sobota, 21 grudnia 2013

Moje miejsce na scenie

Kilka ostatnich rozmów wepchnęło mnie na myślenie politologiczne i poszukiwanie, bądź potwierdzenie swojego oficjalnie skategoryzowanego miejsca na scenie poglądów politycznych. Nie lubię kategoryzacji, natomiast uogólnienia pozwalają porozumiewać się w szybszy sposób,a  przynajmniej stawiają dobry grunt pod uszczegółowienie i indywidualizację.

Z jednej strony część ludzi nazywa mnie socjalistą. Często otwarcie sprzeciwiam się nurtom prawicowym, szczególnie skrajnym i nacjonalistycznym. Jestem za spółdzielniami, prawami pracowników, bardzo krytycznie patrzę na kapitalizm przez jego niezdolność do prawidłowej alokacji zasobów i oparcie systemu wartości na rachunku ekonomicznym i zysku (szczególnie po zgłębieniu "No Logo" Naomi Klein). Wierzę w ideę sprawiedliwości społecznej wg jej odmiany "każdemu według jego potrzeb", jednocześnie zmagając się z dylematem złej woli poszczególnych jednostek...

Z drugiej jednak strony jestem przeciwnikiem systemu zasiłków (w tym dla bezrobotnych), interwencjonizmu państwa w gospodarkę i prób jej regulowania, aktywnego działania państwa na rynku pracy. Każdy jest odpowiedzialny za siebie i za swoje wykształcenie, rozwój umiejętności, zdobycie lub stworzenie sobie miejsca pracy. Jestem przeciw finansowanej z budżetu państwa opiece zdrowotnej i edukacji wyższej. Przeciwnikiem obowiązkowych ubezpieczeń społecznych i państwowego systemu emerytur. Wychodzę z założenia, że:

1. Wszystko kosztuje, a więc musi być fundowane z podatków.

2. Państwo jest wybitnie nieefektywne, jeśli chodzi o redystrybucję.

3. Nie każdy korzysta ze wszystkich finansowanych przez państwo usług, dlaczego więc ma płacić podatki na nie wszystkie?

Czy w takim razie wita prawica? Szczególnie ta skrajna, postulująca drastyczne obniżenie podatków, wolność dla przedsiębiorców, ukrócenie systemu zasiłków społecznych, likwidacja koncesji, przymusowych ubezpieczeń społecznych, uproszczenie procedur... Tak. Ale nie korporacjonizm - dlaczego, to na końcu. Ha, przez moment nawet byłem na jakiejś liście sympatyków UPR.

Z drugiej strony od prawicy odróżnia mnie sprzeciw wobec nacjonalizmu, a nawet patriotyzmu. Znaczny liberalizm społeczny i obyczajowy, bo skoro jednostka ma mieć wolność wyboru, to nie można pozostać przy konserwatyzmie obyczajowym. Jestem też pacyfistą (sprzeciwiając się chociażby interwencjom w Iraku, Afganistanie). W pewnym stopniu jestem też bliski nurtom "zielonych" - odmawiając korporacjom i państwom prawa włąsności do ziemi, a więc i zasobów. Planety nikt nie posiada, nie może być więc sprzedana ani kupiona. Od sprzedawania pojedynczych planet, gwiazd czy asteroidów różni ją tylko to, że jest zamieszkana i jest "pod ręką". Pod względem prawa własności jestem też bliski lewicowym i anarchistycznym "squatersom" - w myśl hasła "człowiek jest jedynym zwierzęciem, które płaci za życie na Ziemi". Podstawowym prawem wg mnie jest prawo do miejsca zamieszkania - wyjścia do lasu i zbudowania sobie domu zaspokajającego podstawową potrzebę schronienia. Niedorzeczne jest, że w XXI wieku z grafenem, lotami kosmicznymi, internetem i przeszczepami serca występuje jeszcze problem mieszkaniowy.

Dlatego z tych strzępków zacząłem układać sobie stosunek do świata. Wówczas nie myślałem, że najbliższy mi będzie właśnie anarchizm. Zwykle patrzy się na niego z pobłażaniem jak na rozrabiające dziecko, bo głośno o burdach anarchistów, o dewastacjach itp. Także wnikając w ideologię (nomen omen bardoz niespójną, co wynika z samej natury anarchizmu) ciężko nie uśmiechnąć się do naiwności głoszonych tez i protekcjonalnie powiedzieć "fajnie, ale to utopia. Dorośnij".

Kiedy zacząłem bawić się w politykę, tworzyć swój obraz rzeczywistości to najpierw stworzyłem ten obraz, a dopiero potem ktoś mi powiedział, że to jest anarchizm. Jeśli nikt by mi tego nie powiedział, to może do dziś nie wiedziałbym, że jestem anarchistą.
- Janusz Waluszko

W moim przypadku anarchizm indywidualistyczny, w odmianie pacyfistycznej a nie rewolucyjnej (w zmiany rewolucyjne nie wierzę). I z ostrożnym, aczkolwiek przychylnym spojrzeniem na mutualizm - zanegowanie prawomocności akumulacji pierwotnej, monopolu państwa na emisję pieniądza, prawa własności do nieużytkowanej ziemi, ceł i własności intelektualnej.

Bo właśnie największą moją wątpliwością w tych rozważaniach jest stosunek do władzy. Bardzo krytycznie patrzę na demokrację (Demonkracja), jako włądzę większości nad jednostką. Nawet nie większości, bo można łatwo policzyć - w ostatnich wyborach partia rządząca dostała w Polsce 5,6 mln głosów. Czy jest to większość z rządzonych - można kontynuować obliczenia. Dodatkowo to jedynie wybór reprezentantów. W praktyce reprezentanci stanowią jedynie ułamek promila społeczności rządzonej, drogi kontroli i odwoławcze są skomplikowane i nieskuteczne.

Biorąc pod uwagę indywidualizm, który wyznaję z całego serca, ciężko mówić o sprawiedliwej władzy nawet w przypadku demokracji bezpośredniej. Zawsze może się okazać, że jestem w jednoosobowej mniejszości. To nie jest wolność.

Autorytet, rząd, władza, państwo - każde z tych słów oznacza to samo - środek nacisku i wyzysku... Ktokolwiek kładzie na mnie rękę, aby mną rządzić, jest uzurpatorem i tyranem - uważam go za swego wroga.
- Pierre-Joseph Proudhon

Wrócę do korporacjonizmu - to również nie jest droga, bo z odrzucenia władzy politycznej popadamy w podległość władzy ekonomicznej. Jedno i to samo - brak wolności.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, jak naiwne jest takie myślenie. Ludzkość bez władzy? Wyobraźmy sobie, że taki świat miałby nastać jutro - zapanowałby totalny chaos, przemoc, jeszcze większy wyzysk. Tragedia. Jednocześnie w założeniach jest to system największej wolności.... To, że zdaję sobie sprawę, że "Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego" i reszta Dekalogu jest niewykonalna w pełni w społeczeństwie i naiwnie idealistyczna, to nie przeszkadza mi wierzyć, że jest to właśnie dobra droga.

Dlaczego się nie uda?

Bo potrzebna jest zmiana świadomości ludzi. Dojrzałości do wolności. Szacunku i miłości do bliźniego. System zbyt głęboko tkwi w ludziach, taka zmiana - jeśli w ogóle może mieć miejsce - potrwa setki lat.

Nie uda się też dlatego, że zmiany przeprowadzają liderzy. Bo liderzy prowadzą masy ludzi za sobą. Anarchizm z założenia nie może mieć liderów (oprócz autorytetów pokroju Gandhiego chociażby), bo przeczyłby sam sobie. Ludzie szukają liderów, szukają praw jako punktów odniesienia (Kodeks, Biblia, Koran, Talmud), może jest to niejako "wbudowane" w naturę człowieka. Żeby nie być w pełni wolnym?

Podsumowując, ciężko mi się znaleźć na scenie politycznej. Bo w tę scenę nie wierzę.

Obywatelu, zrób sobie dobrze sam,
Przecież najlepiej wiesz o co w twym życiu chodzi,
Obywatelu, zrób sobie dobrze sam,
Bo ze szczęścia jednostek, ze szczęścia jednostek...
...ogólny dobrobyt się tworzy
- Kabaret OT.TO, Zrób sobie dobrze sam

sobota, 7 grudnia 2013

System kształtowania


Nigdy nie będę wiedział, przez co i dzięki czemu jestem w tym punkcie, w którym jestem. W życiu i w umyśle. Ale czas spędzony na uczelni pod względem edukacyjnym uważam za stracony. Potencjał pięciu lat (a nawet sześciu, bo powtarzałem rok) zmarnotrawiony w tak okrutny sposób, że aż strach pomyśleć. Nie będę wgłębiał się w szczegóły, zamiast tego zaproponuję coś innego...

A gdyby tak...

Masz pięć lat do dyspozycji. Osiem godzin dziennie. Materiały, współtworzone w wersji multimedialnej przez najlepszych dydaktyków i naukowców na świecie. Biblioteki, wideoteki, audioteki. Do tego multimedialne "klasy" i fora dyskusyjne, moderowane przez specjalistów z danej dziedziny. Ile jesteś w stanie się nauczyć? Jak bardzo jesteś w stanie się rozwinąć?

Fora. Taki potencjał społecznościowy wzajemnego wsparcia się marnuje. Tę siłę obserwuję na przykładzie - regularny indywidulany support techniczny zastępowany jest przez dobrze stworzone materiały o ogólnych problemach. A indywidualne, specyficzne przypadki rozwiązywane są przez samych użytkowników (jak się okazuje większość problemów już ktoś miał i w jakiś sposób rozwiazał), którzy często wiedzą o wiele więcej niż tech support. Potencjał wiedzy kolektywu. Tylko trzeba taki model wdrożyć i przyzwyczaić do tego ludzi, a wzajemne uczenie się staje się faktem. 


Aktywna wymiana doświadczeń i pole do dyskusji zapobiega także forsowaniu "jednego słysznego poglądu" przez twórców materiałów dydaktycznych z danej dziedziny. Rośnie baza wiedzy.



Masz pięć lat do dyspozycji. Jak wiele jesteś w stanie osiągnąć? Jak wiele się nauczyć? Ile języków? Po studiach wyższych znaczna część studentów wychodzi bez znajomości choćby jednego nowego. A każdy kolejny otwiera przecież drzwi do następnego świata...

Co stoi na przeszkodzie? Brak samodyscypliny i motywacji. Nie jesteśmy przygotowani do tego, żeby samemu panować nad własnym czasem i samemu "przymuszać się" do nauki. Wynika to z modelu edukacji, który nie zostawia miejsca na samodzielne odkrywanie tematu,

Potrzebujemy motywacji zewnętrznej? Ja zacząłem biegać długo po ostatnim wfie. Wcześniej tego nie cierpiałem. Języków zacząłem się uczyć długo po ostatnim wykładzie z hiszpańskiego. Część studentów omija lektoraty, żeby po kilku latach słono płacić za kursy językowe... Czy naprawdę potrebujemy tego, żeby ktoś mówił nam czego się uczyć i przymuszał do określonej liczby godzin tygodniowo, karał za brak postępów? Naprawdę, jesteśmy tak słabi?

Gdzie po pójściu do szkoły podziewa się naturalna ciekawość z czasów dzieciństwa? I dlaczego gdzieś się podziewa?


