niedziela, 19 stycznia 2014

Szukasz problemów?

Istniejące rozwiązania problemów mają swoje wady i zalety. Pośród tych drugich jest ta, że nie trzeba się zastanawiać nad nowymi rozwiązaniami. Takie semestralne zwolnienie lekarskie z myślenia i kreatywności. W końcu wymyślanie nowych rozwiązań nawet jeśli w pewien sposób rozwiązuje dany problem, to często stwarza kolejne pytania, wątpliwości czy kłopoty - styl tzw. lernejski. I proces wymyślawczy trzeba powielić. I znowu. I znowu. Aż do porzygu. Więc żeby się przed tym ustrzec można uznać istniejące rozwiązania.

Na którymś z kolei lunchu (nie na obiedzie, a właśnie ze względu na światową atmosferę lunchu) wkroczyliśmy na tematykę problemów w publicznym systemie edukacji. Że standaryzuje, że ogłupia, że dzieci uczą się na pamięć, a nie uczą się samodzielnie myśleć itp. Temat od wieków aktualny, odkąd na Półwyspie togi zostały zastąpione spodniami. Jest problem, pada rozwiązanie zainspirowane m.in. Loganem LaPlante: homeschooling. Polecam materiał:


Jasne, super, fajnie. Ale pamiętajmy, że na wielu głowach goszczą czarne kapelusze, i mimo że to tylko jedna szósta garderoby Edwarda de Bono, to czarny przecież nigdy nie wychodzi z mody. I posiadacze czarnego kiwają ze zrozumieniem głową i odpowiadają:

- Pewnie, poziom samego kształcenia mógłby wzrosnąć, ale brak tu socjalizacji! W szkole zachodzi istotny proces obcowania z innymi, uspołeczniania, nauki kompromisu i współpracy!

Co przecież jasno eliminuje pomysł homeschoolingu z rywalizacji o umysły młodych. I właśnie ten mechanizm, obserwowany regularnie skłania mnie do napisania tego postu. Bo po znalezieniu niedoskonałego rozwiązania mamy dwie drogi - szukać dalej rozwiązań, albo porzucić cały pomysł jako niedorzeczny i nieulepszalny.

Wracając do edukacji (która jest tylko przykładem) - naprawdę??? Naprawdę zadanie prawidłowej socjalizacji pozostawiamy publicznemu systemowi oświaty? To jedyne wyjście? Jedyna istniejąca droga, która prowadzi do uspołecznienia, nauki kompromisu i współpracy? Czy może jedyne znane nam wyście?

O ile analiza zagrożeń i korzyści z danego nowego rozwiązania jest niezwykle ważna, to równie ważne jest podążanie dalej: bierzemy listę zagrożeń (na przykładzie dalej: brak socjalizacji w środowisku publicznej szkoły; brak obiektywizmu ocen i dyplomów; brak czasu niektórych rodziców; brak powszechnej umiejętności organizacji procesu homeschoolingu przez rodziców). To istotne problemy. Hydra po odcięciu głowy pokazała trzy nowe. Porzucamy miecz i dajemy dzidę? Odcięcie kolejnych głów może wymagać ruszenia mocniej własnej, a także może dokonania modyfikacji w innych obszarach istniejącego polis.

Ale nie chcę tu mówić o partykularnym przykładzie edukacji, bo nie o to się rozchodzi - bo tak samo z darmową komunikacją miejską, wycofaniem reklam outdoor z centrów miast, czy inne niedorzeczne lub dorzeczne pomysły. Chodzi raczej o zasadę podejścia do problemu i pewien nawyk szukania możliwych rozwiązań. Gdzie szukamy problemów tam je znajdziemy,w tę część wyobraźni ludzkiej nie wątpię.

Nowe pomysły są niewygodne, bo trzeba bardzo dużo rzeczy wymyślić naraz. Poszukać. Diametralna zmiana jest niebezpieczna, nieprzewidywalna, i skutecznie zatrzymuje ciemną garderobę na czubkach głów.

