piątek, 31 maja 2013

Dlaczego społeczeństwo nie może być szczęśliwe


Pamiętał doskonale swój referat sprzed dziesięciu lat, gdy jeszcze studiował makroekonomię. Samo uzasadnienie wydawało się na ten dzień jak najbardziej prawdziwe, zresztą wydarzenia, które po nim nastąpiły potwierdziły większość argumentów. Jednak główna teza wcale nie napawała go optymizmem - mimo wysokiej oceny końcowej z przedmiotu.

- System ekonomiczny zawaliłby się, gdybyśmy doprowadzili do stanu, gdzie społeczeństwo jest szczęśliwe. Całość gospodarki opiera się na niezaspokojonych potrzebach, to one stanowią bodziec do zakupów i konsumpcji, a przez to do pracy zawodowej. Brak motoru napędowego w postaci niezadowolenia ze stanu obecnego byłby prętem wsadzonym między tryby działającej dotychczas machiny.

Potrzeby, które napędzają ekonomię, nie muszą być prawdziwe. Wręcz przeciwnie - te prawdziwe, podstawowe, jesteśmy w stanie zaspokoić niewielkim nakładem pracy. Niezbędne jest więc wygenerowanie potrzeb dalszego rzędu, problemów bardziej abstrakcyjnych niż podstawy egzystencji. Potrzebne nam są niezaspokojone ambicje, niskie poczucie własnej wartości, brak akceptacji społecznej, wysokie i niedoścignione wzorce zamożności, powodzenia czy rozrywki. Potrzebny jest wzorzec ekscesywnej konsumpcji postawiony jako standard "normalności". Potrzebny jest wzorzec bogatych jednostek postawiony na piedestale, do których statusu uboższa jednostka będzie dążyć, w nadziei, że to rozwiąże jej problemy wewnętrzne i poczucie braku szczęścia i zadowolenia z życia.

Jednym słowem - aby gospodarka mogła działać, społeczeństwo musi być stale niezadowolone ze stanu posiadania i stopy życiowej.

Wyobraźmy sobie sytuację, gdzie każdy uczestnik rynku jest usatysfakcjonowany minimalnym zaspokojeniem potrzeb podstawowych. Ma niewielki dom, w zupełności wystarczający do mieszkania. Nie głoduje, ma co włożyć na siebie. Ma podstawowe przedmioty zapewniające mu w miarę komfortowe życie. Ma czas, który spędza z rodziną i bliskimi. Ma niewielki fundusz na czarną godzinę - w razie choroby.

Można powiedzieć, że część uczestników rynku jest na tym poziomie. Oczywiście, ale załóżmy, że jest na nim  k a ż d y. Zarówno szeregowy pracownik, kierownik, dyrektor jak i właściciel wielkiej korporacji. Nikt nie ma większych potrzeb finansowych niż ten poziom. Gdzie w takim razie trafia nadwyżka pieniędzy? Jak jest dystrybuowana?

A może jej nie ma, ponieważ nie ma potrzeby produkowania dóbr luksusowych? Nie ma potrzeby posiadania więcej niż inni, ponieważ każdy jest szczęśliwy i nie musi podbudowywać swojego ego posiadaniem drogiego zegarka, ogromnej willi czy złotego samochodu.

Po drodze z gospodarki odpada marketing. W końcu jako dziedzina bazuje na niezaspokojonych potrzebach - uświadomionych bądź nie. Jak można komuś sprzedać lepszy styl życia, skoro jest usatysfakcjonowany z obecnego?

But if less is more, how you're keeping score?
- Eddie Vedder, Society

Na czym w takim razie koncentruje się życie, jeśli nie na dążeniu do jego polepszenia? Co z postępem, co z badaniami? Przecież jeśli jesteśmy zadowoleni z życia po co nowe wynalazki? Czy ktoś jeszcze będzie chciał tworzyć coś, gdy zniknie motywacja finansowa i związana z nią obietnica luksusu i posiadania więcej niż się ma?

Załóżmy, że w kwestii konsumpcji ludzie poprzestają na racjonalnym poziomie. Ogólnie w takim razie poziom produkcji spada, ponieważ rynek konsumuje o wiele mniej. Rynek zbytu kurczy się drastycznie. Prowadzi to do oczywistych zwolnień. Setki milionów ludzi pozostają bez pracy - ponieważ nie są potrzebni z ekonomicznego punktu widzenia.

Nie są potrzebni...

Co ze sobą zrobią? Czy doprowadzi to z powrotem do nierówności, poczucia braku? Wrócimy do obecnej sytuacji, z rzeszą niezaspokojonych potrzeb osób bezrobotnych, tylko na niższym poziomie niż obecnie? Doprowadzimy po prostu do gigantycznej deflacji? Możemy to nazwać niewidzialną ręką rynku. Ja to nazywam błędnym kołem.

