niedziela, 15 lipca 2012

Pajechali

Trzy pozytywne dni w Beskidzie Sądeckim i Krakowie z 26-ymi. Dużo śpiewania, muzyki, ognisko i kawiarenka pod Wysoką to był ogień, jedno z najlepszych ognisk na jakich miałem przyjemność grać. Jednak trzeba wykminić jakiś sensowny system zabierania ze sobą gitary. Wszędzie. I więcej ćwiczyć na harmonijce, na szczęście ta ostatnia siedzi spokojnie w kieszeni i jak tylko jest czas to myk!

Bazy namiotowe też świetne, aż szkoda że nie zgłosiłem się jak szukali bazowego na tydzień gdzieś... nie pamiętam gdzie. Przy takich groszach za wrzątek itp. to aż żal nie korzystać. Na zdjęciu ambasada Fjorda w bazie pod Niemcową.


Atmosfa świetna, ale to były trzy ostatnie dni ich obozu, pożegnałem ich na peronie i zostałem sam w Krakowie. Dla nich to koniec, dla mnie taki etap rozruchowy, trzeba napierać dalej po Przygody.

Ze wszystkich ostatnich lokalizacji dopiero schronisko młodzieżowe sprawiło przygnębiające wrażenie - duże puste przestrzenie, cisza, mrugające świetlówki, gdzieś w dali odgłosy lejącej się wody. Ale dobrze było po trzech dniach wymoczyć się pod ciepłym prysznicem.

No i następnym razem koniecznie muszę zabrać coś sensownego z wifi (telefon nie daje rady). Chociaż z drugiej strony to wygoda i sposobność ucieczki w wirtual z reala. A nie po to jedzie się daleko, żeby siedzieć w necie.

Uzupełnienie sprzętu, wypucowanie, kilka zapomnianych z domu rzeczy do wydrukowania i napisany w pociągu artykuł przepisany na kompa i przesłany do redakcji - czyli można ruszać dalej. Już jest sporo expa nawet po Polsce, dalej jeszcze więcej przyrostu - im dalej za limity tego, co znane i komfortowe.

Na pytania kiedy wracam, gdzie będę, mogę tylko powiedzieć, że nie wiem. Nie muszę koniecznie wracać na jakąś datę, więc limitami są baterie w aparacie, pojemność kart pamięci, budżet i chęci. To trudniejsze od zadeklarowanych i ustalonych planów, wykupionych noclegów i umówionych z innymi spotkań - bo tym co musi trzymać w ryzach jest własna bania. I to ją i samodyscyplinę trza trenować non stop, jak kot skaczący na wyimaginowane przedmioty w chatce pod Niemcową.

Pełnia zdjęć tutaj.

wtorek, 3 lipca 2012

Śladownictwo

Jakiś czas temu trafiłem na Listę 10 książek, których powinieneś unikać, jeśli chcesz zostać wielkim pisarzem. Generalnie chodzi o to, że tak mocno wpływają na styl, że potem człowiek się nimi sugeruje i zaczyna po prostu imitować...Oczywiście na przekorę zacząłem uzupełniać swoją readlistę wskazanymi pisarzami, zaczynając od nadrobienia braku w czytelnictwie Hłaski.

Akurat nie do końca mi przypasował, ale np. wiem że po przeczytaniu Stachury czy Stasiuka duża część ich myślenia czy stylu przesiąknęła. A na pewno nie pozostała bez wpływu, bo łapię się teraz na stasiukowych przemyśleniach czy stachurowskich rozważaniach. I pozostaje żal, że to tylko jakaś kopia, że to nie ja pierwszy tam byłem, nie ja wymyśliłem ten styl. Że to tylko kalka. Imitacja czy inspiracja?