I oprócz lenistwa myślowego dwie rzeczy jeszcze zatrzymują ją na naszych głowach. Jedna pochodzi z przekonania, że mamy rację. Wówczas bardzo łatwo się zniechęcić do poszukiwania rozwiązań dla przeciwnego stanowiska, czemu sam często ulegam. Jakoś kreatywność działa mniej w obrębie niepodzielanych poglądów, są jakieś takie mniej "inspirujące". Drugie to odejście od baconowskich fascynacji empiryzmem. Często kategorycznie wygłaszane opinie zagłuszają faktyczny eksperyment - "czy ktoś to sprawdził? a jeśli tak to jak, w jaki sposób, w jakiej formie, z jakimi skutkami? jeśli napotkał na kolejne problemy to jakie i jak możemy im zaradzić i przetestować to znowu?".

Otwarta głowa zmienia często nakrycie głowy. I w takich chwilach może okazać się, że lernejskim potworom da się szyje przypalić oświaty kagańcem.




niedziela, 5 stycznia 2014

Na wolny rynek krytyczne spojrzenie

Zainspirowany przez wymianę zdań jakiś czas temu postanowiłem wrócić do czasów sielskiej edukacji uniwersyteckiej i spojrzeć na ekonomię i wolny rynek przez pryzmat dotychczasowych refleksji i przemyśleń. Na ile stałem się przez kilka ostatnich lat głupszy niż byłem i mam coś nie po kolei w głowie, a na ile mądrzejszy - tego ze swojej pozycji nie jestem w stanie ocenić obiektywnie. Ale czytając znów teorie Smitha, Ricardo, słuchając Friedmana urodziło mi się w głowie wiele pytań, które chętnie zadałbym na uniwersytecie. A może ktoś z czytających NieIstotę mi podpowie, gdzie leży błąd.


Analiza nie uwzględnia przeszłości

W gospodarce wolnorynkowej prawo własności jest święte. W końcu to ono motywuje do wysiłku, kreatywności, przedsiębiorczości. Tylko jest jeden szkopuł w podejściu wolnorynkowym - analiza za punkt zero przyjmuje nasze czasy i wybiega w przyszłość. Całą przeszłość uznaje za niebyłą. I jak tutaj mówić o prawie własności, kiedy akumulacja kapitału - środków produkcji, ziemi, pieniędzy, kruszców, dostępów do złóż itp. - nastąpiła w wyniku pogwałceniu prawa własności? Odwołam się do wyświechtanych spraw - kolonie, niewolnictwo, wywłaszczenia, ziemie Indian, wojny i masowe pacyfikacje ludności, nadeksploatacja złóż... I w tym sęk, że ustroje/państwa się zmieniają, ale środki produkcji, kapitał itp. przechodzi z pokolenia na pokolenie. Brzmi to może dramatycznie, ale gdy wziąć takie stanowisko za punkt odniesienia.... 

Niestety, na tym poziomie świadomości robi się bardzo niewygodnie, bo to tak, jakby znaczna część pieniędzy była zrabowana, część bogactwa wynika z przestępstw/zbrodni/wyzysku (nawet jeśli niewolnictwo czy kolonizacja i wojny z tubylcami nie były prawnie zabronione w ówczesnych czasach). Przyjmujemy to natomiast za błędy przeszłości, trudno - co było to było, przecież Majów nie wskrzesimy, rozkładamy bezradnie ręce i bawimy się za kradzione.

Nie, nie wiem co w tym momencie możemy z tym zrobić. Wiem natomiast, że niekoniecznie bogactwo leży w rękach najbardziej przedsiębiorczych, a często spadkobiercach najsilniejszych. I to zaburza punkt startowy, zaburza dalszy rachunek redystrybucji - zaburza wolny rynek. Bogatsi za "zrabowane złoto" będą jeszcze bogatsi, spadkobiercy obrabowanych będą jeszcze biedniejsi. I nie znaczy to, że ci biedniejsi są mniej przedsiębiorczy...