Kolejna wada obecnego systemu to brak wykształcania zdolności do podejmowania decyzji o treści edukacji. Wykłady do wyboru to element marginalny i jakiś żart. Wszystko jest na jedną modłę, w imieniu realizacji programu nauczania i podstaw kształcenia. Nie wybieramy przedmiotów w liceum (co najwyżej mniej lub bardziej sprofilowane klasy... żart). Nie wybieramy treści na studiach wyższych. Jak rzadko mamy możliwość wybrania wykładowcy, który rzeczywiście ciekawie uczy i przekazuje wartościowe treści?



Jak nowy system kształcenia mógłby wesprzeć te dwie rzeczy - brak umiejętności samodzielnego podejmowania decyzji oraz braki w automotywacji? Czemu nie dać do dyspozycji licealistów czy studentów instytucji konsultantów kształcenia? Pomagających poznać własne predyspozycje i zainteresowania, wybrać interesujące treści edukacyjne, konsultujących postępy w rozwoju wiedzy?

The best teachers are those who show you where to look, but don't tell you what to see.
- Alexzandra K. Trefner

Gwoździem do trumny jest system oceniania. Według jednego kryterium, a często wręcz według narzuconego klucza... Dramat. Wpasowanie się w wymagania, z różnorodnością uzdolnień, talentów i predyspozycji. Po co? W pewnym momencie staje się celem samym w sobie, zastępując naturalną chęć rozwoju.


Tutaj wzorem jest edukacja pozaformalna, na szczęście coraz bardziej się rozwijająca. Samoocena, refleksja czego się nauczyłem, co zastosuję, jak odczuwam przyrost kompetencji po treningu.

Utknęliśmy w beznadziejnym systemie pogoni za papierem, uczęszczania na bezwartościowe wykłady i ćwiczenia, spędzaniu godzin na nierozwojowych czynnościach, zamiast sięgnąć do realnego kształcenia. Po realną wiedzę i - co ważniejsze - kształtowanie charakteru. Oczywiście nie jest to reguła i nie mogę mówić o każdym uniwersytecie, kierunku czy wykładowcy. Ale większość studentów, z którymi rozmawiałem, podziela w mniejszym lub większym stopniu to zdanie.

Moją wizją jest organizacja systemu kształcenia (kształtowania?), który oferuje bogactwo treści, daje swobodny wybór - ergo uczy podejmowania decyzji, oraz nie ocenia według szablonów. System wymaga o wiele mniejszych nakładów finansowych ze względu na swój globalny zasięg, a także brak kosztów utrzymania materialnego miejsca, jakie stanowią dotychczasowe uniwersytety. Wymaga za to znacznych nakładów myślenia oraz zmiany przyzwyczajeń ludzi.

sobota, 30 listopada 2013

Ignoracja

Jestem ignorantem.

Jakiś czas temu rozmawiałem z Kasią z poprzedniej firmy, gdzie pracowałem, tuż przed przeprowadzką do Bułgarii. Zapytała się mnie o wybitnych Bułgarów... i poległem. Poza kilkoma postaciami z historii, pełnej walk narodowowyzwoleńczych i Hristo Stoichkova i Dimitra Berbatova kopiących piłkę nie byłem w stanie nic powiedzieć. Nie poznałęm jeszcze Johna Vincenta Atanasoffa, konstruktora pierwszego elektronicznego komputera... Petara Petrova czy Ivana Notcheva. Zapytany o jakikolwiek tytuł bułarskiego filmu nie byłem w stanie (dotychczas) nic odpowiedzieć. Nie mówiąc o literaturze, innych sztukach, wybitnych filantropach. Pokora.

Odbiłem pytanie. A nasi sąsiedzi? Sławni Czesi, wybitni Białorusini, uzdolnieni Słowacy czy Litwini o znacznych dokonaniach? Ilu ludzi ze świata polityki, filozofii, sportu, sztuki, nauki, biznesu jesteśmy w stanie wymienić? Pokora.

Polaków bez problemu, ale najłatwiej być prorokiem we własnym kraju. To naturalnie przychodzi, bo uczymy się o historii Polski. A co z historią sąsiadów? Z historią innych części Europy, innych części świata? Co wiem o przemianach Europy na przestrzeni wieków? Szczególnie tej mniej spektakularnej, bez Wielkich Armad i odkryć geograficznych. A sięgając tylko kawałek dalej, choćby na taki na Kaukaz?

Czy naprawdę wybitne postaci są tylko w Stanach Zjednoczonych i Zachodniej Europie? (Francuzów, Niemców, Anglików, Hiszpanów czy Amerykanów wymienię bez problemu - przynajmniej paru). Czy to tylko nasz fokus się tam geograficznie umiejscowił?

Refleksja powróciła do mojej głowy po artykule o mapie Europy uzupełnianej przez Amerykanów. Poziom wiedzy żenujący. Odbijam piłęczkę - zróbmy to samo z mapą Afryki, Azji Południowo-Wschodniej albo Centralnej, czy Ameryką Środkową. Jestem ignorantem, jest pole do pracy nad sobą i swoim stanem wiedzy.


Mówi się, że świat już został odkryty, nie ma nic nowego do poznania. Nie ma już tajemnic. Ale jak szukać nowego, kiedy jest tyle starego do poznania? A przecież to klucz do zrozumienia tego, co jest obecnie i co może być w przyszłości. Historia polityki, nauki, sztuki - to wszystko składa się na dzisiejsze kraje i kultury.

Tyle do poznania, tyle do nauczenia. Pokora. I miejsce do nadrabiania zaległości. Do książek, do filmów, do internetu.

sobota, 23 listopada 2013

Nie oceniaj mnie!

Most people do not listen with the intent to understand. They listen with the intent to reply.
- Steven Covey

A cóż lepszego w odpowiedzi, jak nie ocena? Robisz źle, robisz dobrze, ja to bym zrobił tak, to nie przyniesie skutku. Ocena, która może wynikać z dobrych intencji - nawet jest tak bardzo często - ale jakże często jest zupełnie nietrafna.

Nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz nic.
- Buzu Squat, Nasze przebudzenie

Uważam na ludzi, którzy zanim wydadzą opinię nie zadają 3-4 pytań. Pogłębiających, jeśli mam być precyzyjny w terminologii, tzn. zdobywających więcej informacji o temacie - powodach, odczuciach aktualnych oraz przewidywanych planach i ich skutkach. Bez tego ich opinia/ocena/porada na czym zostaje ustawiona? Na ich postrzeganiu danej sytuacji, im mniej mają informacji tym dalszym od zrozumienia.

Przydatne pytania, zanim sięgniesz po zdanie oznajmiające w istotnej sprawie, to:

- Dlaczego?
Stanowczo moje ulubione. Decyzja wynika z czegoś, z jakiegoś stanu rzeczy, z jakiejś chęci zmiany lub utrzymania stanu obecnego. Jeśli nie, to wynika z kaprysu, chwilowej potrzeby. Też ok. Czasem ludzie sami nie rozumieją, albo się nie zastanawiali czemu postąpili w taki a nie inny sposób. Może tym pytaniem pomożemy im dojść do źródeł?

Powody mogą być dla nas zupełnie nieznane wcześniej, coś o czym nie wiedzieliśmy, coś, co sprawia, że decyzja nie wydaje się już tak okrutnie niezrozumiała i błędna. Lub ta pozornie doskonała nabiera nowego wydźwięku.

- Co chcesz przez to osiągnąć?
Zrozumienie motywacji zachowania/decyzji, celu, jaki przyświeca na końcu długiego tunelu. Jak możemy ocenić zachowanie, nie wiedząc co miało na celu? Do czego zmierza ten pierwszy lub kolejny krok, co jest pożądane na mecie? Pokrywa się to trochę z poprzednim "dlaczego", ale bardziej ukierunkowuje na cel.

- Co teraz myślisz o tej decyzji/sytuacji?
Informacje o tym, co dzieje się obecnie. Jakie są dotychczasowe skutki, problemy, korzyści. Bez tego mamy tylko mgliste wyobrażenie jak my sami czulibyśmy się w takiej sytuacji.

- Co planujesz w dalszej kolejności?
Po co strzępić język własnym pomysłem, kiedy ktoś może mieć już całkiem interesujące własne idee na przyszłość?

Wbrew pozorom, taka beznadziejnie empatyczna gadka ma głębokie korzenie w biznesie. Żeby wydać trafną rekomendację na przyszłość, trzeba sięgnąć do przeszłości firmy, powodów jej działań, ocenić sytuację obecną przez pryzmat potrzeb i problemów. Poznać wizję przyszłości, cel jaki przyświeca jej istnieniu - i wtedy dopiero można powiedzieć czy droga, na której jest, jest dobra, czy potrzebna jest korekta i jaka.

Tymczasem zakładamy, że świetnie znamy zarówno przeszłość, odczucia obecne jak i wizję przyszłości osoby, wobec której wydajemy ocenę albo której staramy się doradzić. Że ma spójną z nami hierarchię potrzeb, bo przecież każdy człowiek chce tego samego.

I want it all and I want it now!
- Freddie Mercury, I want it all

Zrozumienie przede wszystkim. Może potem ocena będzie zupełnie inna, niż ta, która przyjdzie nam do głowy po wysłuchaniu pierwszego zdania.

Zanim kogoś skrytykujesz, przejdź w jego butach jedną milę. Dzięki temu, gdy zaczniesz krytykować, znajdziesz się w bezpiecznej odległości i będziesz miał jego buty.
- Zen sarkazmu

Część druga tryptyku ocennego (pierwsza tutaj: Oceniaj mnie!)

czwartek, 14 listopada 2013

Judasz Partiota

Nie jestem patriotą

A jakże, aktualnie. O patriotyzmie ostatnio głośno w negatywnym tego słowa (jest takie?) znaczeniu. Cała sytua prowokuje do myślenia czy sam jestem patriotą i dochodzę do wniosku, że chyba - w tradycyjnym pojmowaniu - nie. Pomijając oczywiście to, że nie golę głowy.

Nie czerpię dumy z tego, że jestem Polakiem. Bo z czego, patrząc na człowieka jako jednostkę? Nie jest to ani lepsze, ani gorsze od bycia Niemcem, Gruzinem, Rosjaniniem, Hindusem czy Paragwajczykiem. To przecież miejsce urodzenia, całkowicie przypadkowe. 


Aby być dobrze zrozumianym. Nie neguję wielkich Polaków, bohaterów czasu wojny i pokoju. Wręcz przeciwnie. Tych z czasu pokoju szanuję za wkład w rozwój kultury i nauki, za to ile wnieśli w życie człowieka (nie tylko Polaka!). Tych z czasu wojny szanuję za walkę o wolność. Wolność człowieka, który zmagał się z opresjami ze strony okupanta, najeźdźcy, zaborcy. Za walkę o wolność wyznania, języka, za walkę w obronie życia. Tak długo jak to walka o swobodę lub walka obronna, szanuję ich.

Istotą nie jest dla mnie ta czy inna flaga. To zestaw kolorów, nazwa, godło. Liczy się stan faktyczny, czyli to co za tym idzie dla pojedynczego cz łowieka. Może to wstyd. Może porywam się na świętości. Może nie jestem dobrym Polakiem. Ale zawsze ważniejsze dla mnie będzie być dobrym człowiekiem.

---------

A więc jesteś Polakiem?