Podobnie mam słuchając wielu wykonawców, szczególnie z kręgu akustycznego grania. Potem pisząc tekst albo kilka akordów docieram, że to kalka czegoś, czego słuchałem teraz lub dawniej. Nagle czuję, że ja to powinienem był napisać. Że ichni tekst równie dobrze mógłby być mój, ale jestem już spóźniony. Jestem już nawet nie wynalazcą, który niezależnie odkrył to co oni… Tylko wprost, po chamsku depczę po śladach, które oni zostawili. Imitacja czy inspiracja?

To jaki jest sens czytania, oglądania, słuchania innych? Przecież nie można powiedzieć, że nic nie zostaje w głowie, że nie sugerujemy się, nie ma to na nas wpływu. Ma, i to czasem cholernie duży, im bardziej wybitny twórca i im bliższy nam czy też naszym planom/marzeniom, tym ryzyko imitacji jest większe...

Jeszcze inna rzecz jest z podróżami, tutaj inspiracja tematem od Kasi. Słuchać prelekcji, czytać, a potem powtarzać kroki innych? Oglądać fotografie, żeby być potem w tych samych miejscach i widzieć to samo, co w albumie albo przed kompem? Gdzie to nieznane, gdzie to nieprzewidziane? Po co czytać książki podróżnicze, Cejrowskiego, Michniewicza, Pawlikowską, Stasiuka, żeby potem mieć wrażenie, że się idzie drogą, którą ktoś inny szedł i opisał, a my nie odkrywamy czegoś tylko powtarzamy po kimś? Nie jesteśmy pierwsi tylko którzyś z kolei? Tworzenie własnej opowieści vs odtwórstwo czyjegoś scenariusza. Kolejny raz - imitacja czy inspiracja?

No tak, musiał się w końcu pojawić Danilo Kis. „Podróżować znaczy żyć” – napisał w roku 1958, powtarzając słowa Andersena, ale w jego wykonaniu miały całkiem nowy sens. Rozkład jazdy na liniach autobusowych, okrętowych, kolejowych i lotniczych w projektowanej przez jego ojca skończonej i doskonałej wersji miał opisać, ba!, miał odwzorować w postaci jednostek czasu i odległości cały świat. Wolne miejsca między godzinami odjazdów i dystansami wypełniała cała dotychczas zgromadzona wiedza na temat lądów i wód, kultury i cywilizacji, historii i geografii, zaczerpnięta ze wszystkich możliwych dziedzin, począwszy od alchemii, a skończywszy na zoologii. Gdyby ta księga powstała, wszystkie podróże stałyby się zbędne. Zastąpiłaby je lektura. Nie musiałbym się tłuc z Duląbki do Bajansenye i potem jeszcze dwadzieścia parę kilometrów w dół biegu rzeki Kerka. Siedziałbym w domu, wiedząc, że to, co zobaczę, będzie tylko kopią, nędznym odbiciem jakiegoś podrozdziału albo akapitu wszechświatowego rozkładu. Nie tknąłbym długopisu, ponieważ droga z Duląbki i wszystkie inne drogi istniałyby w pierwotnej i doskonałej wersji, nietknięte ludzką stopą ani kołami pojazdów. Autobus do Jasła pozostałby w wiekuistej zajezdni, autobus do Krakowa tak samo i międzynarodowy do Budapesztu o 22:40, i tak dalej, aż po najdalsze zakamarki planety, i gdzie by się człowiek nie wybrał, zastawałby tam ślad szalonego geniuszu rozkładów.
- Andrzej Stasiuk, Jadąc do Babadag

Czyli i o tym temacie ktoś kiedyś pomyślał i napisał. Czyli ja w tym momencie imituję?

Ja lubię. Lubię czerpać co tylko się da i od kogo się da, włączać do swojego repertuaru, warsztatu, wachlarza wrażeń, doświadczeń, wiedzy - pod warunkiem, że nie zastępuje to własnego przeżycia. Łączenie poszczególnych cegiełek, żeby zbudować dom według własnego projektu i widzimisię. Czerpiąc inspirację z niezliczonych stron i dołączając do swojego potencjału trudno pozostać tylko i wyłącznie imitacją jednej z nich.