Milton Firedman w wystąpieniu z 1978 wystąpił z przeciwnym stanowiskiem. Podając przykład Indii i prac Jacoba Vinera uzasadnia, że kolonie kosztowały państwa kolonialne więcej, niż zysków z nich czerpały. Muszę sięgnąć do tych wyliczeń ekonomicznych, natomiast nawet jeśli są prawdziwe to pozostają dwa pytania: czy uwzględniamy zyski prywatnych przedsiębiorców korzystających z dostępu do złóż (np. zagarniętych przez wojnę) i siły roboczej (np. niewolniczej), oraz czy w rachunku ekonomicznym zakładamy, że istnieje coś takiego jak poszanowanie prawa do życia i własności. 


Człowiek nie podejmuje decyzji racjonalnie

Podstawą zasad działania wolnego rynku jest racjonalność podejmowanych decyzji. To, że człowiek kieruje się rachunkiem ekonomicznym i maksymalizacją - zarówno zysku, jak i użyteczności. Jak dalekie jest to od rzeczywistości?

Po pierwsze decyzje zakupowe. Nie są racjonalne, gdy użyteczność jest kreowana przez mechanizmy psychologiczne marketingu, a potrzeby sztucznie kreowane. Decyzje są "pod wpływem" i nie wydaje mi się możliwe, żeby temu zaprzeczyć. Tak to działa.

Po drugie zachowanie przedsiębiorstw kierowanych przez zarząd nie jest racjonalne. Teoretycznie jest to maksymalizacja zysku właściciela - w wielu przypadkach ogromnych firm jest to akcjonariusz. Płynny akcjonariusz, który często zmienia firmę, której jest "właścicielem" w przeciągu roku, dwóch, pięciu. W akcjonariacie nie ma przywiązania i dbania o długoterminowy rozwój firmy, a na pewno nie przez wszystkich właścicieli. Często zamiast reinwestycji jest krótkoterminowy zysk, dyskontowanie chwilowej przewagi konkurencyjnej czy wypłacanie dywidend albo wykup akcji. Dla odróżnienia podam tylko motywacje w spółdzielniach pracowniczych - gdy w grę wchodzi interes firmy, która zapewnia miejsce pracy, a więc podstawowe źródło utrzymania siebie i rodziny, decydenci są o wiele bardziej racjonalni i działają dla jej dobra. Przynajmniej w teorii by się to zgadzało. Możliwe, że myślą o długoterminowym zatrudnieniu w danym miejscu pracy, nie o skakaniu ze spółki na spółkę.


Decyzje nie są spowodowane efektywnością i skrajną naiwnością byłoby wierzyć, że tak jest i będzie. W praktyce decyzje menedżerów są także spowodowane troską o własne dobro i powodzenie - co widać na przykładzie wzrostu wynagrodzeń kadr zarządzających, wcale nie odzwierciedlonych w lepszych wynikach firm. Zgodnie z teorią wolnego rynku płaca powinna rosnąć, jeśli krańcowa produktywność danego pracownika rośnie - co powinno być odzwierciedlone w zwiększonej produktywności/efektywności przedsiębiorstwa jako takiego. Wówczas decyzja jest ekonomicznie umocowana. Jak jest w praktyce? Zupełnie inaczej. Można mówić o racjonalnym i elastycznym rynku płac?

Which feeds into the question of exploding CEO pay. While this has affected most countries, the US has seen the largest increases (followed by the UK). In 1979 the CEO of a UK company earned slightly less than 10 times as much as the average worker on the shop floor. By 2002 a boss of a FTSE 100 company could expect to make 54 times as much as the typical worker. This means that while the wages for those on the shopfloor went up a little, once inflation is taken into account, the bosses wages arose from £200,000 per year to around £1.4m a year. In America, the increase was even worse. In 1980, the ratio of CEO to worker pay 50 to 1. Twenty years later it was 525 to 1, before falling back to 281 to 1 in 2002 following the collapse of the share price bubble. 
- Larry Elliott, "Nice work if you can get it: chief executives quietly enrich themselves for mediocrity,", The Guardian, 23 January, 2006


