piątek, 20 kwietnia 2012

Nie ma co

Gdy już zacząłem wybiegać myślą naprzód, to zrobiło się ich nagle więcej. I więcej, jedna pociągała za sobą drugą.

Pierwsza była serweta, ale taka z ceraty. Wygoda i ergonomia w jednym. No i łatwo się ściera, a po miesiącu można zmienić na inną. Nie ma nawet śladu po wypadku, pamięć znika w śmieciarce oddalającej wspomnienie  na ich wysypisko zbiorcze.

Potem pomyślałem, że można by zaradzić wymsknięciom szklanki. Bo pijałem w szklance, kubki jakoś nie pasowały mi do mojej koncepcji. Wzgarda dla kubków. Więc pewnego dnia będąc w hipermarkecie kupiłem takie gumowe nakładki. I już śliska szklanka się nie wyśliźnie, gdyby ręka była mokra. Od czego mokra, no nie wiem, gdybym zmywał wcześniej tę szklankę. Albo trzymał długo szklankę w dłoni, że by mi się spociła. Dłoń w sensie.

Kiedyś będąc u rodziny z wizytą zauważyłem, jak wuj robi dziurę w tyle kartonu. O, genialne. W ten sposób te irytujące zrywy wciskającego się do kartonu powietrza nie mogłyby stworzyć ryzyka rozlania. I ja zacząłem robić dziury nożyczkami. Dla pewności kupiłem drugą parę nożyczek, którą zawsze trzymałem w kuchennej szufladzie. Po tygodniu zrobiłem sznureczek i przyczepiłem nożyczki do klamki od szuflady, żeby nie przyszło mi do głowy położyć tych nożyczek w innym miejscu.

Ale inna rzecz nie dawała mi spokoju. Wyobrażenie plam na dywanach w dużym pokoju, a lubiłem tam pijać. W styczniu pozbyłem się wszystkich dywanów. Oddałem wujowi także dywaniki sprzed wanny, no nigdy nie wiadomo gdzie mi się zachce chodzić ze szklanką.

A, i spodeczki. Bo jak się rozpraszałem i piłem bez skupienia, to czasem na krawędzi szklanki zostawała taka kropelka. Jedna, ostatnia, i spływała sobie niezauważona, nikczemnie skradając się w dół. Jeśli prześliznęła się obok nieświadomej dłoni, to mogła skapnąć. Na kanapę na przykład, tę sprzed telewizora. Więc kupiłem zestaw spodeczków doskonale pasujących do utrzymania kropel w ryzach.

Wieczorem wyniosłem kanapę na śmietnik.

W rezultacie około czwartku, gdzieś koło godziny czternastej, po przemyśleniu tematu zrezygnowałem w ogóle i ostatecznie z picia mleka. W sumie i tak miałem ważniejsze sprawy, zrywałem podłogi bo jakby coś się rozlało i dostało między parkiet i tam się swobodnie rozwijało w bezecnym zapleśnieniu.... chyba bym oszalał.

Jest dobrze - nie będzie co płakać.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Organizmacje

Szczytne idee i wzniosłe wartości biorą w łeb, jeśli zrozumie się, że głównym celem organizacji jest przedłużenie swojego istnienia. Takie zapewnienie ciągłości działania, instynkt samozachowawczy. A podstawowym polem jej zainteresowania organizacji jest ona sama. Jest to zarazem naturalna właściwość organizacji jak i każdego organizmu, jak i jej kluczowa wada.

Warto być świadomym, że organizacja jest osobnym organizmem, a jako taki ma swoje własne cele i dążenia. Ma też jakieś zasady, którymi się kieruje. Ale nie zawsze, tak samo jak pojedynczy człowiek czasem robi wyjątki od zasad - bo jest ułomny. I tę ułomność trzeba mieć w świadomości także w przypadku organizacji.

Przemyślenie kiełkowało od przeczytania sagi Nocnego Patrolu Siergieja Łukjanienki. „Dobra” organizacja, Nocny Patrol, z wielką misją czynienia dobra i kierowania ludzi na dobrą drogę. A do tego potrzebne są obsadzone stanowiska, do tego potrzebna jest siła uderzeniowa, potęga i moc. Jej zdobycie jest kluczowe dla realizowania idei, dla czynienia dobra.

Czy dla tej wzniosłej idei można czynić zło i krzywdę poszczególnym, pojedynczym ludziom? Czy jest dopuszczalne mniejsze zło w imię zdobycia możliwości czynienia dobra? Czy naprawdę tak ważne jest zapewnienie trwałości istnienia z myślą dalszego czynienia dobra, żeby dla osiągnięcia tego celu chwilowo dopuszczać zło?

Im gorszy stan organizacji, tym bardziej rozpaczliwie próbuje ona zapewnić sobie tę podstawową potrzebę, czyli przetrwać. I jak każdy organizm organizacja broni się przed tym rękami i nogami, kopie i gryzie, gra nawet nie fair. Bo bez przetrwania nie będzie mogła nadal czynić dobra. A w obliczu takiego zagrożenia istnienia trzeba niemało charakteru, żeby zachować swoje ideały. Przy pojedynczych ludziach łatwo sobie to wyobrazić , wystarczy przypomnieć sobie hart ducha bohaterów z II wojny światowej.

Jak taki hart ducha i zachowanie ideałów wyglądałoby w obliczu upadku organizacji? Gdzie jest granica dopasowywania ludzi do układanki, do celów organizacji, a gdzie spojrzenie na nich samych kosztem istnienia firmy, stowarzyszenia czy państwa?

Ale przyznanie się, ze lepsze dla jednostek byłoby zakończenie istnienia pewnej ciągłości, pewnego tworu, nie mieści się w głowie – im dłużej trwa organizacja tym bardziej ot niepojęte. Bo to jak samobójstwo, mało która władza na to pójdzie. Zresztą, wtedy przestanie być władzą. A członkowie organizacji przestaną być członkami organizacji. Sens ginie.

sobota, 14 kwietnia 2012

Odbiór, odbiór

- To co mówisz, ma niewielkie znaczenie. Nie, nie chodzi o to, że pieprzysz głupoty, chociaż to niewykluczone. Niewykluczone, że ja pieprzę głupoty. - spauzowałem na chwilę. Tak, to niewykluczone, ale co za różnica.

- Widzisz, wszystko zależy od odbiorcy, nie od nadawcy. Możesz powiedzieć najmądrzejszą rzecz na świecie, ale jeśli ktoś odbierze ją inaczej, to taka pozostanie w jego głowie. Jeśli nie zrozumie, to nieważne jaką myśl wyartykułowałeś. Liczy się jak ją przyjął.

…a na to nie masz wpływu. Odbiorca ma swój stosunek do Ciebie, swoje przyzwyczajenia, swoje doświadczenia, swój humor w danej chwili. Swoje filtry, przez które przyjmuje rzeczywistość. Weźmy taki żart na warsztat – całkiem dobry, pieprzny żart. Dla damulki, która za Tobą nie przepada, zostaniesz prostakiem. Dla dobrych kumpli będzie wszystko w porządku. Za głupi żart Cię kumplosko zjadą. A zapatrzona w Ciebie damulka będzie pękać ze śmiechu. To o co chodzi, przecież powiedziałeś to samo w każdej z tych sytuacji.

Słucham.

- Mówisz, że to sposób zachowania. W towarzystwie, trzeba wiedzieć kiedy sobie na co można pozwolić a kiedy nie. Skąd to wiadomo? A jeśli wszyscy tańczą w tym tańcu bo takie są przyjęte normy, a tak naprawdę nie mieliby nic przeciwko ich poluzowaniu? Skąd wiesz jakie normy wszystkim odpowiadają, skoro Ty sam się dostosowujesz do nich na siłę?

Na odbiór zachowania też nie masz wpływu. Nie wiesz na jaki nastrój odbiorcy trafisz. Nie wiesz, czy Twój kolejny telefon do klienta albo do dziewczyny będzie już narzucaniem się. Czy klient albo dziewczyna będzie wdzięczny za pamięć i troskę. – tak sobie zresztą pomyślałem jaka jest różnica między klientem a partnerem… odłożyłem myśl na półkę, wrócę kiedyś do niej. Przełożenie handlu na relację. Czasem mówi się o czymś, a mózg już zaczyna dryfować w tym czasie w boczny temat, boczną uliczkę. Staram się go stopować.

- Nie wiesz, propozycja akurat może być dobra i korzystna, ale na klienta akurat nawrzeszczał szef. I wszystko ma w dupie, wszystko jest złe. O humorach babek już nie wspomnę.

No, widzę że się rozumiemy.

- Zachowanie nie istnieje w oderwaniu od relacji. Bez odbiorcy ma pewien ładunek - dobre, złe zachowanie, dobra, zła decyzja. Na to masz jeszcze wpływ. Ale prawdziwego znaczenia nabiera dopiero w kontakcie z odbiorcą. Z kontekstem. Z jego filtrami. I na to nie masz wpływu, a może to zupełnie przekręcić Twoje intencje, znaczenia jakie chciałeś nadać. Wszystko zmienić. Ten system bez odbiorcy zewnętrznego nie istnieje.

Słucham. Nie myślę nawet przed odpowiedzią.

- Tak, więc nie ma większego znaczenia co zrobisz albo co powiesz. Bo nie wiesz na jakie filtry, ograniczenia i inne badziewie trafisz.

Słucham. Chwilę się zastanawiam. 

- Nie, nie mówię, że możesz zachowywać się w losowy sposób. Mówię, że nie ma sensu zastanawiać się co jest odpowiednią rzeczą do powiedzenia czy odpowiednią do zrobienia. A po to do mnie przyszedłeś, po poradę. Więc ja powiem tyle – rób to, co chcesz. Bo nawet najlepsze zachowanie może być źle odebrane, i nawet gruby błąd nie zauważony albo wybaczony. Nie masz na to wpływu, więc rób swoje. I tyle.

Niby sprawa skończona, ale pozostało w nas dwóch to samo przerażenie. Przerażenie, że nie my odpowiadamy za nadawanie znaczeń naszym słowom i czynom.

Poszedłem do lodówki czegoś się napić. 

środa, 4 kwietnia 2012

Refleks wiosennowieczorny

Jeszcze wczoraj za zamkniętym oknem pobłyskiwało słońce. Dzisiaj już jest chłodno, wietrznie, za tym samym zamkniętym oknem. Które pozostało zamknięte, chociaż wiosna. Zresztą co to za wiosna, skoro nazajutrz będzie padał śnieg.

A ja nie mogłem pozbyć się tego nieznośnego wrażenia, że na coś czekam. Wrażenia, że to co się ma dziać nie dzieje się jeszcze teraz.

Tak jak, kojarzycie, siedzenie na dworcowej ławce albo parapecie. Z plecakiem pod nogami. I czekanie na pociąg, który ma się zjawić za dwie, trzy godziny, w środku nocy albo nad ranem. I w sumie nieważne co to za dworzec, nieważne jaka to ławka. Jest siedzenie i jest czekanie. Nie dzieje się nic, nic co byłoby istotne dla historii. Taki czas, który zapisuje się w jednej linijce, żeby zagaić i przejść do właściwej akcji, kiedy to bohater wreszcie…

…co robi? No właśnie. Pisarz ma jakiś zamysł, plan. Wie, co bohater będzie robił, do czego zmierza, gdzie biegnie ta historia co ją rysuje. A tu właśnie nie. Nie wiadomo.

Jest uczucie oczekiwania, uczucie że to co się dzieje to tak tylko tymczasowo, na chwilę. Taka prowizorka, zapełnienie tego co teraz żeby tylko się zadziało zgoła co innego. Takie życie na ławce w dworcu. Że ma zadziać się coś istotnego, ważnego, ale tymczasem to jeszcze nie to. To nie to życie.

To nie to życie?

Co to za ławka, na której siedzę? Co to za pociąg? A jak pociąg to gdzie jedzie?  I ile można o tym myśleć, skoro teraz mam ten czas na dworcu, jestem tu i teraz, twarda ławka, może gdzieś iść, zobaczyć miasto, nawet nocą, nawet bo zimno. Ale nie ławka, nie poczekalnia, nie poczekalnia na coś, o tylko nie to!

A co to za pisarz, co za historię mi rysuje i na co każe mi czekać w tej jednej linijce, na tej jednej ławce?

Czasem jak taka cisza, to czuć że idzie burza. Idzie niewydarzalne. Jedzie pociąg z daleka, na nikogo nie czeka. Rzut oka na bilet. Bilet samemu poprosiłem chwilę wcześniej, u pani w okienku. Nigdy nie słychać co ona tam mówi, za grubym szkłem, jak w akwarium. Spojrzałem na bilet. To kto jest tym pisarzem?