wtorek, 27 grudnia 2011

Impresja z relacji

Pociąg relacji Białystok – Gdańsk. Relacje w Białym, relacje w Gdańsku. A tu relacja z podróży.

Białystok
Pusto, za wcześnie wracać jeszcze ze Świąt
Następnym pociągiem będzie za późno.
Czytam za dużo wierszy - inaczej się patrzy na rzeczywistość,
Szczególnie po tych kiepskich, jak struty jakimś syfem
Sam produkuję częstsze entery - coś nowego

Ełk
Las za oknem, Stachura się przypomina: „Domem moim stał się las, nad lasem biją pioruny”
Banita znaleziony na skraju strony na którejś lekcji polskiego
Wreszcie jakaś fascynacja, cała droga z Gdyni z melodią w głowie
Wróciłem, czekała.

Kętrzyn (na pociągu przemianowano na Kętszyn)
Słońce już zupełnie zaszło,
Razem z literami z książek i gazet
Chwilę z rozbawieniem obserwowałem jak ludzie je odkładają
na później. I nie mają odwagi spytać, patrzą pusto w przestrzeń
Nie jestem supermenem ale jednym pstryknięciem zwróciłem im wolność
- znowu czytamy, dopiero siedemnasta.

Prawie-Gdańsk
Wolałem relację odwrotną, lepiej Dokądś niż Z powrotem. Co przez trzy dni się zmieniło? Nawet kosz wyrzucony, to się muchy nie zalęgły. To samo, to samo, to samo.

A w Białym jak Julka urosła, jaka uczona się zrobiła.

- Julka, co rysujesz?
- …koncepcję.

Proszę Państwa, oto miś:


Julia Gryszkiewicz, „Koncepcja”, długopis na papierze, XXIw. Oprawione w ramę z mojego tapczanu.

niedziela, 18 grudnia 2011

Non stop na sznurku

Dzisiaj mamy tak pożądaną kiedyś zdolność do bilokacji. Przynajmniej „bi-„. Jesteśmy w jednym miejscu, ale jednocześnie w drugim. Jesteśmy w realu, ale jednocześnie online. Niby robimy jedno, ale ten statusik się zieleni czy żółci wesoło na necie. I myślę, że to przekleństwo naszych czasów – w obu miejscach (real i online), czyli tak naprawdę nigdzie. Niby Tu, a jednak Tam. Niby Tam, ale jednak trochę Tu.

I przerywanie rozmowy, bo wiadomość na onlinie. Przerywanie rozmowy, bo kolejny sms. Bo powiadomienie pika, że email przyszedł był. Trzeba odpisać. „Cenię sobie, że mogę od razu zareagować na ważnego emaila”… A zaraz rozmowa telefoniczna.

Jeszcze lepiej z nowymi hiperfajnymi telefonami – możesz być non stop na facebooku. Non stop na gmailu. Zawsze w necie. Zawsze Tu i Tam naraz – czyli nigdzie.

Najfajniej to wyglądało, jak znajomy podczas ślubu miał na necie ikonkę „zaraz wracam”.

Jednocześnie online wpisuje się na stałe w nasze działanie. Od czterech lat wykonałem może przez kilka dni pracę, jaką możnaby wykonać bez neta – jakieś epizody z odśnieżaniem dachu. Praca obecnie – też non stop online.

Samego lapka nie jestem w stanie wyłączyć – bo ukochana muzyka jest na nim i nijak nie idzie jej odtworzyć bez lapka. Za to zaczynam wyłączać wifi. Skupić się na książce, skupić się na muzyce, skupić się na pisaniu. Na czymkolwiek, bez migających powiadomień i dźwięków nowych wiadomości w tle.

Choć bez siebie ale obaj status, że widoczni,
Inny ekran mnie rozproszył – sorki za zmianę emocji
Coraz trudniej się ogarnąć w takim bodźców huku
- Paweł Czekalski, Na gadu

I coraz trudniej się ogarnąć, kiedy wszystko miga, wzywa, błyszczy.

Zasłyszane na poczcie:
- Wiesz, Tomek kazał firmie od internetu odłączyć go u siebie.
- No co Ty, bez sensu?!
- Mówi, że przydatna rzecz, ale zaczęła mu pożerać za dużo czasu.