- A więc jesteś Polakiem. To tylko kultura, geografia, język. Oceniam cię ani dobrze, ani źle. Może nieco bardziej pozytywnie bo jesteś mi bliski  przez te czynniki. Ale to dalej carte blanche i to od Ciebie, od Twojego zachowania będzie zależało czy będę cię lubił i szanował. Nie przez pochodzenie czy przynależność narodową. Nie przez to gdzie mieszkasz, w jakim języku mówisz czy kim był twój ojciec, matka czy pradziad. Twój pradziadek mógł stać z Mauserem na wieżyczce w Oświęcimiu - to nadal nic nie mówi o t o b i e. Tylko i wyłącznie o nim. A co do ciebie, to mój szacunek lub pogardę zdobędziesz tylko przez to jaki jesteś i co robisz.



--------

O niepodległości


Co do manifestacji - może jestem zbyt konstruktywnie nastawiony. Dla mnie o wiele lepiej, gdyby ci ludzie poszli do muzeum, przeczytali książkę o kimś, kto oddał życie w walce o wolność, obejrzeli film. Porozmawiali z dziećmi, z sąsiadami, z przyjaciółmi. A potem zebrali się wspólnie i posprzątali trawnik przed blokiem, chodnik do sklepu albo zbudowali pieprzony karmnik dla ptaków. Z tupotu maszerujących tysięcy stóp nikomu nie poprawi się życie, a niektórym wręcz pogorszy - co widać po zamieszkach i poszkodowanych. Zmarnowana energia, na świętowanie czegoś, co nie ma miejsca. Nie jesteśmy wolni i niepodlegli tak długo, jak długo boimy się wygłaszać własne poglądy w miejscu naszego zamieszkania. Jak długo hamujemy się, by być sobą. W obawie, że zostaniemy obrażeni, pobici, okradzeni, a nasz dom otoczy rozwścieczony tłum z maczetami i pałkami. Może i Polska jest niepodległa i wolna, ale Polacy nie.

--------

Mały materiał uzupełniający w podobnym podniosłym tonie narodowościowym - sprzed roku. Ha - listopad miesiącem rozważań przynależności narodowej.

niedziela, 23 czerwca 2013

Półuczestnictwo

Wokół pachniało świeżo ściętą trawą, czerwiec. Właściwie to powinien być zapach majowy, ale wszystko w tym roku się jakoś pochrzaniło. Nie tylko z pogodą.

- Nie umiem uczestniczyć w tym świecie.

Jay albo czekał na jakąś kontynuację z mojej strony, albo - w charakterystyczny dla siebie sposób - po prostu nie spieszył się z odpowiedzią. Nigdy nie wiedziałem, ale nauczyłem się w rozmowach z nim dostosowywać do jego rytmu. Inaczej zmieniałem je w pospieszne i chaotyczne wylewanie własnych myśli, a do tego przecież nie była mi potrzebna druga osoba.

Nie umiem uczestniczyć w tym wszystkim, w tym w czym powinienem. W czym powinienem umieć, a na dodatek - albo przede wszystkim - powinienem chcieć. W terminach i deadline'ach, w organizowaniu, ba, układaniu sobie życia. Zawodowego, bo przecież trzeba. Prywatnego, bo też czas goni. W ustaleniach,w  zobowiązaniach, w powinnościach. W odpowiednim zachowaniu, tak jak wypada. Nie wiem jak wypada. W jakiś ułomny, patologiczny sposób po prostu nie wiedziałem jak wziąć udział w całej tej grze. Zwanej życiem. Ha, odkrywcze porównanie, nie ma co.

Odwrócił wzrok dotychczas utkwiony w przelatujący bezgłośnie samolot, zostawiający za sobą smugę dymu. Spojrzał na mnie i wiedziałem, że wiedział. Usłyszał to wszystko, co przed chwilą myślałem, zresztą słyszał to już wcześniej. Jay jak nikt inny umiał wsłuchiwać się w życia innych między padającymi z ich ust słowami.

- I nie umiesz się z niego wyłączyć.

Miał rację. To jeszcze jedna rzecz o Jay'u. Miał rację zdecydowanie zbyt często. Bo to, co uświadamiał, zwykle sprawiało, że człowiek chciał się pochlastać jeszcze bardziej. Ale bezlitośnie nie zwracał na to uwagi, jak maszyna zwracająca po prostu prawidłowy wynik. Wydruk losu z loterii, który mówi "Nie wygrałeś". Bez przepraszam, bez słowa wyjaśnienia dlaczego. Tak jest.

- To gdzie w takim razie jestem? Nie umiem uczestniczyć w świecie, nie umiem się z niego wyłączyć. Co mi zostaje? Jakieś marne półuczestnictwo w tym wszystkim? Kulawe branie udziału w życiu, nigdy nie dochodząc do pełnoprawnego członkostwa? Miotanie się od jednego końca do drugiego, jak człowiek zamknięty w ciasnym pokoju, nie mogąc wyjść ani przez jedne, ani przez drugie drzwi?

Jednak myliłem się. Nie potrafiłem dostosować się do jego rytmu.

- Półuczestnictwo... Problem polega na tym, że   c h c e s z   uczestniczyć w tym świecie. - podniósł się z ziemi i usiadł ze mną na ławce.- Frustracja rodzi się, kiedy czegoś chcesz, a nie potrafisz.

- To nie jest tak, że chcę. Po prostu muszę, nie da się inaczej. Nie da się wyłączyć tak po prostu z systemu podatkowego, z obrotu pieniędzmi. Trzeba jakoś zarabiać, a więc trzeba mieć pracę. Jak inaczej? A mieszkanie? Gdzie mam mieszkać? Nie da się tak po prostu wyoutować z tego świata, trzeba w nim uczestniczyć i trzeba się tego nauczyć.

Widziałem, jak niewygodnie mu na ławce. Zawsze o wiele bardziej wolał siedzieć na ziemi, nawet na chodniku. Wreszcie prawie się położył na oparciu.

- Trzeba uczestniczyć w   t y m   świecie?

W tej chwili zdałem sobie sprawę, jak tak naprawdę mało wiem o Jay'u.

czwartek, 20 czerwca 2013

Znów przycinek



Nawet nie zauważyłem, kiedy w moim życiu zaroiło się od znaków przestankowych. Nadciągnęły niepostrzeżenie, po kilka-kilkanaście naraz, ale każdy ściągał zaraz za sobą kolejne. Jak nielegalni imigranci przygotowujący miejsce dla reszty swojej rodziny w nowym kraju. Z tym, że byłem święcie przekonany, że moi imigranci przybywali z Zachodu.

Człowiek zauważa, że w pewnym momencie zaczyna się budzić rano od razu z wykrzyknikami w myślach. Kilka wykrzykników jednocześnie, jeden zupełnie inny od drugiego, ale razem tworzyły chaotyczną, przyprawiającą o mdłości bandę. Poranek nie jest stworzony do wykrzykników, a one wdzierały się w jego świętość z pełnym zdecydowaniem i jakąś barbarzyńską żądzą zniszczenia jego sacrum.

Ale nie chodzi tylko o wykrzykniki. Zauważyłem, że zacząłem coraz bardziej żyć po przecinku. Taką zmianę się zauważa jeśli wcześniej żyło się pełnymi zdaniami, bogatą formą, a nagle, zupełnie znikąd, zostajemy z życiem poszatkowanym na małe podzdania, fragmenty, aż wreszcie strzępy. Jednocześnie zdania zaczęły być coraz dłuższe, kluczące, skaczące po tematach. Z niemożnością postawienia kropki, zamiast której wcinał się kolejny i kolejny przecinek. Jak niekończąca się wyliczanka na placu zabaw – w oczekiwaniu na wybór berka dzieci stają się znudzone, dorośleją, starzeją się aż wreszcie umierają. Tak czułem się z moimi przecinkami, pośrodku placu moich spraw.

Jeszcze gorsze były średniki, które pojawiły się jakiś czas po przecinkach. One pozostawiały niedokończoną pewną myśl, a zaraz za sobą rozpoczynały kolejną zupełnie z nimi niezwiązaną. Średniki to chaos, chaos w czystej postaci. O tyle podstępny, że jeszcze stara się udawać porządek i pewną strukturę, ale to tylko wybieg. Potrafią zmieniać kierunek myśli kilkukrotnie w trakcie jednego zdania, wcale go nie kończąc, aż wreszcie mózg zapomina co było na początku, w środku, zostaje tylko koniec… i powrót do zapomnianej i niedokończonej myśli, którą zdanie się zaczęło.

O właśnie, wielokropki. W hierarchii moich przestankowych wrogów były zdecydowanie najgorszymi. Najbardziej wdzierały się w całą strukturę zdań, przerywając je w zupełnie niespodziewanych miejscach. Czasem wtedy, kiedy zaczynała się najlepsza zabawa, wielokropek kończył ją swoją arbitralną interwencją, wyglądającą pozornie jak niezdecydowanie. Z czasem zaczął próbować nawet w pół słowa…

Znaki rozmnożyły się jak zaraza, każąc budować karkołomne konstrukcje, epatujące formą i złożoną strukturą, ale nie pozwalające skoncentrować się na treści. Wzięły treść za wroga, zresztą ich walka jest odwieczna. Proste zdania nie potrzebują wielu znaków. Są im zbędne, bo w kilku słowach wyrażają istotę przekazu. Ale nie jest tak prosto pozbyć się nadmiaru znaków, kiedy już wedrą się z całym zdecydowaniem w życie, kiedy przespało się moment diametralnej zmiany konstrukcji zdań. 

środa, 5 czerwca 2013

Zakazy nie uczą


Zakazy nie uczą. Czego nie uczą - dokonywania wyboru, nie uczą myślenia, nie uczą charakteru. Bo o ile łatwiej karnie i posłusznie zatrzymać się przed zakazaną granicą, niż pomyśleć i dokonać własnej oceny czy warto ją przekraczać czy nie. Czy warto - ale ze względu na same konsekwencje czynu, a nie potencjalną karę.

Przed przekraczaniem ulicy na czerwonym świetle nie powstrzymuje groźba wpadnięcia pod samochód - bo taka groźba powstrzymuje  w ten sam sposób przed przechodzeniem w innej sytuacji, gdy jest to prawdopodobne - znajdują się i tacy, co przebiegają na ostrym zakręcie w godzinach szczytu tak czy siak. Jednak czerwone światło w środku nocy, gdy nic nie jedzie w odległości 300 metrów to osobna sytuacja. Zagrożenia nie ma (gdyby coś miało w ciągu 3 sekund się pojawić i cię zabić musiałoby pędzić 360 km/h), co więc powstrzymać ma nas przed przejściem? Konsekwencja złamania prawa - a z doświadczenia wiem, że w niektórych miejscach i o 2-giej w nocy można dostać mandat za przechodzenie na czerwonym. Bzdura.

autor: M. Raczkowski

Dochodzi do absurdów, gdy konsekwencje złamania zakazu są gorsze niż dokonania czynu. Motywacją zostaje strach, nie myślenie.