Dlatego właśnie społeczeństwo nie może być szczęśliwe - zapanowałby totalny chaos. Motywacja do działania musiałaby przybrać całkowicie inną formę. Musielibyśmy przybrać inną hierarchię wartości, sposób oceny, celów życiowych, wzajemnych relacji bez użycia siły pieniądza.

A całość świata, w jakim żyjemy, musiałaby ulec całkowitemu przedefiniowaniu i przeorganizowaniu - a na to nikt nie ma pomysłu.


Zarazem jednak uświadomiono sobie, że powszechny dostatek zagraża trwałości społeczeństw hierarchicznych; właściwie jest ich zgubą. W świecie, gdzie każdy pracuje krótko, ma pod dostatkiem żywności, mieszka w domku z bieżącą wodą, posiada lodówkę, samochód, a może nawet i awionetkę, znikają najbardziej rzucające się w oczy i najbardziej istotne przejawy nierówności. Powszechny dostatek oznacza zatarcie różnic. (...) Gdyby wszyscy byli jednakowo zamożni i dysponowali taką samą ilością wolnego czasu, ogromna masa ludzi dotychczas ogłupionych nędzą zdobyłaby wykształcenie i nauczyła się myśleć, a wówczas prędzej czy później zdałaby sobie sprawę, że uprzywilejowana mniejszość nie ma żadnej racji bytu i należy ją obalić. Społeczeństwo hierarchiczne musi opierać się na nędzy i ciemnocie, aby sprawnie funkcjonować.
- George Orwell, 1984

niedziela, 26 maja 2013

Zawsze coś

Jedno z trudniejszych pytań, na jakie obecnie napotykam stosunkowo często, to "A czym Ty się teraz właściwie zajmujesz?". Bo jak w skrócie opowiedzieć o 6 czy 7 źródłach zarobków (zaczynam od zarobków, bo właśnie to na ogół mają ludzie na myśli, zadając to pytanie)? Jak opowiedzieć o kilku projektach stworzeniowych, które mi się kołaczą po życiu w międzyczasie (bo to z kolei dla mnie ważniejsze niż większość projektów zarobkowych)?

Jeszcze ważniejsze - jak to sobie poukładać wszystko w głowie - prowadzenie szkoleń w dwóch obszarach, kampania marketingowa, biznesplan i organizacja nowego portalu, wnioski unijne, social media... Prowadzenie dwóch blogów (przymierzam się do przynajmniej jeszcze jednego projektu pisarskiego), fotografia, solowy projekt muzyczny jak i przeróżnej maści współprace... Nagle się robi tego masa, nie ze względu na zaangażowanie czasowe a mnogość i różnorodność tematów. Konieczność pamiętania i dbania o nie, nawet jeśli każdy z osobna nie zajmuje wiele czasu. Zawsze pozostaje coś do zrobienia, zawsze pozostaje jeszcze jedne niezrealizowany pomysł czy coś, co "można by ruszyć".

Są dwie drogi, którymi można pójść. I - w dłuższej perspektywie - jest zawsze czas żeby zmienić tę, którą wybrałeś (R. Plant).

Pierwsza droga to nauczyć się organizować. Robienie kolejnych list z rzeczami do zrobienia (sic!), używanie narzędzi monitorujących postępy, przypominaczy, planów i schematów dnia...


Może i efektywne, może pozwala zajmować się wieloma projektami naraz. Wymaga tylko pewnej dozy samodyscypliny, żeby się z narzędzi nie wyłamać, plany realizować, listy odhaczać. I żeby "myślały" i "pamiętały" one za nas, bo trzymanie zadań w umyśle i świadomość, że cały czas jeszcze coś mamy do zrobienia... to masakra. Zawsze pozostaje jeszcze coś do zrobienia, umysł jest nieoczyszczony i gdzie mamy miejsce na relaks, na odprężenie, na medytacyjną pustkę? Życie czeka dopiero na końcu listy?

Nic nie potrafi nadać naszemu życiu większej mocy niż skupienie wszystkich sił na ograniczonej liczbie celów.
- Nino Quebein 

Stąd wprost wynika druga droga: to uproszczenie. O wiele prościej zarządzać ograniczoną liczbą tematów - tak samo, jak prościej żonglować trzema piłeczkami niż pięcioma. Jasne, można nauczyć się i tego drugiego - ale to mamy powyżej.