Jeśli chodzi o stosunek władzy, to w państwie nie cierpimy dyktatury czy totalitaryzmu. Jednocześnie godzimy się na niego w przypadku miejsca pracy. Dlaczego? Bo firmę możemy łatwiej zmienić niż panstwo zamieszkania? Różnica w powiększającej się przepaści między płacami kierownictwa a pracowników wynika m.in. z takiej struktury władzy. Tak długo jak akcjonariusze są zadowoleni, nie ma problemu. Często akcjonariuszami/udziałowcami jest własnie kadra zarządzająca, która oczywiście nie zgłasza obiekcji do powiększających się płac menedżmentu.Jaki chaos w tym systemie wprowadziłoby podzielenie udziałów po równo między wszystkich pracowników? Nadal prawdopodobnie potrzebny byłby menedżer, ale jak bardzo by się zmieniło jego umocowanie? Jak bardzo racjonalne decyzje musiałby podejmować, żeby nie być odwołanym przez udziałowców - pracowników?

Podsumowując aktualną strukturę własności: prawo właścicieli - ich firma - ich decyzja. Tylko nie mówmy tutaj o racjonalnym funkcjonowaniu wolnego rynku, gdy człowiek zachowuje się nieracjonalnie.


Wolny rynek jest nierealny

Prawdziwie wolny rynek, modelowy, nie jest możliwy do urzeczywistnienia. Jest pewnym stanem idealnym, wahadłem wychylonym w jedną stronę, ale znajdującym się w nieosiągalnym punkcie. 

Nie ma rynku idealnego, tak więc popyt i podaż nie ustalają ceny znajdującej się w punkcie równowagi. Analiza opiera się na następujących założeniach:
- nieskończenie wiele kupujących i sprzedających (tak, że pojedynczy podmiot nie może zachwiać cenami)
- jednorodność produktu - wszystkie mają takie same cechy, a więc wybór jest całkowicie swobodny i nie oparty na marce, cechach, serwisie, czy jakichkolwiek innych czynnikach
- doskonała informacja rynkowa - o produkcie oraz o cenach - teraz i w przyszłości (wyklucza to kupowanie w obawie przed przyszłością)
- brak barier wejścia i wyjścia z rynku - zwiększony popyt może być natychmiastowo zaspokojony, bez inwestycji w maszyny, technologie czy kapitał wiedzy. 
- zerowe koszty transakcji - produkty wszystkich producentów są tak samo dostępne, przy takich samych kosztach przesyłki/płatności itp.

Jak bardzo nierealne jest każde z tych założeń, tego nie trzeba tłumaczyć. Tak samo dalekie od modelu jest ustalanie cen w punkcie równowagi, nawet w dłuższym terminie. Oczywiście, można to przyjąć za pewien wzorzec idealny... ale proszę wówczas o wyrozumiałość w moich wywodach odnośnie anarchizmu, życia bez państwa, ludzi działających z szacunkiem i miłością do siebie, dzielących się dobrobytem. Bo równie bliskie są urzeczywistnienia, jak działający sprawnie mechanizm popytu i podaży - z tym, że tego drugiego nigdy nie sprawdzimy, bo kto wie jaka jest cena równowagi?

Dorzućmy do pieca koncepcji konkurencji doskonałej - w praktyce ogromna część dóbr (nie tylko FMCG), jest produkowana przez ograniczoną liczbę producentów, działających na wielu rynkach i w wielu branżach. Jak to się ma do equilibrium point - przy możliwościach transferu zysków/pokrywania strat z jednego kraju do drugiego, czy z jednej branży do drugiej - w praktyce konkurencja nie jest swobodna na poszczególnych wycinkach globalnego rynku, bo korporacje mogą "wycinać" mniejszych konkurentów, kompensując profitami ze spółek-sióstr. W praktyce mamy więc międzynarodowe oligopole, co dalekie jest od modelowej konkurencji doskonałej leżącej u podstaw uzasadnienia racjonalnego poziomu cen.

(pełna grafika tutaj)

Tak długo, jak będą rządy, tak długo w ekonomii zawsze będzie polityka. Nie jestem pewien, czy kwestie wydatków rządowych można zracjonalizować do najbardziej efektywnych. Ma to wiele wspólnego z punktem poprzednim o nieracjonalności decydentów - politycy nie działają biorąc pod uwagę interes ekonomiczny "kapitałodawców" - podatników. Wynika to z samej natury wyborów parlamentarnych - wybierany jest nie najbardziej efektywny ekonomicznie rząd/parlament, a ten który cieszy się największym poparciem - które często wynika z niezrozumiałych sympatii. Oczywiście wpływa to na decyzje członków gabinetu, co w rezultacie zaburza wolny rynek. Im większe wydatki państwa, tym większe zaburzenie wolnego rynku (oczywista oczywistość).

Dodatkowo, zawsze coś się wtrąci, zaburzając wolny rynek, np.:

In XIX century social reformers tried to bring legislation to british parlament regulating and partly banning child labour. (..) They banned factory work for children up to the age of 9, between 10 and 16 children could work but only up to 12 hours a day. Yes, they were really going soft on these kids, huh?
- Ha-Joon Chang, 23 things they don't tell you about capitalism

To taki skrajny przykład, pokazujący jak zaburzony jest wolny rynek dla celów powiedzmy "wyższych" - w wierze, że dobro ogółu (albo jednostek) będzie wówczas, jeśli dzieci więcej czasu spędzą na edukacji (obowiązek szkolny, w przypadku prywatyzacji edukacji, również będzie zaburzeniem wolnego rynku), niż pracując. Chcąc otrzymać w pełni wolny rynek, większość tych decyzji musi zostać w rękach jednostek - czy chcą pracować ponad normę, czy chcą pracować w młodym wieku, czy chcą pracować w ciężkich warunkach - kwestia ustalenia płacy za daną pracę, Dążenie do w pełni wolnego rynku wiąże się ze zgodą na takie wolności wyboru jednostki. 

I tutaj osobiście dochodzę do pewnego paradosksu. O ile bardzo mocno wierzę w prawo jednostki do samostanowienia, to w tym przypadku nie sądzę, by zniesienie zakazów, ograniczeń itp. prowadziło do rzeczywistej wolności wyboru jednostki. Dlaczego - o tym chociażby w następnym punkcie.


Popyt i podaż nie działają na rynku pracy

Znów, wolny rynek powinien ustawiać płace na takie wysokości, żeby były w punkcie równowagi. Dlaczego ustawia je poniżej tego punktu?

Po pierwsze, siła negocjacyjna.

Współczesny człowiek ma na ogół jedną rzecz do sprzedania - własną pracę. Jeśli nie sprzeda jej, nie zarobi, nie będzie miał za co kupić jedzenia, opłacić mieszkania itp. W praktyce więc musi pracować, co osłabia jego pozycję negocjacyjną. Wiąże się to z akceptacją niższej płacy, byle tylko mieć pewne możliwości. Wlicza często również przyszłe możliwości, podwyżki itp. Pod presją ubóstwa pracownik nie ma wolności wyboru, zachowuje się nieracjonalnie. Na dodatek w długiej perspektywie nie ma możliwości wywierania presji na pracodawcę (płaca jest zbyt niska, więc nie pracuję) - gdyż konieczność utrzymania się występuje w szalenie krótkim terminie - jeść musimy codziennie. Wyklucza to więc analizę długoterminową.

Z drugiej strony pracodawca nie jest tak bardzo przyciśnięty przez konieczność zatrudnienia nowego pracownika, bo jego brak rzadko wiąże się z głodem jego i jego rodziny, czy ubóstwem.  Ergo - płaca pozostaje poniżej punktu równowagi.

The idea of 'free contract' between the potentate and his starving subject is a sick joke, perhaps worth some moments in an academic seminar exploring the consequences of (in my view, absurd) ideas, but nowhere else.
- Noam Chomsky


Po drugie, mobilność

Rynek pracy jest różny w różnych miastach. Aby płaca kształtowała się w punkcie równowagi, pracownik musi być gotowy, by przenieść się do innego miasta, innego kraju. Człowiek jako istota rodzinna i społeczna ma z tym trudności, co sprawia, że od razu znika część jego możliwości i siły negocjacyjnej - ergo - godzi się na niższą płacę. W sytuacji tej nie pomaga również rynek nieruchomości. Problem rozwiązuje częściowo informatyzacja, jednak niezależność od miejsca pobytu nawet w nowoczesnych firmach jest jeszcze raczkująca. Nadal preferuje się obecność pracowników w jednym biurze.

Chociaż, żeby oddać sprawiedliwość, mamy emigrację zarobkową - najazd na Wyspy Brytyjskie chociażby. Nie widziałem statystyk, ale odbywa się to głównie poza zawodem preferowanym, czyli zmieniamy niejako "branżę", najczęściej w dół. Inżynier z Polski na ogół nie wyjeżdża, by być inżynierem zagranicą. Jak to zaaplikować do elastyczności rynku pracy?

Z drugiej strony mamy coraz bardziej mobilny kapitał - w ramach zmiany z akcentu produkcyjnego na gospodarkę opartą na usługach pracodawcy stają się coraz bardziej mobilni, przenosząc biura z miejsca na miejsce, w poszukiwaniu najtańszej siły roboczej. Myślę, że warto tutaj rozróżnić dwa rynki - pracy umysłowej (kapitał produkcyjny wysoko mobilny) oraz pracy opartej na wysiłku fizycznym (kapitał produkcyjny mało mobilny). Do drugiej kategorii zaliczymy te wszystkie wysoko płatne prace, które ściągają młodych zdolnych wykształconych z Polski - restauracje, hotele, zakłady produkcyjne, przetwórstwo itp.

Rezultat - pracodawcy przemieszczają się szukając najtańszej siły roboczej, pracownicy są mniej skłonni do przemieszczania się w poszukiwaniu godziwej płacy. Obala to mit myślenia, że "chętny wszystko może" - nawet przy zaangażowaniu, ambicji  i samorozwoju rynek pracy nie gwarantuje odpowiedniej płacy.


Ekonomia prowadzi do wypaczeń moralności

Myślenie wolnorynkowe w swej istocie wyklucza myślenie humanitarne. Podejmowanie racjonalnych decyzji i działań wyklucza wspomaganie osób o mniejszych szansach - ponieważ jest myśleniem transakcyjnym. Oczywiście, nikt nie zabrania filantropii, jest to decyzja indywidualna jednostek. Natomiast w zetknięciu z założeniami ekonomicznego myślenia jest ona kontrproduktywna i nieefektywna. Liberalizm ekonomiczny liczy na dobrą wolę osób z kapitałem, że będą wspomagać osoby i sprawy, gdzie jest to nieefektywne finansowo - a więc przeczące istocie myślenia wolnorynkowego, opartego na systemie transakcyjnym i zwrotach z kapitału. Szlachetne założenie, oczywiście praktykowane przez wielu przedsiębiorców, mimo wszystko pozostaje ono niejako w opozycji do fundamentalnych założeń i jest jedynie myśleniem życzeniowym.

Tymczasem przecież podstawy porządku społecznego, rodzina, przyjaźń czy miłość - działa na przeczących temu systemowi zasadach. Są dalekie od systemu transakcyjnego, często bezinteresowne, bazujące na uczuciach a nie racjonalnych ekonomicznie decyzjach.