W sytuacji kiedy prawa do których się stosowaliśmy dotychczas znikają, część osób nie wie jak się zachować. Dotychczas mieli jasno powiedziane jakie są reguły gry, jakie są ich obowiązki i uprawnienia, jaka jest procedura postępowania. A tu nagle znikają - jak się odnaleźć? Nawet wracając do nieszczęsnego przykładu z przechodzeniem przez jezdnię, chwilę mi zajęło zanim nauczyłem się w Albanii wymuszać zatrzymanie się samochodów - przejścia dla pieszych nie działają, świateł nie ma prawie w ogóle. Nie chcę sobie nawet wyobrażać jak ciężko byłoby mi się nauczyć tam jeździć - a jednak ludzie jeżdżą i jakoś sobie radzą. Nie sposób porównać danych o wypadkowości ze względu na stan dróg, zagęszczenie samochodów i warunki atmosferyczne, także nie wiem który stajl jest lepszy.

Permanentne zakazy i stosowanie się do nich oddziela nas od "szczepionek". Szczepionek myślenia i odpowiedzialności za swoje decyzje. Oddziela nas od uczenia się umiaru, znajdowania złotego środka. A po zdjęciu zakazu może nastąpić efekt zachłyśnięcia się nowością - od skrajności w skrajność. Tutaj piję np. do przykładu z harcerstwa, gdzie mamy (przynajmniej w teorii) zakaz picia alkoholu (m.in.). Nie jestem do końca przekonany czy takie zerojedynkowe stawianie sprawy to najlepsze wyjście. Dla mnie nie było żadną trudnością stosować się do tego zakazu przez 25 lat życia - ot, nie skoro takie jest Prawo i złożone Przyrzeczenie, to nie robię tego i tyle. Trudność zaczyna się, kiedy nie ma jasno powiedziane, że nie można. Albo że "należy, powinno się". Trzeba samemu zdecydować ile można, kiedy można. Szkoła myślenia, szkoła woli.

Prawdziwą trudnością jest znaleźć się bez nakazów, zakazów i zasad sformułowanych przez mądre głowy. I umieć sobie poradzić własnym rozsądkiem.


PS. A słoń bo słoń.

piątek, 31 maja 2013

Dlaczego społeczeństwo nie może być szczęśliwe


Pamiętał doskonale swój referat sprzed dziesięciu lat, gdy jeszcze studiował makroekonomię. Samo uzasadnienie wydawało się na ten dzień jak najbardziej prawdziwe, zresztą wydarzenia, które po nim nastąpiły potwierdziły większość argumentów. Jednak główna teza wcale nie napawała go optymizmem - mimo wysokiej oceny końcowej z przedmiotu.

- System ekonomiczny zawaliłby się, gdybyśmy doprowadzili do stanu, gdzie społeczeństwo jest szczęśliwe. Całość gospodarki opiera się na niezaspokojonych potrzebach, to one stanowią bodziec do zakupów i konsumpcji, a przez to do pracy zawodowej. Brak motoru napędowego w postaci niezadowolenia ze stanu obecnego byłby prętem wsadzonym między tryby działającej dotychczas machiny.

Potrzeby, które napędzają ekonomię, nie muszą być prawdziwe. Wręcz przeciwnie - te prawdziwe, podstawowe, jesteśmy w stanie zaspokoić niewielkim nakładem pracy. Niezbędne jest więc wygenerowanie potrzeb dalszego rzędu, problemów bardziej abstrakcyjnych niż podstawy egzystencji. Potrzebne nam są niezaspokojone ambicje, niskie poczucie własnej wartości, brak akceptacji społecznej, wysokie i niedoścignione wzorce zamożności, powodzenia czy rozrywki. Potrzebny jest wzorzec ekscesywnej konsumpcji postawiony jako standard "normalności". Potrzebny jest wzorzec bogatych jednostek postawiony na piedestale, do których statusu uboższa jednostka będzie dążyć, w nadziei, że to rozwiąże jej problemy wewnętrzne i poczucie braku szczęścia i zadowolenia z życia.

Jednym słowem - aby gospodarka mogła działać, społeczeństwo musi być stale niezadowolone ze stanu posiadania i stopy życiowej.

Wyobraźmy sobie sytuację, gdzie każdy uczestnik rynku jest usatysfakcjonowany minimalnym zaspokojeniem potrzeb podstawowych. Ma niewielki dom, w zupełności wystarczający do mieszkania. Nie głoduje, ma co włożyć na siebie. Ma podstawowe przedmioty zapewniające mu w miarę komfortowe życie. Ma czas, który spędza z rodziną i bliskimi. Ma niewielki fundusz na czarną godzinę - w razie choroby.

Można powiedzieć, że część uczestników rynku jest na tym poziomie. Oczywiście, ale załóżmy, że jest na nim  k a ż d y. Zarówno szeregowy pracownik, kierownik, dyrektor jak i właściciel wielkiej korporacji. Nikt nie ma większych potrzeb finansowych niż ten poziom. Gdzie w takim razie trafia nadwyżka pieniędzy? Jak jest dystrybuowana?

A może jej nie ma, ponieważ nie ma potrzeby produkowania dóbr luksusowych? Nie ma potrzeby posiadania więcej niż inni, ponieważ każdy jest szczęśliwy i nie musi podbudowywać swojego ego posiadaniem drogiego zegarka, ogromnej willi czy złotego samochodu.

Po drodze z gospodarki odpada marketing. W końcu jako dziedzina bazuje na niezaspokojonych potrzebach - uświadomionych bądź nie. Jak można komuś sprzedać lepszy styl życia, skoro jest usatysfakcjonowany z obecnego?

But if less is more, how you're keeping score?
- Eddie Vedder, Society

Na czym w takim razie koncentruje się życie, jeśli nie na dążeniu do jego polepszenia? Co z postępem, co z badaniami? Przecież jeśli jesteśmy zadowoleni z życia po co nowe wynalazki? Czy ktoś jeszcze będzie chciał tworzyć coś, gdy zniknie motywacja finansowa i związana z nią obietnica luksusu i posiadania więcej niż się ma?

Załóżmy, że w kwestii konsumpcji ludzie poprzestają na racjonalnym poziomie. Ogólnie w takim razie poziom produkcji spada, ponieważ rynek konsumuje o wiele mniej. Rynek zbytu kurczy się drastycznie. Prowadzi to do oczywistych zwolnień. Setki milionów ludzi pozostają bez pracy - ponieważ nie są potrzebni z ekonomicznego punktu widzenia.

Nie są potrzebni...

Co ze sobą zrobią? Czy doprowadzi to z powrotem do nierówności, poczucia braku? Wrócimy do obecnej sytuacji, z rzeszą niezaspokojonych potrzeb osób bezrobotnych, tylko na niższym poziomie niż obecnie? Doprowadzimy po prostu do gigantycznej deflacji? Możemy to nazwać niewidzialną ręką rynku. Ja to nazywam błędnym kołem.

Dlatego właśnie społeczeństwo nie może być szczęśliwe - zapanowałby totalny chaos. Motywacja do działania musiałaby przybrać całkowicie inną formę. Musielibyśmy przybrać inną hierarchię wartości, sposób oceny, celów życiowych, wzajemnych relacji bez użycia siły pieniądza.

A całość świata, w jakim żyjemy, musiałaby ulec całkowitemu przedefiniowaniu i przeorganizowaniu - a na to nikt nie ma pomysłu.


Zarazem jednak uświadomiono sobie, że powszechny dostatek zagraża trwałości społeczeństw hierarchicznych; właściwie jest ich zgubą. W świecie, gdzie każdy pracuje krótko, ma pod dostatkiem żywności, mieszka w domku z bieżącą wodą, posiada lodówkę, samochód, a może nawet i awionetkę, znikają najbardziej rzucające się w oczy i najbardziej istotne przejawy nierówności. Powszechny dostatek oznacza zatarcie różnic. (...) Gdyby wszyscy byli jednakowo zamożni i dysponowali taką samą ilością wolnego czasu, ogromna masa ludzi dotychczas ogłupionych nędzą zdobyłaby wykształcenie i nauczyła się myśleć, a wówczas prędzej czy później zdałaby sobie sprawę, że uprzywilejowana mniejszość nie ma żadnej racji bytu i należy ją obalić. Społeczeństwo hierarchiczne musi opierać się na nędzy i ciemnocie, aby sprawnie funkcjonować.
- George Orwell, 1984

niedziela, 26 maja 2013

Zawsze coś

Jedno z trudniejszych pytań, na jakie obecnie napotykam stosunkowo często, to "A czym Ty się teraz właściwie zajmujesz?". Bo jak w skrócie opowiedzieć o 6 czy 7 źródłach zarobków (zaczynam od zarobków, bo właśnie to na ogół mają ludzie na myśli, zadając to pytanie)? Jak opowiedzieć o kilku projektach stworzeniowych, które mi się kołaczą po życiu w międzyczasie (bo to z kolei dla mnie ważniejsze niż większość projektów zarobkowych)?

Jeszcze ważniejsze - jak to sobie poukładać wszystko w głowie - prowadzenie szkoleń w dwóch obszarach, kampania marketingowa, biznesplan i organizacja nowego portalu, wnioski unijne, social media... Prowadzenie dwóch blogów (przymierzam się do przynajmniej jeszcze jednego projektu pisarskiego), fotografia, solowy projekt muzyczny jak i przeróżnej maści współprace... Nagle się robi tego masa, nie ze względu na zaangażowanie czasowe a mnogość i różnorodność tematów. Konieczność pamiętania i dbania o nie, nawet jeśli każdy z osobna nie zajmuje wiele czasu. Zawsze pozostaje coś do zrobienia, zawsze pozostaje jeszcze jedne niezrealizowany pomysł czy coś, co "można by ruszyć".

Są dwie drogi, którymi można pójść. I - w dłuższej perspektywie - jest zawsze czas żeby zmienić tę, którą wybrałeś (R. Plant).

Pierwsza droga to nauczyć się organizować. Robienie kolejnych list z rzeczami do zrobienia (sic!), używanie narzędzi monitorujących postępy, przypominaczy, planów i schematów dnia...


Może i efektywne, może pozwala zajmować się wieloma projektami naraz. Wymaga tylko pewnej dozy samodyscypliny, żeby się z narzędzi nie wyłamać, plany realizować, listy odhaczać. I żeby "myślały" i "pamiętały" one za nas, bo trzymanie zadań w umyśle i świadomość, że cały czas jeszcze coś mamy do zrobienia... to masakra. Zawsze pozostaje jeszcze coś do zrobienia, umysł jest nieoczyszczony i gdzie mamy miejsce na relaks, na odprężenie, na medytacyjną pustkę? Życie czeka dopiero na końcu listy?

Nic nie potrafi nadać naszemu życiu większej mocy niż skupienie wszystkich sił na ograniczonej liczbie celów.
- Nino Quebein 

Stąd wprost wynika druga droga: to uproszczenie. O wiele prościej zarządzać ograniczoną liczbą tematów - tak samo, jak prościej żonglować trzema piłeczkami niż pięcioma. Jasne, można nauczyć się i tego drugiego - ale to mamy powyżej.


I chodzi tu zarówno o rezygnację z tego, czego robić nie chcemy / nie musimy, jak i nawet o rezygnację z tego co chcemy, ale mniej niż pozostałe rzeczy. Szczególnie ważne dla ludzi o wielu zainteresowaniach i sporym pokładzie entuzjazmu do działania.

Chodzi też o nie akceptowanie kolejnych projektów / tematów w przyszłości. Najpierw uporządkowanie bieżączki, a potem ścisła selekcja za co się brać, a za co nie - i tutaj wchodzi prawdziwa sztuka. Sztuka wyboru.

Skoro wybór, to musi być jakieś kryterium. Skoro kryterium, to musi czemuś służyć - i tu już nasza w tym głowa, żeby dobrze odpowiedzieć sobie na pytanie "Kim mam zamiar być? Co chcę w życiu robić?" - ale nie odpowiadać sobie 20-toma rolami, jakie chcielibyśmy pełnić. 100-ma marzeniami. 45-ma cechami, jakie chcielibyśmy mieć czy zestawem 69-ciu umiejętności, jakie chcemy posiąść. Dużo. Dużo. Za dużo.

Chodzi o skupienie, w dzisiejszym przeładowanym informacjami i bodźcami świecie chodzi coraz bardziej o skupienie i o umiejętność odrzucania tego, czego nie chcemy albo na czym w tym momencie nie skupimy się z różnych powodów. Jedno słowo.

Jasny, prosty kierunek, nie wielowątkowość a jasna wytyczna. I podporządkowanie temu jednemu kierunkowi reszty aktywności, ról, umiejętności, marzeń. Jeden kierunek, jasny i przejrzysty. Jedno nadrzędne zdanie, określające mnie i leżące u podstawy.



Disclaimer:

To moja propozycja Drogi. Wiem, że są osoby które świetnie sobie radzą z systemami organizacji zadań, żonglowaniem projektami i przeróżnymi aktywnościami. Chwała im za to!

sobota, 4 maja 2013

Dobre, bez porównania

Czy przeciwieństwa mogą istnieć bez siebie nawzajem? Światło bez ciemności, dobro bez zła - że się tak banałem wyrażę. Przecież nawzajem się definiują i jedno jest po prostu brakiem drugiego, czyż nie?

Czy potrafimy funkcjonować bez porównań i takich kontrastów, tzn. być po prostu szczęśliwi non-stop? Bez czucia się nieszczęśliwym, smutnym i zgnębionym od czasu do czasu i dopiero wtedy doceniać jak dobrze było kiedyś. Bez przerwy widzieć jak wielkim cudem jest życie, nie dopiero w obliczu śmierci. Cały czas cieszyć się za fakt, że mamy wszystkie zmysły sprawne, nie tylko krótki czas po spotkaniu osoby niepełnosprawnej w tym czy innym względzie. Być zadowolonym z tego, co posiadamy, bez doświadczania groźby czy prawdziwej utraty. Cieszyć się ze zdrowia nie tylko leżąc złożonym chorobą.


To chyba recepta na prawdziwe szczęście – poradzić sobie z myśleniem kontrastowym i być w stanie spojrzeć obiektywnie w każdym momencie na to, co mamy w życiu.

Jak to zrobić? To chyba wyższy poziom świadomości… Nie dać się pokrętnej psychice, która ciągle chce więcej, lepiej, inaczej. Która nudzi się szybko – coraz szybciej w dzisiejszych czasach – mimo, że obiektywnie jest dobrze. Przyzwyczajamy się do stanu obecnego, przestając go doceniać i szukając jeszcze większej poprawy. Ciągła pogoń, zmiana. Nawet, gdy to, co już mamy, to ogromnie dużo – a przynajmniej wystarczająco.

Wiedząc, jak działa psychika i że nigdy nie jest zadowolona ze stanu obecnego a docenianie małych radości odchodzi szybko na bok, można np. wykształcić w sobie nawyk myślenia „pierwszy i ostatni”. Patrząc z perspektywy, że jest to pierwszy raz, kiedy patrzę na taką pogodę, i prawdopodobnie ostatni – inaczej oceniamy.

Inna droga to co pewien czas robić sobie obiektywny rachunek sumienia - jak wiele zdolności, możliwości, wspaniałych osób dookoła, niezbędnych środków do życia posiadam. I pozostawać jak najdłużej z tego świadomością i zadowoleniem z tego faktu.

Tylko jak zostać z takim spojrzeniem na świat na dłużej? Bez rachunków sumienia, bez wprowadzania swojej psychiki w błąd, po prostu oceniać bez kontrastu?

Jak stale pamiętać o tym, jak wiele mamy i doceniać to każdego dnia? Mam nadzieję, że jest droga poza myślenie kontrastowe i że uda mi się ją kiedyś znaleźć.


środa, 27 marca 2013

Cholerna szosa


- Człowiek czuje się prawdziwie samotny, kiedy ma coś takiego, czego nie powie nikomu. – powiedział w zamyśleniu, wychylając się przez barierkę. Wychylał się trochę za mocno, jak na mój gust, może po to, żeby zobaczyć fale rozbijające się na skałach pod nami. – Naprawdę nikomu, nawet rodzonej matce. Nawet najlepszemu przyjacielowi. Nikomu.

Mimo, że staliśmy w pełnym słońcu, w powietrzu ciężko wisiał żar jawnie szydzący z sąsiedztwa morza, po jego twarzy przemknął nieokreślony cień. Albo raczej Cień – swego czasu naczytałem się Le Guin i to porównanie wydawało się jak najbardziej na miejscu.

- Nosisz to w sercu, a dusza wyrywa się, żeby się z kimś tym podzielić. Ale wiesz, że to daremne. Że nikt nawet nie będzie chciał słuchać. Że nikt nawet nie będzie chciał zrozumieć. Bo to zbyt skomplikowane. Albo czujesz, że nie masz prawa kogoś bliskiego obarczyć takim ciężarem, ciężarem swoich myśli.  – wciąż wpatrywał się pusto w fale kilkanaście metrów pod nami. Mówił do mnie, ale też na wpół do siebie. – Wiesz, czujesz, że w tej jednej kwestii jesteś jedyną duszą w kosmosie.

Za naszymi plecami przejechał samochód, pierwszy od dwóch godzin. Drgnąłem, ale było już za późno żeby machać. Cholerna szosa, nigdy się stąd nie wydostaniemy.

Jay nadal był poza tą sytuacją. Zdawał się nie zauważać naszego beznadziejnego położenia, tkwiąc pośrodku własnego wywodu.

- I to dopiero jest prawdziwa samotność. Póki masz komu powiedzieć, nie jesteś sam.

- I jeszcze ta nadzieja. – po chwili wrócił do porzuconej myśli. – Kiedy kogoś spotykasz, że gdy otworzysz usta, to będziesz mógł powiedzieć. Że twoja dusza nie jest sama w tym pieprzonym kosmosie. Ale za każdym razem okazuje się, że jest. Umarła nadzieja za każdym razem przypomina o tym, jak bardzo samotny jesteś.

Z uwagą przejechał dłonią po metalu barierki. To znów powróciło go do tego realnego, materialnego świata, chociaż w tym momencie wydał mi się tu tylko gościem.

- A ty masz takie coś? – pytanie wydało mi się naturalną konsekwencją tego co mówił, ale w momencie, gdy je wymówiłem, zrozumiałem jak bardzo się myliłem.

- Tak, mam. – odwrócił się od morza i spojrzał pod nogi, na przybrudzony piachem plecak. Podniósł go i zarzucił sobie na ramię.

- Idziemy? Bo nigdy się stąd nie wydostaniemy. – ruszył wzdłuż pobocza. – Cholerna szosa.

czwartek, 21 marca 2013

Konsumpcja

Powolnym i jakby starannym ruchem podniósł kubek z herbatą do ust.

- Szkoda, że jesteś wyłącznie nastawiony na konsumpcję. – powiedział.

- Co?! – co jak co, ale teraz to przesadził. Grubo. – Chyba śmieszny jesteś.

Spokojny, pociągnął długi łyk. Wiedział, że tym wkurwia mnie jeszcze bardziej. Myślałem, że przywykłem do takiego jego stylu bycia, ale najwidoczniej nie. Nie tym razem.

- Powiedz o co ci chodzi a nie siorbiesz herbatę jak pieprzony chiński mędrzec!

Kubek stuknął mocno o blat stołu. Spojrzał mi prosto w oczy, ale nadal nic nie mówił. Wyglądało to jakby czekał, aż zacznę gwizdać, że już się zagotowałem. Doskonale wiedział, co dzieje się ze mną w środku w takich chwilach. Słyszał wszystko, co chciał usłyszeć w nabierającym kolejnych kilogramów oddechu i w zmieniającym się odcieniu twarzy.

- Jak możesz tak powiedzieć? I skąd to w ogóle wziąłeś? Na konsumpcję to nastawione są te wszystkie bezmózgi pstrykające pilotem po kanałach! Wiesz ile książek przeczytałem w zeszłym miesiącu?

Odpowiedział głosem balansującym między tonem pobłażliwego wujka a przyjacielską zaczepką.

- Chciałeś powiedzieć, „ile skonsumowałem”?

 *   *   *

1. Czytanie to konsumpcja. Kino – ambitne czy nieambitne, to chłonięcie. Teatr i opera, a nawet – nie bójmy się tego powiedzieć – filharmonia – to bierny odbiór. Jak wysoka by nie była kultura, to jej wyłącznie odbieranie to konsumpcja.

2. A może to inwestycja – w siebie? Tylko w co dokładnie? Mówiąc, że w oczytanie, lepko ocieramy się o maślaność masła. W znajomość świata, ludzkich zachowań, innych krajów, sytuacji? W zdolność abstrakcyjnego myślenia, w wyobraźnię?

1. Inwestycja ma to do siebie, że powinien być z niej jakiś zysk. Czyli na co przekuwamy bogatszą wyobraźnię, żeby na tym zyskać? Na co przekuwamy znajomość ludzi, świata, sytuacji? Co z tego tworzymy – w końcu tworzenie jest przeciwieństwem konsumpcji. Ile można przeczytać książek, obejrzeć filmów i wysłuchać utworów, nie tworząc nic własnego?

2. Z drugiej strony tworzyć nie trzeba tylko w kontekście sztuki. Stworzenie wspaniałej relacji, z drugą osobą, z dziećmi, z przyjaciółmi – to też tworzenie. Nauka i wynalazczość, tworzenie biznesów, polityka – to wszystko są elementy twórcze. Nie trzeba zaraz rzeźbić, żeby mianować się twórcą.

1. Jednak samo tworzenie pozostaje daleko wyżej na hierarchii wartości niż konsumpcja czy nawet odtwarzanie (covery, reprodukcje, albo i własne interpretacje).

2. Nie można jednak całkiem zanegować konsumpcji – do pewnego stopnia jest też nieodzownym elementem tworzenia. Można coś stworzyć, nie mając wcześniej obycia w kulturze, w tym co zostało powiedziane wcześniej?

Na każdą stronę, którą napisałem, przypada sto wcześniej przeczytanych stron.
- Ryszard Kapuściński

1. Pozostaje tylko mieć świadomość co jest konsumpcją, co jest inwestycją, a co tworzeniem. I to, w jakim materiale tworzymy i na co przekuwamy wchłonięte kalorie sztuki. Na ogół, niestety, na zasilanie mięśni na cele kręcenia się wokół własnego ogona. Ina koniec i tak gówno z tego wychodzi.

Non omnis moriar
Tu spoczywa Franciszek K., który przeczytał w swoim życiu 5000 książek. I tyle o nim.

niedziela, 10 marca 2013

Uratowana czasoprzestrzeń

W niedzielę miejskie pociągi jeżdżą tak rzadko, że zawsze są pełne przynajmniej na tyle, że z trudem wypatruję ostatnie wolne miejsce na końcu wagonu. Ludzie nie jadą do pracy, a więc czy w ogóle gdzieś się spieszą, czy możemy jechać tak powoli jak w tej chwili?