I taka prawda. Kupa czasu przed netem idzie w kibel. `Odtwórczo. Albo iluzorycznie. Bo niby jest jakiś kontakt, ale ułomny jak cholera. Niby z większą liczbą ludzi można trzymać kontakt. Może i racja. Ale nie jest to tak pełne jak prawdziwe spotkanie, prawdziwy kontakt.

Hej dziewczyno, chłopaku
Nie za pomocą znaków ale całego ciała jest konekt
Przecież to nie działa
- Paweł Czekalski, Na gadu

Jest iluzja poznania. Bo czym są skrawki (całkiem liczne zresztą) informacji zawarte w necie? Czy da się z nich poskładać pełną osobę? Albo chociaż jej połowę? Niby są wypowiedzi, są zdjęcia, jest gust muzyczny, filmowy…

W tym poznaniu jakże wspaniale pomaga Oś Czasu na FB. Nowość, niektórzy mają już, a u wszystkich ma się pojawić obowiązkowo pod koniec grudnia. Przeraziło mnie, jak zobaczyłem menu "Dodaj wydarzenie z życia". Dział "Rodzina i związek": "Pierwsze spotkanie", "Nowy związek", "Nowe dziecko", "Nowy zwierzak", "Zakończony związek", "Utrata ukochanej osoby". I szablon - Imię i nazwisko, data, zdjęcia (z pierwszego spotkania? z pogrzebu? WTF?!?!?!?!?!). Nie wiem co się z tym światem online'owym porobiło. Czas jechać na Ural budować chatę z drewna i łowić ryby.

A co kiedy myśli są gdzie indziej niż w Tu i Teraz - często używanym przez Pawła Czekalskiego jako stan świadomości w chwili obecnej, nie w przyszłości, nie w przeszłości, nie gdzie indziej?

Jest wieczna tułaczka. Albo po przeszłości z tęsknotą, wspomnieniami. Albo wybiegając w przyszłość zmartwieniem, kolejnym planem na „ale za rok to już na pewno…” albo w jakimś równoległym świecie teraźniejszym.

A to Tu i Teraz, czucie, że jestem w tej chwili a nie w żadnej innej, że jestem tutaj a nie nigdzie indziej - tak naprawdę daje pełnię czucia.

Pamiętam, jak nie chciałem mieć komórki – bo smycz. Teraz fajnie, bo jest łączność z każdego miejsca (no prawie) i z każdym (no prawie). Stały net to też był skok w komunikacji. Teraz mobilny net. I te sznurki zaczynają być coraz mocniejsze. Bo sieć to sznurki.

Nasza cywilizacja polega na tym, że ludzie pozwalają się zniewalać kolejnym wynalazkom techniki. Nie do wyobrażenia jest życie pozbawione kalendarza i zegarka, od pewnego czasu nie ma też wytchnienia od telefonu komórkowego, Internetu i maila. (…) Nie przez przypadek chyba wspólne kanały komunikacyjne czyli telefonia komórkowa i Internet zostały nazwane „sieciami” – bo łatwo w nich ugrzęznąć i zostać schwytanym jak zabłąkana mucha.
- Beata Pawlikowska, Poradnik globtrotera

Non stop online. Non stop w sieci. Non stop na sznurku.

środa, 14 grudnia 2011

Po prośbie

Da się przeżyć nie prosząc nikogo o nic?

Myślę, że poza sytuacjami, że strułem się czymś i w gorączce obijam po ścianach, da się.

Ostatnio jakaś frustracja mnie bierze prosząc kogoś o coś. W sumie nie proszę często. I rzadko w takich projektach, które zlecę sobie sam w głowie – raczej w takich, które zaakceptuję z zewnątrz. Przykład – problem mam teraz z obstawą muzyczną mszy. Zgodziłem się pomóc na ostatnią chwilę, ale pod warunkiem, że nie będę sam grał, bo samemu to plebs i nic ciekawego. I jak przychodzi czas próby to jakoś trudno innym znaleźć czas. Ja nie lubię prosić, ustalać setek terminów gdy komuś nie pasuje, zbierać ludzi i zachęcać na siłę. Albo jest ciekawy projekt i wchodzisz, albo nie.

I powinno być w takim momencie „no hard feelings” – najwyraźniej to nie twój projekt, ok. Tyle, że tak mogę zrobić w momencie, gdy to nie jest właśnie coś obiecane komuś (typu obstawa mszy) i sam też mogę się wycofać.

Stąd krok do nie obiecywania komukolwiek czegokolwiek. I nie zgadzania się na prośby. Bo potem jest niewywiązanie się z obietnicy, albo konieczność wywiązania się z niej.