To moje zdanie, a co o tym mówią badania psychologiczne - na które jako absolwent ekonomii również patrzę zatrwożony pod osobistym kątem:

Studying economics also seems to make you a nastier person. Psychological studies have shown that economics graduate students are more likely to 'free ride' -- shirk contributions to an experimental 'public goods' account in the pursuit of higher private returns -- than the general public. Economists also are less generous that other academics in charitable giving. Undergraduate economics majors are more likely to defect in the classic prisoner's dilemma game that are other majors. And on other tests, students grow less honest - expressing less of a tendency, for example, to return found money - after studying economics, but not studying a control subject like astronomy. Frank, Gilovich, and Regan 1993). 

This is no surprise, really. Mainstream economics is built entirely on a notion of self-interested individuals, rational self-maximisers who can order their wants and spend accordingly. There's little room for sentiment, uncertainty, selflessness, and social institutions. Whether this is an accurate picture of the average human is open to question, but there's no question that capitalism as a system and economics as a discipline both reward people who conform to the model.
- Doug Henwood, Wall Street

Plus słowo od papieża Franciszka:

[S]ome people continue to defend trickle-down theories which assume that economic growth, encouraged by a free market, will inevitably succeed in bringing about greater justice and inclusiveness in the world. This opinion, which has never been confirmed by the facts, expresses a crude and naïve trust in the goodness of those wielding economic power and in the sacralized workings of the prevailing economic system. Meanwhile, the excluded are still waiting. To sustain a lifestyle which excludes others, or to sustain enthusiasm for that selfish ideal, a globalization of indifference has developed. Almost without being aware of it, we end up being incapable of feeling compassion at the outcry of the poor, weeping for other people’s pain, and feeling a need to help them, as though all this were someone else’s responsibility and not our own. The culture of prosperity deadens us; we are thrilled if the market offers us something new to purchase; and in the meantime all those lives stunted for lack of opportunity seem a mere spectacle; they fail to move us.
- Franciszek I


Słowo o systemie monetarnym

Jeszcze jedna świadomość mnie przeraża, po analizie systemu monetarnego. Pieniądz pochodzi z dwóch źródeł - z wpłaconych do banku centralnego kruszców, lub z obligacji wyemitowanych przez państwo i sprzedanych bankowi centralnemu. O ile się nie mylę, po sierpniu 1971 kiedy wymienność dolara na złoto została zawieszona a kurs upłynniony, nie pozostała już żadna waluta na świecie ze stałym parytetem złota, a więc pokryta w kruszcu. Co to oznacza?

Że każda złotówka, dolar czy euro, to dług. Nasz, jednego banku, drugiego banku, czy w końcu - państwa wobec banku centralnego. Nie wiem czy dobrze wnioskuję (niech mnie ktoś poprawi), ale gdyby każdy spłacił swoje długi, to nie pozostałaby na tym świecie ani jedna moneta. Przerażająca świadomość, prawda? System monetarny sprawia, że żyjąc na Ziemi staliśmy się sami sobie dłużni. Cała ludzkość jest na minusie, z odsetkami... Jak może to doprowadzić w ostatecznym rozrachunku do powszechnego dobrobytu?


Konkludując prywatę - nie wiem, gdzie obecnie stoję, nie wiem do końca, w co ekonomicznie wierzę. Bo ograniczanie wolności przedsiębiorców jest ograniczaniem wolności jednostek. A jednocześnie pewne limity (jak w przykładzie z pracującymi dziećmi) może faktycznie są zdrowe i "humanitarne". Skłaniam się coraz bardziej ku zdaniu prof. Josepha Vogla (świetny wywiad można przeczytać tutaj), że teodyceę - wiarę w to, że Bóg czuwa nad porządkiem świata zastąpiliśmy oikodyceą - wiarą, że porządek świata zapewniają siły rynkowe i "niewidzialna ręka rynku", dając jej przymioty niemal boskie. Tymczasem stworzony przez rynek porządek nie zapewnia ani wolności, ani dobrobytu (na który nas przecież w XXI wieku stać!), ani szczęścia. Nie w powszechnym wydaniu.

Nie do końca sprecyzowałem jeszcze, w co wierzę, ale wiem w co już nie wierzę, a to już pewien progres - w kapitalistyczny wolny rynek.