I chodzi tu zarówno o rezygnację z tego, czego robić nie chcemy / nie musimy, jak i nawet o rezygnację z tego co chcemy, ale mniej niż pozostałe rzeczy. Szczególnie ważne dla ludzi o wielu zainteresowaniach i sporym pokładzie entuzjazmu do działania.

Chodzi też o nie akceptowanie kolejnych projektów / tematów w przyszłości. Najpierw uporządkowanie bieżączki, a potem ścisła selekcja za co się brać, a za co nie - i tutaj wchodzi prawdziwa sztuka. Sztuka wyboru.

Skoro wybór, to musi być jakieś kryterium. Skoro kryterium, to musi czemuś służyć - i tu już nasza w tym głowa, żeby dobrze odpowiedzieć sobie na pytanie "Kim mam zamiar być? Co chcę w życiu robić?" - ale nie odpowiadać sobie 20-toma rolami, jakie chcielibyśmy pełnić. 100-ma marzeniami. 45-ma cechami, jakie chcielibyśmy mieć czy zestawem 69-ciu umiejętności, jakie chcemy posiąść. Dużo. Dużo. Za dużo.

Chodzi o skupienie, w dzisiejszym przeładowanym informacjami i bodźcami świecie chodzi coraz bardziej o skupienie i o umiejętność odrzucania tego, czego nie chcemy albo na czym w tym momencie nie skupimy się z różnych powodów. Jedno słowo.

Jasny, prosty kierunek, nie wielowątkowość a jasna wytyczna. I podporządkowanie temu jednemu kierunkowi reszty aktywności, ról, umiejętności, marzeń. Jeden kierunek, jasny i przejrzysty. Jedno nadrzędne zdanie, określające mnie i leżące u podstawy.



Disclaimer:

To moja propozycja Drogi. Wiem, że są osoby które świetnie sobie radzą z systemami organizacji zadań, żonglowaniem projektami i przeróżnymi aktywnościami. Chwała im za to!

sobota, 4 maja 2013

Dobre, bez porównania

Czy przeciwieństwa mogą istnieć bez siebie nawzajem? Światło bez ciemności, dobro bez zła - że się tak banałem wyrażę. Przecież nawzajem się definiują i jedno jest po prostu brakiem drugiego, czyż nie?

Czy potrafimy funkcjonować bez porównań i takich kontrastów, tzn. być po prostu szczęśliwi non-stop? Bez czucia się nieszczęśliwym, smutnym i zgnębionym od czasu do czasu i dopiero wtedy doceniać jak dobrze było kiedyś. Bez przerwy widzieć jak wielkim cudem jest życie, nie dopiero w obliczu śmierci. Cały czas cieszyć się za fakt, że mamy wszystkie zmysły sprawne, nie tylko krótki czas po spotkaniu osoby niepełnosprawnej w tym czy innym względzie. Być zadowolonym z tego, co posiadamy, bez doświadczania groźby czy prawdziwej utraty. Cieszyć się ze zdrowia nie tylko leżąc złożonym chorobą.


To chyba recepta na prawdziwe szczęście – poradzić sobie z myśleniem kontrastowym i być w stanie spojrzeć obiektywnie w każdym momencie na to, co mamy w życiu.

Jak to zrobić? To chyba wyższy poziom świadomości… Nie dać się pokrętnej psychice, która ciągle chce więcej, lepiej, inaczej. Która nudzi się szybko – coraz szybciej w dzisiejszych czasach – mimo, że obiektywnie jest dobrze. Przyzwyczajamy się do stanu obecnego, przestając go doceniać i szukając jeszcze większej poprawy. Ciągła pogoń, zmiana. Nawet, gdy to, co już mamy, to ogromnie dużo – a przynajmniej wystarczająco.

Wiedząc, jak działa psychika i że nigdy nie jest zadowolona ze stanu obecnego a docenianie małych radości odchodzi szybko na bok, można np. wykształcić w sobie nawyk myślenia „pierwszy i ostatni”. Patrząc z perspektywy, że jest to pierwszy raz, kiedy patrzę na taką pogodę, i prawdopodobnie ostatni – inaczej oceniamy.

Inna droga to co pewien czas robić sobie obiektywny rachunek sumienia - jak wiele zdolności, możliwości, wspaniałych osób dookoła, niezbędnych środków do życia posiadam. I pozostawać jak najdłużej z tego świadomością i zadowoleniem z tego faktu.

Tylko jak zostać z takim spojrzeniem na świat na dłużej? Bez rachunków sumienia, bez wprowadzania swojej psychiki w błąd, po prostu oceniać bez kontrastu?

Jak stale pamiętać o tym, jak wiele mamy i doceniać to każdego dnia? Mam nadzieję, że jest droga poza myślenie kontrastowe i że uda mi się ją kiedyś znaleźć.