Obok mnie mężczyzna o nieogolonej twarzy, w ciemnej czapce głęboko nasuniętej na oczy śpi oparty o okno. Pewnie obudzi się tuż przed swoją stacją, dzięki tej tajemniczej sile, która zdaje się czuwać nad śpiącymi podróżnymi równie mocno jak nad pijakami, potrząsając ich ramieniem w pociągu czy autobusie właśnie wtedy, kiedy trzeba i pozwalając bezpiecznie wrócić do domu.

Naprzeciwko starsza kobieta w fioletowej kurtce, patrzy przez to samo okno, o które oparty jest śpiący mężczyzna. Niecierpliwie miętosi foliową siatkę w dłoni, wodzi oczami za mijanymi budynkami, wypatruje swojej stacji. Myślami jest już pewnie w innym czasie, śpieszą jej się pół godziny do przodu. Do czasu, aż opuści ciążący jej widocznie stan uwięzienia w tym wagonie i będzie mogła podążyć dalej już polegając na swoich własnych siłach, z okrutnie pomiętą foliową siatką w dłoni.

Patrzę na całkiem ładną blondynkę w wełnianej czapce i szarym płaszczyku. Czyta książkę, twarda okładka, kilkaset stron. Przerywa lekturę, odsłania przegub lewej ręki i sprawdza godzinę na zegarku – ktoś jeszcze nosi zegarki? – uśmiecha się uroczo do pomyślnego układu wskazówek. Wygląda, jakby wskazały jej porę zbliżającego się spotkania.

Tuż obok niej siedzi młody facet w garniturze i płaszczu. Gustowny szalik wokół szyi, na kolanach tablet w skórzanym futerale. Co chwila odrywa od niego wzrok i patrzy przez okno. Jest już w innym miejscu, u celu podróży. Mimo kompletnie innego stylu te zaburzenia czasoprzestrzeni łączą go z kobietą w fioletowej kurtce. I pewnie dziesiątkami innych pasażerów przymusowo unieruchomionych na plastikowych czerwonych siedzeniach kolejki.

Mężczyzna koło czterdziestki, z ciemnym wąsem na tle bladej twarzy, pada na ziemię pomiędzy przedziałami, przy wejściu. Podchodzą do niego dwie czy trzy osoby, teraz już nie pamiętam. Ktoś z nich szybko przechodzi pomiędzy ławkami, zaczepia butem o plecak leżący w przejściu. Nie zamyka za sobą drzwi, przechodząc dalej, zamyka je kobieta w fioletowej kurtce. Nie widzi mężczyzny na podłodze, mruczy coś pod nosem o kulturze osobistej.

Chłopak w dresowej bluzie z nałożonym na głowę kapturem, wyciąga szyję, żeby popatrzeć przez prześwit na mężczyznę leżącego w przejściu. Komórka z wpół napisanym smsem zastyga w ręce.

Stoimy na stacji, jeszcze kawał drogi do Gdyni. Mężczyzna z wąsem nie odzyskuje oddechu, chyba umiera, ale nie słychać podniesionych głosów ani podniecenia. Ani ci, którzy przy nim są, ani nikt w przedziale go nie zna, nie ma emocji ani dramatu.

Blondynka przerywa na chwilę czytanie, patrzy wzrokiem widzącym jeszcze opisywane w książce pejzaże. Wraca do nudnej rzeczywistości, ale tylko omiata ją przez moment i zanurza się w labirynt liter.

Stoimy już dobre kilka minut. Mężczyzna w garniturze zaniepokojony zbyt długim postojem podąża za wzrokiem chłopaka w kapturze – który notabene wrócił już do pisania smsa. Widzi, co się dzieje, wyjmuje telefon i zawiadamia kogoś ze swojej odrębnej czasoprzestrzeni, że się spóźni.

Tajemnicza siła, która chyba miała w planach obudzić faceta przytulonego do okna obok mnie, nie wzięła chyba poprawki na ten postój. Budzi się teraz, kilka stacji przed docelową. Rozgląda się, ale nie zauważając niczego ciekawego wraca do snu.

Do wagonu wchodzą sanitariusze. Dźwigają mężczyznę z wąsem na nosze i transportują na peron. Możemy ruszać dalej, wszyscy oddychają z ulgą. Może jednak nikt nigdzie się nie spóźni, a czasoprzestrzeń wszystkich, poza tym jednym mężczyzną, zostanie ocalona.

czwartek, 28 lutego 2013

Nieżal.pl


Jest czego żałować. Zmarnowanych lat, poświęconych na rzeczy, które ostatecznie nie przerodziły się w nic wielkiego – lat rozkręcania biznesu, który upadł, zdobywania doświadczenia w branży, w której już nie ma pracy, budowania związku, który się rozpadł itp. Zmarnowanych i niewykorzystanych szans, bo "coś" się po drodze wydarzyło. Wiele błędnych decyzji i czasu poświęconego na coś, co ostatecznie nie wyszło. Żałować?

Jeśli przyjmiemy, że w każdym momencie podejmujemy decyzję zgodną ze sobą – z aktualnym sobą, ze swoim stanem wiedzy, nastrojem, przeczuciem, ograniczeniami, brakiem asertywności i wszystkim co składa się na nas,  to znaczy, że inaczej być nie mogło. Z perspektywy, znając konsekwencje wyboru i mając szerszą wiedzę, możemy kwestionować jego zasadność, możemy wymyślać setki sposobów, na jakie można byłoby lepiej rozwiązać dany problem... ale to teraz. Po fakcie.

To już przeszłość. Decyzje zostały podjęte i w danym momencie prawdopodobnie były najbardziej zgodne z nami. Gdybyśmy tylko byli mądrzejsi... ale nie byliśmy.

I nigdy się nie dowiemy, co by było gdybyśmy wybrali inaczej w jakimkolwiek punkcie. Może się wydawać, że byłoby o wiele lepiej, ale kto może mieć pewność? Więc nie ma sensu spekulować.

Człowiek jest sumą własnych wyborów. I zarówno mądre decyzje, jak i te, które po latach uważamy za błędy, doprowadziły nas do punktu, w którym teraz jesteśmy. I najważniejsze jest właśnie Tu i Teraz – czy jest ok w punkcie, w którym jesteśmy, a jeśli nie, to co trzeba robić żeby się tam wysterować.

Może kilka lat błądzenia było potrzebne, żeby teraz żeglować w zupełnie innym kierunku? Może trzeba było kilku „zmarnowanych” (z obecnej perspektywy) lat, żeby wreszcie dojrzeć do pewnych myśli i podejść? Inni mogli do tego dojść wcześniej – ale MY może właśnie potrzebowaliśmy tych kilku błędów, „bezsensownych” wyborów i poglądów, które teraz nam się wydają śmieszne i głupie? Może właśnie dzięki nim teraz możemy działać dalej?

Żeby być właśnie w tym miejscu w życiu, gdzie stoimy i mieć takie możliwości, jakie mamy przed sobą.

I tak samo może decyzja, która teraz wydaje nam się najlepsza, za rok będzie wspominana jako gruby błąd? Ale na dzień dzisiejszy wydaje się najlepsza.

I see it all perfectly; there are two possible situations - one can either do this or that. My honest opinion and my friendly advice is this: do it or do not do it - you will regret both.
- Soren Kierkegaard

czwartek, 21 lutego 2013

Widowisko

Kiedy tylko postawiłem stopy na twardym i nieruchomym betonie peronu, mój wzrok przykuła dziewczyna ubrana w beżowy płaszcz z szyją okręconą zielonym szalikiem, stojąca przy kiosku z gazetami. Niespecjalnie ładna, z lekko rozchylonymi ustami wpatrywała się w ludzi wysiadających tak jak ja z pociągu. Miałem wrażenie, że zaraz coś powie, jakby przygotowywała się do powitania kogoś długo oczekiwanego - zwykła scena na kolejowym peronie, gdzie setki dziewczyn czeka na setki swoich ukochanych każdego dnia. Mimo tego oparłem plecak o murek, co chwila rzucając spojrzenia w jej stronę, ze skrępowaniem początkującego podglądacza obserwując jej przygotowane do powitalnego pocałunku usta, jej tęskne i pełne nadziei oczy, pilnie lustrujące podróżnych spod kasztanowej grzywki.

Nie minęło wiele czasu, a ostatnia walizka z turkotem minęła dziewczynę w beżowym płaszczu. Starszy mężczyzna przyczepiony do długiej rączki bagażu zniknął w wejściu do podziemnego tunelu.

Teraz przyznaję to ze wstydem, ale w swojej perwersji czekałem na pojawienie się wyrazu zawodu na jej twarzy, ściągniętych w dół kącików ust, opustoszałego nagle spojrzenia. Chciałem przez jeden moment, w tej jednej ludzkiej istocie, zobaczyć widowisko śmierci nadziei.

Całkiem na przekór, dziewczyna uśmiechnęła się. Nie z wysiłkiem, nie na pocieszenie, na „nic się nie stało”. Po prostu, uśmiechnęła się szczerze i przyjaźnie, do pustki pozostałej po pasażerach pociągu. Tak, jakby wszystko poszło zupełnie z jakimś jej skrytym planem. Planem, który nagle zapragnąłem odgadnąć, usłyszeć, poznać, którym chciałem się zachwycić.

Tak samo jak nią, bo w tej jednej chwili i w tym jednym uśmiechu wydała się tak piękna. A może tak długo już się w nią wpatrywałem, że zdążyła mnie zachwycić sobą w międzyczasie? Wiem tylko, że zechciałem być tym pasażerem, na którego czeka, w chłodny marcowy poranek, w swoim beżowym płaszczu i zielonym szaliku. Chciałem być tym, który usłyszy te przygotowane przez jej usta słowa, pierwsze słowa po wylądowaniu na twardym i nieruchomym betonie peronu. Chciałem być tym, który z jej ręką w swojej ręce zniknie w wejściu do podziemnego tunelu.

Tylko tyle chciałem, nie mając w głowie żadnego dalszego ciągu, żadnego pikniku przy zachodzącym słońcu i żadnych kwietniów po tym marcowym poranku.

Dziewczyna uniosła lekko głowę, zamknęła oczy i odetchnęła głębiej rześkim powietrzem. Uśmiech nie zniknął nawet na moment z jej twarzy. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz obróci się do mnie, z całą szczerością tego uśmiechu, z całą zielenią szalika. Przez ten jeden moment zastygłego między nami czasu niczego innego nie chciałem bardziej, na nic innego tak bardzo nie liczyłem. Jednak nie otwierając oczu odwróciła się lekko na pięcie i zaczęła odchodzić w stronę podziemnego wyjścia z peronu, zostawiając za sobą tylko wspomnienie falujących kasztanowych włosów.

A ja dostałem to, na co czekałem. Przez jeden moment i w jednej ludzkiej istocie zobaczyłem swoje upragnione widowisko - poczułem śmierć nadziei.

czwartek, 14 lutego 2013

Oceniaj mnie!

Mówi się (wśród libertarian bodajże), że wolność twojej pięści jest ograniczona odległością mojego nosa. I jak najbardziej się zgodzę, występując przeciwko wszelkiej przemocy, granica jest jasna. Co jednak w przypadku, gdy ktoś słowem złym zabija tak, jak nożem? Co z opinią i oceną?

