Strony

niedziela, 11 maja 2014

Demokracja bezpośrednia Taxi

Autobusy mają tę wadę, że mają ustaloną trasę na rozkładzie. Mamy wybór: pasuje nam i wsiadamy, albo zupełnie nam nie po drodze. Nie zawsze jeżdżą do tych miejsc, w które chcielibyśmy dotrzeć, natomiast niewątpliwą zaletą jest to, że trzymają się zakładanej trasy.

W przeciwieństwie do demokracji pośredniej (przedstawicielskiej). Mimo, że dany polityk może obiecać każdy kierunek, to po wybraniu nie ma ŻADNEJ gwarancji, że nim nas poprowadzi. Dane obietnice do niczego go nie zobowiązują, ewentualnie może liczyć się z ryzykiem rozliczenia go z jego działań w następnych wyborach. Bezpieczne cztery lata. W praktyce nawet i to nie działa, bo kto wie jak głosował dany polityk przez wszystkie ważne głosowania danej kadencji? To ogrom danych, których analiza przekracza możliwości pojedynczego człowieka, i mimo że powstają strony takie jak SprawdzamPolityka.pl, gdzie próbuje się zebrać najważniejsze głosowania do kupy, ale cały system "rozliczania" jeszcze raczkuje. Politycy są anonimowi tak długo, jak nie wypłyną na fali tej czy innej afery. A obecna ordynacja wyborcza nie zapewnia oceny pojedynczego polityka przez wyborców.

Nieco inaczej może to funkcjonować w demokracji bezpośredniej, ale o tym zaraz - po wywiadzie na antenie Radia Gdańsk z Barnabą Pawełczakiem, który zainspirował mnie do napisania tego tekstu:

EDIT: Zapis wywiadu niestety zniknął z publicznych mediów.

Oczywiście, rozmówca zupełnie nieprzygotowany do tego, żeby udzielić wywiadu i wytłumaczyć o co chodzi. Z żalem słuchałem, jak pod gradobiciem celnych i logicznych pytań główny zamysł demokracji bezpośredniej obraca się w perzynę.

Stosunek do gender? Nie ma. Do aborcji? Nie ma. Do in vitro? Nie ma. Brzmi to kompromitująco, bo jak to, do Parlamentu Europejskiego bez programu? Tylko, że tak przyzwyczailiśmy się do autobusów o wyznaczonych rozkładach, że kiedy ktoś podjeżdża na przystanek taksówką to z przyzwyczajenia pytamy kierowcy dokąd jedzie. I zżymamy się, kiedy mówi, że nie wie.

Ideą jest pytanie - wiążące - społeczeństwa, w jakim kierunku jego "kierowcy" mają je prowadzić. Przez powszechne referenda i mechanizmy bardziej bezpośredniej demokracji. Jak bardzo sprzeczne byłoby z tą ideą, gdyby idąc do wyborów partia mająca postulaty zwiększenia demokratyzacji już miała ustalone stanowiska w ważnych dla społeczeństwa sprawach? Niestety, zabrakło odpowiedzi "kiedy otrzymamy mandat od społeczeństwa, to zapytamy wyborców o ich zdanie na ten temat i się do niego dostosujemy, wykonując skutecznie jego decyzję. W ten sposób reprezentując zdanie Narodu."

Nie jesteśmy przyzwyczajeni, że się nas pyta o zdanie w ważnych kwestiach. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do mądrze skonstruowanych referendów, tak dalece, że do głowy przychodzi jedynie proste pytanie - "Czy zwiększać świadczenia emerytalne? TAK/NIE" albo "Czy zmniejszać podatki? TAK/NIE". Takie referendum byłoby bezcelowe, bo pytanie jest tendencyjne i wręcz retoryczne - oczywiście każdy będzie głosował za swoim własnym, prywatnym interesem. Jest anonimowy w tłumie, nie musi podejmować odpowiedzialności za innych - emerytów, rencistów, chorych, niepełnosprawnych, dzieci, kobiety, mężczyzn, górników, rolników, studentów czy jakąkolwiek inną grupę społeczną, do której akurat nie należy.

Ja widzę raczej bardziej złożoną konstrukcję, dającą większą świadomość konsekwencji takiego czy innego wyboru.. Przy takich decyzjach wyborcy muszą mieć świadomość, że żeby zmniejszyć podatki trzeba zmniejszyć wydatki państwa. Żeby zwiększyć świadczenia emerytalne, trzeba odjąć z budżetu przeznaczonego na inne cele odpowiednią sumę. Jasne, to bardziej skomplikowane głosowanie, wymagające większej dojrzałości wyborców, większego zaangażowania, dłuższego przemyślenia sprawy. Ale coraz bardziej wykonalne przy zasięgu mediów oraz technologiach informatycznych. Tylko trzeba przyjąć, że to dobry kierunek i zacząć rozwiązywać problemy, które leżą na tej drodze, bo jest ich niemało. Bez woli ich rozwiązania pozostaniemy w tym punkcie, w którym jesteśmy, bez jakiegokolwiek wpływu na osoby nami rządzące - może do momentu wyjścia tłumów na ulice.

Łatwiej więc z góry założyć, że wyborcy to głupie, samolubne i nieświadome konsekwencji dzieci i nie dawać im realnej władzy do rąk. Nie pozwalać im na jakiekolwiek wiążące decyzje - oprócz wybrania ludzi, którzy będą nimi rządzić, na podstawie obietnic, których i tak nie trzeba dotrzymywać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz