sobota, 26 maja 2012

Sztuczne podejście

Śmiesznie jak to wszystko, co się tworzy, wzajemnie się przeplata, nakręca i nawzajem inspiruje. Tematy krążą – gdzieś liźnięte, gdzieś zgłębione mocniej. To prowokuje do przemyślenia ich po swojemu i zamieszczenia nowego punktu widzenia, własnego. I zabawa od nowa. Uwielbiam interakcję z innymi tworzącymi. Tym razem trigger do tematu to obrazek podwędzony od Kasi. Kreatywność nie może być zawieszona w pustce, bo z braku pożywki pożre sama siebie. Ouroboros?

Na pewnym poziomie twórczości ma się wyrąbane. Trzeba mieć, osiągając poziom kreatywny a nie warsztatowy. Bo nie jest ważne czy wg kogoś bardziej pasowałby w tej piosence inny akord, w wierszu jest zbędny ten czy inny epitet, na obrazie ktoś zastosowałby inny kolor, na fotografii skadrował inaczej, przy tańcu zrobił inną figurę, a w nagraniu podciągnął wysokie tony, bo środek brzmi wg niego słabo.

Twórca to twórca i to on funkcjonuje na poziomie koncepcji. Zrobił tak, a nie inaczej, bo taki ma pomysł. Tak mi pasuje. Niekoniecznie można to logicznie wytłumaczyć, bo czasem to instynkt. Czasem pisze się coś ponad swój warsztat, ponad zwykłe reguły i logikę. Tak wychodzi.

Kiedy się tworzy i publikuje, a nie tylko do szuflady, to trzeba się liczyć z oceną. Oceny nikomu nie zabronimy. Widać ją w recenzjach, komentarzach, nagrodach lub ich braku, werdyktach jury w których jest się pominiętym, oklaskach, statystykach odwiedzin bloga czy prostych lajkach.

Fajnie jak są, mega nakręca do dalszej pracy, a publikacje bez docenienia są jakimś drażniącym punktem. Ale jak wyrazy uznania staną wyżej w priorytetach niż własna koncepcja... Jak zaczyna się zwracać uwagę na to, czego oczekuje publika od tego co się tworzy... to wydaje mi się, że coś się kończy. Raz napisałem piosenkę pod szeroką publikę - i nie chcę więcej. To coś zabija, bo w miejsce bycia kupowanym zaczynamy się sprzedawać. Twórczość na pewnym poziomie zaczyna być egocentryczna, bo musi taka być, żeby nie odwrócić podejścia twórca>odbiorca. Odbiorca jest ważny, z szacunkiem. Ale chyba największym szacunkiem dla odbiorcy jest pokazać swoją twórczość taką jaka płynie ze środka. 

I oby ludzi, którzy coś tworzą mieli wyrąbane w opinię i realizowali pomysły. Nawet te nietrafione, dziwne, niesprawdzone, ryzykowne, ale nowe i ciekawe. Błądzące, ale idące naprzód. T w ó r c z e. O d w a ż n e.

A gdyby to podejście przenieść na życie? Życie na poziomie koncepcji, pomysłu, który jest dostępny tylko mi i nikomu innemu. Niektórzy są w stanie tylko zbliżyć się do zrozumienia pomysłu, który drzemie za wyborami i działaniami. Niektórzy nawet nie widzą go na horyzoncie. Może ja sam nie jestem w stanie tego zrozumieć, może znowu intuicja przewyższa warsztat? Przeczucia wyprzedzają logikę? Sztuka przyćmiewa rzemiosło? Koncepcja łamie zasady?


Trudno wytłumaczyć logicznie sztukę, trudno wytłumaczyć logicznie uczucie inspiracji. Czemu coś nam się podoba a coś nie? Dlaczego tej samej logiki i wytłumaczenia wymaga się od wyborów życiowych?

A gdyby i tutaj nie przejmować się publiką? Gdyby realizować koncepcję i pomysł? Ostatecznie na scenie jesteśmy sami ze swoim utworem i ze swoim życiem też pozostajemy sami. Z odpowiedzialnością za to co tworzymy. I konsekwencjami tego, co stworzyliśmy.

poniedziałek, 21 maja 2012

Po drodze mi po drodze

Relacja z Ukrainy czeka. Łatwiej napisać o wypadzie do Wieżycy, szczególnie że wiąże się z nim jedno pojedyncze uczucie.

Siedzę pod nasypem kolejowym, plecak pod głową. W ręku „Odkrycie nieba” Mulischa, lektura niezbyt kieszonkowa ale warto. Chłopacy będą na stacji za dwie godziny, nigdzie mi się nie spieszy. Aż dziwnie pomyśleć, że chwilę wcześniej wyszedłem z biura, zostawiając rozgrzebane projekty, niedokończone ustalenia, telefony do odebrania, zadania, które „może mógłbym wziąć na weekend”. Cały bajzel w głowie - już go tam nie ma. Jest słońce.

Idąc w stronę torów minąłem tabliczkę „Teren prywatny, wstęp surowo wzbroniony”. Za tabliczką łąka, oczko wodne. Gdyby głębiej się zastanowić, to to kompletnie nie ma sensu. Kto sprzedał Szanownemu Panu tę ziemię? Państwo/samorząd. Skąd oni ją mieli? Bo państwo ma ziemię od swojego powstania, to jego podstawa. Jak powstało państwo? Król czy inny wódz z setką wojaków zarżnął innych wojaków i innego wodza, i mianował ziemię swoją. Teraz nikt się nad tym nie zastanawia, że to z systemu feudalnego albo i jakiego wcześniejszego, opartego na niesprawiedliwych podziałach i przemocy wynikają państwa i ich prawa do ziemi. Feudalny system be, jego konsekwencje i własność ziemi cacy. Grunt, że można postawić tabliczkę na własnym gruncie. I nie wchodzić mi tu, parszywe pachoły, to moje!

Kupuję kabanosy i bułki, siadam pod stacją. Odrapany mur, w pobliżu biegają psy i dzieci. Nigdzie mi się nie spieszy, nic do zrobienia poza czekaniem.

Pociąg, dwóch poznanych panów ze Śląska, jeden myśliwy. "Ale te quady w lesie to pewnie was wkurzają?" - i co tu odpowiedzieć. Jasne, że wkurzają.

Wspinamy się na Wieżycę. Żadnego planu, gdzie będzie dogodne miejsce to się rozłożymy. Wiemy tylko tyle, że wschód słońca chcemy zobaczyć z wieży. Próby nocnych fotek, ognisko i kiełba. Nic się nie stało, ale prawo zakazuje. Bo coś się może stać. Nie stało się. Siedzimy tyle ile chcemy, o 3:30 pobudka.



Wschód na wieży, piździ niemiłosiernie. 


Wreszcie schodzimy, na niespieszne śniadanie pod wieżą. Jemy chyba z godzinę, palnikowi też się nie spieszy zagrzać wodę na trzy herbaty. Każdy może wybrać swoją ulubioną.


Nie mamy wyznaczonego deadline’u, posuwamy się naprzód przez wioskę. Wszyscy śpią, sklepy zamknięte. Odwiedzamy cmentarz, mijamy kilka pomników odnoszących się do tego samego wydarzenia.


Docieramy do jeziora, jest chyba siódma rano. Szybka kąpiel, zimno, ale potem można ogrzać się przy ognisku. Znowu trochę zdjęć, a potem zawijamy się w śpiwory. Słychać tylko fale jeziora, ptaki śpiewają. Nigdzie się nie spieszymy, o której będziemy o tej będziemy. Nie wiemy nawet o której powrotny pociąg. I nikt jakoś nie chce sprawdzać.





Sen przerywany zimnymi powiewami wiatru. Zakładam skarpetki i znowu zasypiam. Bez ustalonej godziny, o której musimy się zbierać. Nie umawialiśmy się „no dobra, tylko godzinka”. I w takim układzie czuć ten czas, czuć Tu i Teraz, czuć spędzanie życia. Jest koncentracja na bieżącej chwili. Jest wolność bez terminu, tylko w samodyscyplinie i samostanowieniu. Nie ma ustalonego „później”, w które wybiegałyby myśli. Nie ma po co wracać do „wcześniej”, bo to już było i nic z niego nie wynika dla teraz.

Zbieramy się, kiedy głodniejemy, a chleb się skończył rano. Docieramy do wioski, kupujemy świeżo pieczony bochen. Pomidor, pasztet, dżem. Jemy w słońcu nad rzeką. Jeszcze lody przy sklepie, wystawili nawet stolik przy którym można usiąść. Nie ma pośpiechu.

Wracamy na stację, plecaki pod głową i zasypiamy na ławkach.



Godzina do pociągu, sen w pociągu. Potem prawie godzina do autobusu. Zupełnie inne pojęcie czasu. Nie ma straconej godziny, nie ma straconego czasu. Zamiast go wykorzystywać „produktywnie” leżymy na trawie pod przystankiem. Cudowna bezproduktywność, tylko czy naprawdę bezproduktywna? Co ma być produktem, tym naprawdę wartościowym? Jest jeszcze Tymbark, który wypatrzyłem po taniości. Książka, nawet nie trzeba się wysilać na rozmowę, nie trzeba żeby cały czas coś się działo. Nie trzeba „produktywności”, „efektywności”, „tempa”, „zajęć obowiązkowych”, „zadań”. Czas, życie, wolność – wszystko pachnie prawdą i wiosną.

Tego było trzeba dla utwierdzenia się.

sobota, 19 maja 2012

Prawdo mów nie!


Wyruszyłem w drogę, bo poszukuję prawdy. Od jakiegoś czasu męczy mnie, że to wszystko jest jakieś sztuczne. Świat stoi na prowizorce, na umownym przymykaniu oka, na fikcyjnych wymaganiach, na strukturach, które stopniowo zaczęły mieć coraz mniej wspólnego z rzeczywistością. Aż stały się zupełną fikcją, zdarzeniami w służbie idei, a nie życia.

Czym się różni idea od życia? A czym się rożni książka przygodowa od przygód? Czym się różni wzór na pole prostokąta od pola pszenicy? Czym się różni certyfikat od umiejętności stwarzania?

A dlaczego w drogę, zapytasz? Bo gdyby prawda była na miejscu, to dawno bym ją znalazł. Chyba, że jestem tak głupi, że nie mogę dostrzec jej pod własnym nosem… ale wtedy nic już mi nie pomoże, więc wolę zakładać, że jednak jej tutaj nie ma.

Ze wzgórza widać panoramę na wioskę w dole. Koleiny wiją się między żółtymi polami rzepaku, ale niechybnie doprowadzą mnie w dół pomiędzy wyszczerbione płoty i wyszczerbione psy, szukające choćby ochłapu. Głodne. Mamy na pewno coś wspólnego, ale dla nich niepojęcie metafizycznego. Może nie tylko dla psów niepojęcie. W tym czy innym wypadku, w wiosce powinien być mostek przez rzekę, a w sklepie chleb. Kończy się.

Dlaczego w drogę, znowu zapytasz? Bo droga jest jedna. Droga jest prawdziwa, nie odwraca uwagi. Miasto odwraca uwagę tysiącem spraw, zawrotnym tempem. Gdy zgubisz jedną sprawę, czegoś zapomnisz, odwleczesz, zawalisz, to zamaskujesz to pomiędzy innymi sprawami. Zamieciesz pod dywan – a tutaj nie ma dywanu. Zgubisz drogę – masz problem. Nie masz jedzenia – masz problem. Realny, nie wyimaginowany, postawiony przed Tobą przez wykładowcę, wychowawcę, szefa, urzędnika. Masz problem, bo namiot przecieka. To, że leje się na głowę jest realne. To, że nie złożyłeś pisma, które jest potrzebne w urzędzie – nie. To, że skończyły się zapałki i wczoraj nie było ogniska – jest realne.

I wszystko jest jakieś takie bardziej prawdziwe. Ściskam kupiony bochenek w dłoni. Tutaj chleb jest chlebem, woda z rzeki wodą z rzeki. Nie próbuje być niczym więcej, nie udaje że jest czymś więcej. Nie przekonuje Cię do siebie, nie mami i nie mydli oczu. Nie jest zapakowany w kolorowe papierki i hasła, po prostu leży ze złotą skórką na półce. Nie krzyczy, że jest potrzebny. Po prostu wiesz, że jest. Proste równanie.

I człowiek jest prawdziwy w drodze. Nie ma miejsca na udawanie, a na pewno nie długo. Droga to ciągłe bycie takim, jakim się jest, non stop. Bo nie ma od niej przerwy, nie ma wyłączenia. Chyba, że z niej wrócisz. Nie uda się udawać niesiebie, nie przez cały czas. Droga wyciąga człowieka z człowieka.

Czas podzielony na zadania, pomiędzy 8 godzin w biurze i wieczór na pozostałe rzeczy, jest nierealny. Jest umowny. Nie czuć go, gdzieś się gubi w natłoku czasu. Zorganizowanego czasu, podzielonego na dni, godziny, czas na pracę, czas na naukę, czas na, czas na, czas na. A przecież nawet kiedy stoisz na plaży i przesypujesz piasek między palcami, mimo że go dużo, że jest wszędzie, że jest w wydmach i tych wszystkich strukturach… To czuć go. I można go potem podnieść, przesiać na nowo. Zrecyklingować? Czuć go tak samo, jak leżąc nad jeziorem czekasz na nic. A podzielonego, rozmienionego na drobne, szczegółowo opisane – nie czuć, znika gdzieś w przeszłości. Nie czujesz czasu, czujesz jego brak. Zapachem potu przypomina, że nie zdążysz, nie ukończysz, nie wyrobisz się. Wtedy go czuć, o tak. Im dłużej i częściej się nie wyrabiasz, tym zapach potu starszy, bardziej kwaśny. Aż nie da się go wytrzymać.

Ale o czym innym miałem, bo ponuro się zrobiło. Że w drogę. Że tam jest prawda w czystej postaci. Czas w czystej postaci. Życie i wolność w czystej postaci. Nic nie przysłania tego co ważne, tego co się odczuwa, nic nie odciąga. Czystość bez rozproszenia. Bez mydlenia oczu, a jednak czystość.

Wystarczy powiedzieć kilka nie dla fikcji i prawda jest o krok. Ten pierwszy.

czwartek, 10 maja 2012

Ćwiczenie nr 131

Cel: Integracja

Liczba osób: 2

Rekwizyty: kartki, długopisy lub kredki, koperty, herbata w kubkach lub w torebkach, plastelina

Czas: do rana

Jedną z największych pokus jest poznanie tego, co myślą o nas inni. I czy to, czego się dowiemy jest spójne z tym co myślimy, że o nas wiedzą czy sądzą. Stąd powstało niniejsze ćwiczenie, pozwalające zweryfikować te dwie wizje własnej osoby w sposób możliwie uporządkowany.

Część pierwsza: Osoba A na kartce zapisuje jak najwięcej stwierdzeń, które sądzi, że osoba B myśli o nim. Na podstawie ich dotychczasowej relacji, wspólnych przeżyć, tego co osoba B mogła zaobserwować. Może tego, co miała szansę usłyszeć od innych o osobie A. Lub co sobie sama uroiła w głowie. O zewnętrzu, o zachowaniu, o charakterze, o intelekcie, o poglądach, o cechach, o wartościach, no o wszystkim. Jak B tak naprawdę mnie zna? Jaką ma o mnie opinię? Im szczerzej, głębiej, bogaciej, tym większy efekt będzie miało ćwiczenie. To samo robi osoba B. Kartki wędrują do odpowiednio oznaczonych kopert i zostają zaklejone.

Część druga: Osoba A pisze na kartce co naprawdę sądzi o osobie B. I tak samo – o zewnętrzu, o zachowaniu, o charakterze, o intelekcie, o cechach, o poglądach, o wartościach. Bez słodzenia i mlaskania sobie nawzajem jaki to ktoś nie jest. Umowa – że jest to totalnie szczere i o wadach i denerwujących rzeczach pisze się bez ogródek. Bez tego ćwiczenie nie ma sensu i równie dobrze można dać sobie delicje.

Część trzecia: Zwana Grande Finale. Osoba A konfrontuje to, co myślała że osoba B o niej myśli z tym co rzeczywiście napisała osoba B. Spisane własne osądy na temat tego, co też B myśli chronią przed oportunizmem, wycofywaniem się z opinii i gadaniem „a no wiedziałem, że to o mnie wiesz.” Zostaje tylko to co jest na kartce. Podobnie osoba B. Następuje miłe zaskoczenie (dla osób z niską samooceną) lub niemiłe (dla osób zbyt pewnych swej zajebistości).

Udanych relacji.