Bo potem jest konieczność proszenia ludzi o to żeby mi pomogli się wywiązać. Nie lubię i nie chcę.

Wolę system współuczestnictwa w projekcie – jest ciekawa wizja, możemy razem stworzyć coś ciekawego. Wchodzisz? Ok. Wycofasz się po jakimś czasie? Ok, bo jestem na to przygotowany i pociągnę to sam. Dołączysz na nowo? Ok, albo nie ok - za późno. Ale nie muszę prosić, być zależnym, bo „nic się nie uda, jak nie weźmiesz w tym udziału”. Ja jestem niezależną jednostką, ty niezależną, jak nam po drodze to zróbmy coś razem. A nie "proszę, proszę, proooooszęęęę!".

Tyle, że to ogranicza wielkość projektu. W grupie łatwiej realizować duże przedsięwzięcia. Niektórych się nie zrealizuje samemu – nie ma takich skilli, będzie się zależnym od współpracy innych. Ale jakoś jestem w stanie pogodzić się z mniejszymi projektami, a szlifując skille samodzielności i niezależności da się podnieść ich wielkość. Jak znajdzie się entuzjasta chętny współpracować nad projektem – fajnie, z pożytkiem dla mnie, dla niego i dla projektu. Jak nie znajdzie się – dam radę sam przeprowadzić projekt i nie ma żalu do nikogo.

Nie brałem pod uwagę procedury szukania kogokolwiek do wspólnej wyprawy na biegun południowy. Szukanie, przekonywanie to często droga w przeciwnym kierunku, zamiast prowadzić nas do celu, oddala. Druga osoba musi sama chcieć osiągnąć cel. (…) Można zrobić coś wspólnie, jeśli ma się wspólną wizję. (…) Najważniejsze, żeby ruszyć. Samemu czy z kimś, to tylko kalkulacje.
- Marek Kamiński, Wyprawa

Stąd uczę się grać sam. Stąd looper. Bo w dzisiejszych czasach doprosić się kogoś wspólnego grania, żeby znalazł na to czas… czasem graniczy z cudem. I zamiast frustracji mam możliwości. A jak ktoś chce i może dołączyć, to jest tylko na plus.

Stąd lubię sam chodzić po górach – niezależnie czy znajdzie się ktoś do kompletu czy nie, jestem w stanie pojechać. I coraz lepiej mi to wychodzi.

Stąd ogólnie widzę wartość w samotności. Nie typu „forever alone”, ale takiej która daje samodzielność. I chroni przed frustracją wypraszania u ludzi czegoś i zawodu, gdy nie zgadzają się lub dają ciała.

czwartek, 8 grudnia 2011

Bespinięsy

Jakaś kontynuacja wątku o systemie gospodarczym, gdzie króluje minimalizm. Zastanów się – skąd bierze się postęp, rozwój? Z potrzeb – tych prawdziwych i fikcyjnych. Komuś jest zimno, mokro – buduje dom – i jest ciepło i przytulnie. To prawdziwa potrzeba. Fikcyjna – ktoś musi mieć dom większy, bogatszy, wygodniejszy niż „basic”. Dochodząc do absurdów w formie pałaców czy wyrąbanych willi.

I tak ze wszystkim. Prawdziwe i fikcyjne potrzeby motorem gospodarki.

No i co by się stało, gdyby społeczeństwo było minimalistyczne? Gdyby wystarczyło coś nad głową, coś na grzbiecie, coś w brzuchu? Harować? A po co?

- Słuchaj amigo, ja ci płacę za pracę, nie za odpoczynek. A ty połowę czasu siedzisz sobie w cieniu i popijasz. Odpoczywaj w domu, a kiedy przychodzisz do pracy, pracuj.
- A ile ty mi płacisz, gringo?
- Pięć pesos. Tak się umówiliśmy.
- No właśnie. Gdybym miał pracować bez przerwy, to umówilibyśmy się na dziesięć pesos.
- To się umówmy.
- Eee tam. Pracować bez przerwy to ja nie chcę nawet za dwadzieścia.

- Wojciech Cejrowski, Rio Anaconda

Ostatnio mam dużo styczności z totalnym skurwysyństwem z powodu chciwości (bezpośrednio albo z opowieści). No inaczej nie można nazwać niektórych sytuacji. I na cholerę komuś dodatkowe pięć tysięcy? Dwadzieścia tysięcy? Czterdzieści tysięcy? Pół miliona? Jeśli przy okazji wyłącza sumienie , to dziękuję za tak zdobyte pieniądze, dziękuję za tak zdobyty samochód czy jakąś część domku. Jeśli przy okazji traci zdrowie, to też dziękuję. Jeśli przy okazji porzuca pasje, to też dziękuję. To co zostaje? Pieniąse, przedmioty i posiadanie?

Campesinos są minimalistami i jeśli nie burczy im w brzuchu, nie pracują; jeśli nie leje im się na głowę, nie reperują dachu a kiedy kiwa się stół, nie naprawiają go, tylko podkładają coś pod nogę. Żyją w zgodzie z przyrodą, a nie ze światem stworzonym przez Białych. (…) Coś takiego jak robienie zapasów jest obce ich naturze. Bo po co komuś zapasy, gdy zawsze można sobie pójść do lasu i upolować coś świeżego?

Dlatego właśnie w Mitu prawie nic nie uprawiano A po co? Uprawianie czegokolwiek to, z ich punktu widzenia, bezsensowny wysiłek. Co by to dało? Stać by nas było na zjedzenie większej ilości tego samego? Albo moglibyśmy sprzedać nadwyżki? I co potem? Mielibyśmy pieniądze, żeby kupić trochę więcej jedzenia. Toż to bez sensu!

Oczywiście zamiast jedzenia można sobie kupić lepszą ksozulę. Tylko na co komu lepsza koszula? – zapyta campesino. Marzenia o posiadaniu coraz lepszych rzeczy albo o jedzeniu coraz smaczniejszych posiłków, to koncepcje Białych.
- Wojciech Cejrowski, Rio Anaconda

A kapitalizm, cywilizacja i demokracja wręcz deprawuje ich (o tym może następną razą).

Jakby to wyglądało w takim minimalistycznym społeczeństwie? Pewnie nie byłoby takiego rozwoju technologii… internetu, iPhone’ów, bogatych szybkich samochodów, inteligentnych domów. Bo przecież to chęć zysku i kapitalizm je napędziła. Czyli fikcyjne potrzeby. To dla nich ludzie wytężają mózgi, spinają poślady i popychają cywilizację naprzód. Bez tego motoru, chęci zarobienia, zyskania, sprzedania za grube miliony po co sie męczyć i wymyślać coś nowego?

A może bylibyśmy w tym samym punkcie cywilizacyjnym, albo dalszym? Gdyby wszystko było oparte nie o chęć zysku, a ambicję spełnienia i sztukę? Gdy tworzysz dzieło sztuki (jakim niewątpliwie są niektóre wynalazki) a potem dzielisz się nim za darmoszkę, bo to co najważniejsze – akt stworzenia – już się odbył? Nie czerpiesz z niego wielomilionowych zysków, bo czerpiesz satysfakcję. Tylko to wywrócenie całego sposobu myślenia zakorzenionego od setek lat i hierarchii wartości. Creative Common? Dla frajerów.

No ale dlaczego tyle odniesień do Latynosów? Ano czytam kolejny raz Rio Anaconda, ale też trafiłem niedawno na ranking najszczęśliwszych państw świata. Kij z metodologią badawczą… dobra, moja dociekliwość statystyczna nie wytrzymała. Mierzyli średnią długość życia oraz subiektywne zadowolenia z życia mieszkańców + ekologię życia.

A sam ranking (pełen raportu tu) to:

1. Kostaryka
2. Dominikana
3. Jamajka
4. Gwatemala
5. Wietnam
6. Kolumbia
7. Kuba
8. Salwador
9. Brazylia
10. Honduras
...
32. Mołdawia (pierwsze europejskie państwo)
51. Niemcy (pierwsze zachodnioeuropejskie)
77. Polska
114. USA

Takie niecywilizowane kraje pierwsze? Może nie wiedzą, jak mogliby być szczęśliwi z cywilizacją? A, i wykresik z USA:



Ogólnie polecam New Economy Foundation, bardzo ciekawe materiały zamieszczają na stronce: http://www.neweconomics.org/. Hasło „Economics as if people and the plant mattered” jest mocne.

Pierwszy komentarz pod artykułem o rankingu na polskim portalu: „Polska tu raczej nie osiągniemy wysokiego szczęścia za 2000zł miesięcznie. To wegetacja a nie życie.” No ręce opadają.