Masz prawo do własnej opinii. Do własnych poglądów. Do indywidualnej i subiektywnej oceny sytuacji, a więc i zachowania i drugiego człowieka. Prawo do wolności myśli. Czy w takim razie masz prawo do swobodnego ich wyrażania? Czy masz prawo do krytyki? Czy ktoś odbiera Ci tę wolność, mówi że nie możesz?

To learn who rules over you, simply find out who you are not allowed to criticize.
– Voltaire

Odmawiamy  innym prawo do krytyki jeśli chodzi o nas samych: Nie krytykuj mnie! Nie oceniaj! Sam nie jesteś lepszy! Reakcja obronna, albo atak zwrotny. I już nakręca się konflikt. Dlaczego? Bo zachwiane jest poczucie własnej wartości, bo zachwiana jest pewność siebie i własnych decyzji.

Jak niedorzecznie brzmi krytyka w sprawie, w której jesteśmy siebie pewni? Gdy ktoś krytykuje świetnego kucharza za źle przyprawiony obiad - "pff, nie znasz się i tyle". Co innego jednak następuje, gdy ktoś tego samego człowieka krytykuje w sprawie, w której nie jest on pewny siebie, np. jeśli zaczął zajęcia aktorskie albo skręca nowe meble w domu po raz pierwszy.

Cały stres oceny wynika z niepewności. I dlatego tak potrzebna jest ocena - ujawnia miejsca, w których nie czujemy się silni. Poglądy, które jeszcze trzeba przetrawić. Decyzje, które warto przemyśleć. Skille, które warto jeszcze podreperować. Poczucie wartości, z którym jest coś nie tak, skoro uderza nas coś co ktoś mówi, cokolwiek by to nie było. A może krytyka np. muzyki, której słucham sprawia, że nie czuję się już taki fajny jak bym chciał? 

Ocena, nawet negatywna, ale w miejscu, w którym jesteśmy siebie pewni - to nic strasznego. Nie powoduje zagrożenia i możemy odpowiedzieć - ok, to Twoje zdanie, proszę bardzo. Masz prawo powiedzieć, że to co robię to totalny syf. Fajnie jakbyś lepiej to uargumentował, to może miałbym okazję do przemyślenia i utwierdzenia się w mojej decyzji lub jej zmiany. Tylko co zrobić ze szkalowaniem, kłamstwem i pomówieniami? Tego jeszcze nie wymyśliłem. Może nic, da się?

Oceniaj mnie, niech jad strumieniami leje się.
- Katarzyna Nosowska, Zoil

Trzeba nie lada siły, żeby dawać innym prawo do informacji zwrotnej (o, jaka ładna nazwa).

sobota, 9 lutego 2013

Przekładając przykłady

Załóżmy, że każdy człowiek jest inny. Trudne?

Zaczynamy od wyglądu – on jest akurat najmniej ważny ale jako zewnętrzna powłoka najbardziej rzuca się w oczy. Dalej możemy przejść do równie mało istotnych różnic w posiadanych materialnie przedmiotach itp.

Głębia zaczyna się już od zestawu umiejętności – kto ma taki sam wachlarz działań, które potrafi wykonać? Od istotnych i skomplikowanych zdolności, na które się pracowało latami, po najprostsze umiejętności, które mogą się okazać istotne w najmniej spodziewanym momencie.

Dalej? Dalej mamy charakter, zestaw reakcji, stosunek do innych. Dalej mamy czynniki zewnętrzne – znajomości, miejsce w którym się żyje i związane z tym możliwości. No i różne czasy, w jakich się żyje, szczególnie przy obecnym tempie przemian.

Kolejna jest indywidualna przeszłość - przeszłe doświadczenia. Wachlarz przeżytych sytuacji, z którymi w ten czy inny sposób jesteśmy oswojeni.

No nie ma dwóch takich samych ludzi. Nie ma opcji.

Czemu w takim razie mają służyć przykłady wzięte z życia innych ludzi? Bierzemy jedno podobieństwo („miałem kiedyś kolegę, który zrobił tak jak ty...”) i staramy się przełożyć je na obecną sytuację innego człowieka. Wszelkie tego typu próby będą z góry pozbawione sensu. Bo kolega, o którym mowa, był zupełnie innym człowiekiem – miał inne umiejętności, talenty, znajomości, sytuację życiową, żył w innych czasach (bo w przeszłości).

Tymczasem dając przykłady zakładamy, że te inne różnice nie istnieją. A cały związek spłycamy do tego jednego podobieństwa. To, że komuś coś się udało, nie znaczy wcale, że sukces może być powtórzony przez kogoś innego. To, że komuś noga się powinęła, nie znaczy, że komuś innemu się nie powiedzie.

Jaki sens ma w takim razie proste podawanie przykładów, bez wnikania w ich głąb, w pozostałe podobieństwa i różnice? Przekładając przykłady na inną osobę warto podjąć wysiłek i zastanowić się nad tymi czynnikami, zamiast iść łatwą ścieżką ceteris paribus.

Tylko czy w takim razie możliwe jest jakiekolwiek uczenie się z cudzych doświadczeń i próby uogólnienia? Czy jakikolwiek sens ma wnioskowanie z analogicznych sytuacji, skoro analogia jest tylko pozorna?

środa, 30 stycznia 2013

Overpreparing

Nigdy nie będziesz dostatecznie gotowy – do czegokolwiek się przygotowujesz. Nigdy okoliczności nie będą idealne, a czas doskonały. Zawsze będzie coś nie tak, coś co można poprawić, ulepszyć, jeszcze jedna więcej rzecz do dodania – do nowego produktu, planu na biznes, książki, zestawu umiejętności czy do wystroju domu, żeby był idealny i "gotowy".

Świetne pomysły, jeśli nie są wdrożone w życie od razu, lubią obrastać w nieskończoność w kreatywnych umysłach, w czasie tzw. „muszę przemyśleć, poukładać to sobie wszystko, przygotować się lepiej...”. Obrastają w dodatkowe odnóża pomysłów – skoro robię już to, to jeszcze może dodam do tego trochę inny wariant. Może zrobię to dla nieco większej liczby osób? Będzie do tego potrzebna ekipa projektowa! No, jak tylko osób to na pewno warto i stronkę postawić, rozgłos w mediach!

„Nadbudówki” do pomysłów niekoniecznie muszą iść w tę stronę. Ale ich cechą charakterystyczną jest to, że z czasem plan robi się niewyobrażalnie większy niż początkowy zamysł. A przygotowania trwają... overpreparing w stosunku do tego, co tak naprawdę jest do zrobienia.




Czasem receptą na takie odwlekanie i „układanie sobie w głowie” jest proste zdanie:

Start small, start fast.

Powiedziałbym jeszcze ‘start imperfect’, albo ‘wypuść betę, martw się później’, albo ‘sell first, fix later’ jak mawiają informatycy. Zacznij robić, realizować, a szczegóły wypracuje się po drodze. Umiejętności przyjdą w ramach praktyki. Poukładasz sobie wszystko w działaniu.

Tylko zacznij. Zanim pomysł cię przerośnie. Zanim ci się odechce. Zanim zrobi to ktoś inny. Zanim stanie się niemożliwe. Zanim nabierzesz wątpliwości - pochodzących od siebie czy od innych. Albo zwyczajnie już nie będzie warto.

It has to start somewhere
It has to start sometime
What better place than here,
What better time than now?
- Rage Against the Machine, Guerilla Radio

sobota, 19 stycznia 2013

Zadufanie w czasy

Próżni antyczni Grecy, pewni, że świat jest płaski, z Helladą w centrum i otoczony ogromną rzeką Okeanos! Nawet nie spodziewali się, że jest cokolwiek za plemionami Indów. Nie podejrzewali istnienia kontynentu amerykańskiego, a Heraklit mimo swoich wybitnych zasług dla historii pyta, czy za Europą jest morze!

Ciemne wieki średniowieczne, gdzie dogmatyczna wiara kazała palić wszelkich myślicieli, którzy prezentowali odmienne od Kościoła stanowiska! Wiara w zabobony, czary, skrajny analfabetyzm, bestialskie tortury, zasady pańszczyzny zmuszające do niewolniczej pracy... System monarchii absolutnej, tyranie, które dzisiaj w głowach się nie mieszczą.

Skoro już jesteśmy przy niewolnikach, to jak ograniczeni i nieludzcy musieli być handlarze żywym towarem, przewożąc black cargo, plantatorzy wykorzystujący czarnoskórych niewolników. Jak ograniczone myślenie musiało być, by inne ludzkie istnienia uważać za czyjąś własność? Odczłowieczyć, pozbawić praw i własnego zdania.

Nauki różnych myślicieli, wybitnych jak na swoje czasy. Wpływowych władców, "oświeconych". W tym także przez siły wyższe, np. Synody, papieże, władcy namaszczeni przez różnej maści bogów, postaci na owe czasy "nieomylne" itp. 

Kobiety bez prawa głosu? Jak dalekie nam jest teraz to myślenie jeszcze z początków XX wieku?

Przez cały okres dziejów przewijały się wojny – a jak że się odbywały, to ktoś wierzył w ich słuszność. Teraz patrzymy z politowaniem na krwawe jatki antyku, średniowiecza czy późniejszych wieków.

I w każdym z tych czasów większość ludzi wierzyła, że taki jest porządek. Że tak ma być, jest ok. Aż odpowiednia liczba osób doszła do wniosku, że to nie tak, że można lepiej, że można zupełnie inaczej. A to, co się dzieje to zupełny bezsens.

Jak zadufani w siebie i w swoje czasy musimy być, żeby wierzyć, że teraz nie popełniamy jakiś monstrualnych głupot, niesprawiedliwości? I że nasze czasy nie będą wyśmiewane, wyszydzane i krytykowane za te dwieście-trzysta lat? Może już za sto albo pięćdziesiąt? Które z naszych obecnych praktyk będą uznawane za bestialskie, niehumanitarne, nieludzkie, albo zwyczajnie błędne czy bzdurne?

Czy z perspektywy stu kolejnych lat nie będzie wydawało się, że teraz błądzimy w szalonych poglądach? Co będzie przedmiotem krytyki? Wierzenia? Stosunki społeczne? System gospodarczy? Może stosunki międzynarodowe? Obyczaje żywieniowe? Ustrój polityczny?

Pomyśl przez chwilę, że może właśnie teraz wierzysz, że Ziemia jest płaska. 

środa, 16 stycznia 2013

Przeprojektowanie

- ... a tutaj – kontynuowała Jane – przeprojektowujemy przekonania.

Spojrzałem na długie rzędy terminali i na stojących przy nich ludzi, skupionych na zawartości ekranów. Przesuwali palcami wyświetlane elementy, układając je w misterny obraz. Niektórzy robili to szybko, jakby ich gonił jakiś nierealny stwór rodem z koszmarów. Oglądali się przez ramię, za chwilę wracali do układania.

Inni znów z uwagą i pieczołowitością składali drobne ikonki na wyświetlaczach. Ważyli każdy ruch, jakby od niego zależało całe ich życie.

Ekrany były za daleko, żebym mógł cokolwiek dojrzeć, zresztą i tak byłem zbytnio rozproszony. To istne mrowisko, niekończące się aleje terminali i pracujących przy nich ludzi, nie pozwalało skupić uwagi na dłużej niż chwil na pojedynczym z nich. Zaraz uwaga uciekała do następnego i następnego, biegając po całym pomieszczeniu, a ja próbowałem za nią nadążyć.