P.S. Tak naprawdę to chciałem napisać posta z relacją z wyjazdu. Ale Taterki się wyłożyły, więc Kiszyniów, zostaje harmonijka i czekanie na koniec miesiąca.

niedziela, 4 grudnia 2011

Życiorys

Jak ktoś jest otwarty na sygnały ze świata i skłonny do przemyśleń, to w nieprzewidzianych okolicznościach spotka człowieka, który powie kilka zdań, coś zrobi… I jest sygnał do bardzo poważnych zastanowień. Podobnie z obrazkami, widokami (szczególnie inspiruje mnie ingerencja w przestrzeń publiczną, jak myśl natarczywie odrywająca nas od tego co zwykłe i znane). Podobnie z muzyką. Inspiracja wszędzie.

Apropo takiego człowieka, to wracam do czerwcowej Wawy i spotkania z Jackiem Bąkowskim (opisanego w Tryumf poety nad sponiewieranym Francuzem). 

Przy stoliku ustawionym przy jezdni, z regału opartego o drzewo, po spojrzeniu na mnie poeta wyciągnął tomik Herberta „Rovigo”. Wiersz niby wróżba, jak postawienie tarota. A może szarlataństwo jak zimny odczyt, który sprawdzałby się u większości ludzi, szczególnie w Wawie?

Tak czy siak „Życiorys” Herberta wydał mi się mega aktualny. I skłaniał, żeby przy kontynuacji freewalk’u po Wawie przemyśleć jak się to ma do mojego kierunku. Polecam to samo. 

Ku przestrodze:

Zbigniew Herbert
Życiorys

Byłem chłopcem cichym trochę sennym - i o dziwo -
inaczej niż moi rówieśnicy - rozmiłowani w moich przygodach -
na nic nie czekałem - nie wyglądałem przez okno

W szkole - pracowity raczej niż zdolny posłuszny bez problemów

Potem normalne życie w stopniu referenta
ranne wstawanie ulica tramwaj biuro znów tramwaj dom sen

Nie wiem naprawdę nie wiem skąd to zmęczenie niepokój udręka
zawsze i nawet teraz - kiedy mam prawo odpocząć

Wiem nie zaszedłem daleko - niczego nie dokonałem
zbierałem znaczki pocztowe zioła lecznicze nieźle grałem w szachy

Raz byłem za granicą - na wczasach - nad Morzem Czarnym
na zdjęciu słomkowy kapelusz twarz ogorzała - prawie szczęśliwy

Czytałem to co pod ręką: o socjalizmie naukowym
o lotach kosmicznych maszynach myślących
i to co lubiłem najbardziej: książki o życiu pszczół

Tak jak inni chciałem wiedzieć co się stanie ze mną po śmierci
czy dostanę nowe mieszkanie i czy życie ma sens

A nade wszystko jak odróżnić dobro od tego co złe
wiedzieć na pewno co białe a co całkiem czarne

Ktoś mi polecił dzieło klasyka - jak mówił -
zmieniło ono jego życie i życie milionów ludzi
Przeczytałem - nie zmieniłem się - wstyd wyznać -
zapomniałem doszczętnie jak się nazywał klasyk

Może nie żyłem - tylko trwałem - wrzucony bez mojej woli
w coś - nad czym trudno panować i nie sposób pojąć
jak cień na ścianie
więc nie było to życie
życie całą gębą

Jak mogłem wytłumaczyć żonie a także innym
że wszystkie moje siły
wytężałem żeby nie zrobić głupstwa nie ulegać podszeptom
nie bratać się z silniejszym

To prawda - byłem wiecznie blady. Przeciętny. W szkole wojsku
biurze we własnym domu i na wieczorkach tanecznych.

Leżę teraz w szpitalu i umieram na starość.
Tu także ten sam niepokój udręka.
Gdybym się drugi raz urodził może byłbym lepszy.

Budzę się w nocy spocony. Patrzę w sufit. Cisza.
I znów - raz jeszcze - zmęczoną do szpiku kości ręką
odganiam złe duchy i przywołuje dobre.

Brzmi jak groźba, i to masakryczna. Jednocześnie gdyby to ubrać w nieco nowsze realia, nowsze zainteresowania, bardziej nowoczesną pracę w XXI wieku... ile z tego by się nadal sprawdzało w nas samych?

Może nie żyłem - trwałem. - oby nikt tak nie musiał o sobie powiedzieć.