- Zasada leżąca u podstaw jest stosunkowo prosta. – Jane nie czekała, aż zadam jakiekolwiek pytanie. Widocznie wszystko było odmalowane na mojej twarzy. – Otóż od początku życia jesteśmy karmieni pewnymi przekonaniami, wartościami, wierzeniami. Od dziecka słyszymy „bądź grzeczny”, „trzeba się dzielić”, „nie męcz taty, idź pobaw się sam”, albo „jest już późno, dobre dzieci śpią w nocy”. Potem dochodzą prawidła, jakich uczymy się w życiu – „kto nie posmaruje ten nie jedzie”, „bez pracy nie ma kołaczy”, „żeby mieć więcej niż inni to trzeba być złodziejem”, „pieniądze szczęścia nie dają”. Przekonania, opinie, złote zasady które pozwoliły innym przetrwać różne sytuacje w przeszłości i przekazują je dalej. Z czasem buduje się z tego mniej lub bardziej spójny obraz tego, jak powinno wyglądać życie, jak wygląda świat, i jak się w nim odnaleźć.

Zbliżyliśmy się do jednego z rzędów terminali. Na wyświetlaczu migały frazy podobne do tych, które przed chwilą Jane mi zacytowała. Przeprojektowujący przyporządkowywał do nich symbole, których znaczenia nie byłem w stanie odgadnąć.

Moja przewodniczka zauważyła, że wpatruję się w monitor.

- Teraz przeprojektowujący zapoznaje się z zestawem najpopularniejszych opinii i przekonań, decydując jak bardzo chciałby w nie wierzyć. – wyjaśniła.

- To znaczy, że oni przeprojektowują swoje własne systemy przekonań?

Jane spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

- Oczywiście! Kto inny miałby to robić? Komu innemu oddaliby w ręce decyzję o tym, w co mają wierzyć? Dość już czasu spędzili pod wpływem rodziców,  społeczeństwa, systemu edukacji czy polityków. Tutaj każdy sam przeprojektowuje siebie.

- A co ze słusznymi poglądami? Co z uniwersalnymi prawdami? – odparłem nieco zaniepokojony.

- Czyli z jakimi, Sid?

- No nie wiem... „Trzeba sobie pomagać” na przykład. Albo „Dzieci są przyszłością narodu”. Przecież to są oczywiste sprawy!

- Dla ciebie może i są. Tutaj każdy decyduje swobodnie. Może przestać wierzyć w dowolną prawdę, a dowolną przyjąć. Nie mamy wpływu na jego ostateczne oceny, nawet nie mamy w nie wglądu.

Dotarliśmy do jednej z tych przeprojektowujących, którzy gorączkowo zmieniali układ fraz i symboli na ekranie. Kobieta jakby czegoś poszukiwała, przelatywała tylko wzrokiem przez poszczególne zdania i przewijała je wciąż wprzód i wprzód. Nie zwróciła na nas najmniejszej uwagi.

- Niektóre przekonania powstają na skutek bolesnych doświadczeń życiowych. Najczęstszą przyczyną są oczywiście zawody miłosne... Po zdradzie czy porzuceniu w wielu głowach rodzi się myśl „nigdy więcej już nikomu nie zaufam”, „kto się bardziej zaangażuje, przegrywa” albo „wielka miłość jest tylko w filmach”. Wielu z tych ludzi potem przychodzi do nas, pozbyć się tych przekonań. Pozbyć się tego balastu, by móc normalnie funkcjonować, komuś zaufać, kogoś pokochać.

Przez chwilę przyglądaliśmy się pracującej kobiecie.

- A potem przychodzą znowu. Niektórych widuję tu po kilkanaście razy. Aż wreszcie po którymś razie już nie przychodzą. Lubię myśleć, że to dlatego, że wreszcie się nie zawiedli... ale może być też tak, że po prostu przestali już próbować.

Ruszyliśmy dalej, przez szerokie drzwi przechodząc do drugiego pomieszczenia.

- Tutaj jest dział białych kartek.

Było tu już znacznie mniej osób. Terminale nie były tak kolorowe, a ludzie pracowali o wiele wolniej. Między jednym poleceniem a drugim przeprojektowujących upływały długie chwile, które spędzali na nieruchomej kontemplacji.

- Tutaj przeprojektowujący nie otrzymują zestawu przekonań. Tutaj otrzymują tylko pusty, biały ekran. Sami ustalają, co ma znaleźć się w ich przekonaniach. Tak, jakby z góry odrzucali wszystko, co do tej pory zostało im powiedziane, a wymyślali wszystko na nowo. Cholernie ciężka robota, część pracuje tutaj po kilka miesięcy. Niektórzy w systemie cotygodniowym przychodzą tutaj już drugi rok.

Dopiero teraz, gdy przyjrzałem się bliżej, zauważyłem wysiłek malujący się na ich twarzach. Pełne skupienie i skoncentrowanie.

- Najtrudniej usiąść nad białą kartką i zaprojektować swój system przekonań, wartości, zupełnie od nowa. Bez żadnych ograniczeń i limitów. Bez przeszłych doświadczeń i bolesnych porażek, które przekonują, że w coś nie warto wierzyć.

Skierowaliśmy się do kolejnych szerokich drzwi. Pewna myśl we mnie dojrzewała, rosnąc i nadymając się z każdym kolejnym krokiem. Przy wyjściu z działu białych kartek nie wytrzymałem i wybuchnąłem:

- Nie myśleliście nigdy, ile dobrego moglibyście zdziałać z waszą maszynerią? Do cholery, przecież gdyby wszystkich przepuścić przez terminale, moglibyśmy zaprowadzić doskonały porządek! „Wojna jest złem”, „Kochaj bliźniego swego”, „Dziel się z potrzebującymi”! Przecież znaleźliście sposób na zmianę świata!

Jane poczekała, aż skończę wypluwać z siebie potok słów.

- Naprawdę, Sid? To wszystkie wnioski, do jakich doszedłeś? Kto miałby ustalać te „właściwe” poglądy? Kto miałby nakazać wszystkim w nie wierzyć? Kto miałby miliardom ludzi autorytarnie narzucić swój punkt widzenia?

Autorytarnie?! Przecież to w dobrej wierze! Przez głowę przemknęły mi postaci znanych, wybitnych ludzi. Na pewno znaleźlibyśmy osobistości o odpowiedniej moralności i wiedzy, żeby stworzyć odpowiedni system przekonań!

- I powiedz mi, Sid, kto byłby na tyle głupi, żeby wierzyć w prawdy, zaprojektowane dla niego przez innych?

niedziela, 13 stycznia 2013

Stówerka

No to stówerka - setny tekst na NieIstocie.

Kiedy już kwiaty zostaną wręczone, a małe dziewczynki o rumianych licach wyrecytują pospiesznie sklecone wierszyki jubileuszowe, chciałbym powiedzieć kilka słów. O koncepcji, która przyświecała powstaniu NieIstoty i ewoluowała wraz z jej prowadzeniem.

NI powstała te ponad półtora roku temu, żeby dać miejsce dla moich przemyśleń, dla różnych koncepcji wpadających do mojej głowy, czasem równie szybko, jak z niej wypadających.

Takie miejsce, gdzie mogę pisać, co mnie porusza – i może kogoś też? Może ktoś z tego skorzysta, może go to zainspiruje do własnych przemyśleń, do refleksji. Może nie.

To miejsce do poznania innych poglądów, jeśli tylko kto chce komentować, co zawsze przyjmuję z wielką radością.

To częściowy zapis przemian, jakim ulegam na przestrzeni lat.

To wyraz zuchwałej wiary w to, że to co mam do powiedzenia jest interesujące, a przynajmniej zjadliwe.

To koncepcja schizofrenicznej rozmowy z samym sobą, w której na świadków biorę tych, którzy chcą czytać.

To wreszcie miejsce do szlifowania mojego warsztatu i otrzymywania feedbacku.

Część z poglądów jest na wyraźnej licentia poetica, część wkładam specjalnie w usta innych postaci. Bo sporo z nich jest tylko odmiennymi punktami widzenia, które rozważam i albo przyjmuję, albo odrzucam.

NieIstota w moim zamierzeniu ma być materiałem do inspiracji, przemyśleń i refleksji. Nie spójnym zestawem wskazówek i prostych odpowiedzi jak ma być, a jak nie. Co jest dobre a co złe. Co należy robić a czego nie. Ze wszech miar staram się tego unikać, bo ani sam nie jestem pewien, ani nawet nie chcę, żeby istniał jeden jasno zdefiniowany system.

Nie mam zamiaru kogokolwiek nawracać, pouczać i przedstawiać Jedyny Słuszny sposób na życie i Jedyne Słuszne poglądy. Nie daję sobie monopolu na Prawdę i otwarcie przyznaję, że nie znam Słusznej Drogi przez życie (kto zna?) ani Złotej Recepty na Szczęście. Mimo, że część tekstów może tak brzmieć - al to tylko punkty widzenia. Sam się gubię, eksperymentuję, mam wątpliwości, idę ścieżką, wracam nią za chwilę, łapię za zbyt gorący garnek itp. Sprawdzam.

Nie chciałbym, aby ktokolwiek przyswajał sobie mój sposób życia z jakiegokolwiek powodu, albowiem po pierwsze, zanim się tego sposobu względnie dobrze nauczy, ja już mogę sobie znaleźć inny, po drugie zaś pragnę, aby na świecie było jak najwięcej ludzi o własnych dążeniach. Dlatego też chciałbym, ażeby każdy z wielkim staraniem wybierał własną drogę i szedł naprzód właśnie nią, zamiast drogą ojca, matki czy sąsiada.
- Henry David Thoreau, Walden

Za to zachęcam do zastanawiania się, żeby wybierać i żyć świadomie. Tylko i aż tyle.

I jeszcze oczywiste noblistyczny kontrapunkt widzenia:

Nie, nie, nie, nikt nie pisze "dla siebie", po co ta mistyfikacja? Wszystko, począwszy od obwieszczenia kredą na murku, że "Juzek jest głópi", a na "Józefie i jego braciach" skończywszy, powstało z przemożnej chęci narzucenia innym swoich myśli. "Dla siebie" spisujemy co najwyżej adresy w notesie, a jeśliśmy krzepkiego ducha, to jeszcze i zaciągnięte długi.
- Wisława Szymborska, Poczta literacka


PS. Jeszcze ranking najlepszych słów, po jakich NI była znajdowana w Google. Może jednak zahaczam o więcej tematów, niż mi się wydaje?

5. analiza ryzyka rybaka (praca dyplomowa Medyczne niebezpieczeństwa połowu szprotów na Morzu Północnym – jestem dumny, że pomogłem)

4. kiedy zaczyna dzialac tasiemiec (...wtedy powstają takie właśnie głupoty)

3. fotki dziewczyn z okularami  (cieszy mnie, że jeszcze mam wystarczająco gładkie lico, ale nie tylko to jest przecie istotą dziewczyństwa)

2. myszka miki jak ulepić (z moimi zdolnościami manualnymi???)

1. domina przez internet skype (ze strachem przypominam sobie, że dwa tygodnie temu kupiłem sobie kamerkę internetową...)