niedziela, 5 stycznia 2014

Na wolny rynek krytyczne spojrzenie

Zainspirowany przez wymianę zdań jakiś czas temu postanowiłem wrócić do czasów sielskiej edukacji uniwersyteckiej i spojrzeć na ekonomię i wolny rynek przez pryzmat dotychczasowych refleksji i przemyśleń. Na ile stałem się przez kilka ostatnich lat głupszy niż byłem i mam coś nie po kolei w głowie, a na ile mądrzejszy - tego ze swojej pozycji nie jestem w stanie ocenić obiektywnie. Ale czytając znów teorie Smitha, Ricardo, słuchając Friedmana urodziło mi się w głowie wiele pytań, które chętnie zadałbym na uniwersytecie. A może ktoś z czytających NieIstotę mi podpowie, gdzie leży błąd.


Analiza nie uwzględnia przeszłości

W gospodarce wolnorynkowej prawo własności jest święte. W końcu to ono motywuje do wysiłku, kreatywności, przedsiębiorczości. Tylko jest jeden szkopuł w podejściu wolnorynkowym - analiza za punkt zero przyjmuje nasze czasy i wybiega w przyszłość. Całą przeszłość uznaje za niebyłą. I jak tutaj mówić o prawie własności, kiedy akumulacja kapitału - środków produkcji, ziemi, pieniędzy, kruszców, dostępów do złóż itp. - nastąpiła w wyniku pogwałceniu prawa własności? Odwołam się do wyświechtanych spraw - kolonie, niewolnictwo, wywłaszczenia, ziemie Indian, wojny i masowe pacyfikacje ludności, nadeksploatacja złóż... I w tym sęk, że ustroje/państwa się zmieniają, ale środki produkcji, kapitał itp. przechodzi z pokolenia na pokolenie. Brzmi to może dramatycznie, ale gdy wziąć takie stanowisko za punkt odniesienia.... 

Niestety, na tym poziomie świadomości robi się bardzo niewygodnie, bo to tak, jakby znaczna część pieniędzy była zrabowana, część bogactwa wynika z przestępstw/zbrodni/wyzysku (nawet jeśli niewolnictwo czy kolonizacja i wojny z tubylcami nie były prawnie zabronione w ówczesnych czasach). Przyjmujemy to natomiast za błędy przeszłości, trudno - co było to było, przecież Majów nie wskrzesimy, rozkładamy bezradnie ręce i bawimy się za kradzione.

Nie, nie wiem co w tym momencie możemy z tym zrobić. Wiem natomiast, że niekoniecznie bogactwo leży w rękach najbardziej przedsiębiorczych, a często spadkobiercach najsilniejszych. I to zaburza punkt startowy, zaburza dalszy rachunek redystrybucji - zaburza wolny rynek. Bogatsi za "zrabowane złoto" będą jeszcze bogatsi, spadkobiercy obrabowanych będą jeszcze biedniejsi. I nie znaczy to, że ci biedniejsi są mniej przedsiębiorczy...

Milton Firedman w wystąpieniu z 1978 wystąpił z przeciwnym stanowiskiem. Podając przykład Indii i prac Jacoba Vinera uzasadnia, że kolonie kosztowały państwa kolonialne więcej, niż zysków z nich czerpały. Muszę sięgnąć do tych wyliczeń ekonomicznych, natomiast nawet jeśli są prawdziwe to pozostają dwa pytania: czy uwzględniamy zyski prywatnych przedsiębiorców korzystających z dostępu do złóż (np. zagarniętych przez wojnę) i siły roboczej (np. niewolniczej), oraz czy w rachunku ekonomicznym zakładamy, że istnieje coś takiego jak poszanowanie prawa do życia i własności. 


Człowiek nie podejmuje decyzji racjonalnie

Podstawą zasad działania wolnego rynku jest racjonalność podejmowanych decyzji. To, że człowiek kieruje się rachunkiem ekonomicznym i maksymalizacją - zarówno zysku, jak i użyteczności. Jak dalekie jest to od rzeczywistości?

Po pierwsze decyzje zakupowe. Nie są racjonalne, gdy użyteczność jest kreowana przez mechanizmy psychologiczne marketingu, a potrzeby sztucznie kreowane. Decyzje są "pod wpływem" i nie wydaje mi się możliwe, żeby temu zaprzeczyć. Tak to działa.

Po drugie zachowanie przedsiębiorstw kierowanych przez zarząd nie jest racjonalne. Teoretycznie jest to maksymalizacja zysku właściciela - w wielu przypadkach ogromnych firm jest to akcjonariusz. Płynny akcjonariusz, który często zmienia firmę, której jest "właścicielem" w przeciągu roku, dwóch, pięciu. W akcjonariacie nie ma przywiązania i dbania o długoterminowy rozwój firmy, a na pewno nie przez wszystkich właścicieli. Często zamiast reinwestycji jest krótkoterminowy zysk, dyskontowanie chwilowej przewagi konkurencyjnej czy wypłacanie dywidend albo wykup akcji. Dla odróżnienia podam tylko motywacje w spółdzielniach pracowniczych - gdy w grę wchodzi interes firmy, która zapewnia miejsce pracy, a więc podstawowe źródło utrzymania siebie i rodziny, decydenci są o wiele bardziej racjonalni i działają dla jej dobra. Przynajmniej w teorii by się to zgadzało. Możliwe, że myślą o długoterminowym zatrudnieniu w danym miejscu pracy, nie o skakaniu ze spółki na spółkę.


Decyzje nie są spowodowane efektywnością i skrajną naiwnością byłoby wierzyć, że tak jest i będzie. W praktyce decyzje menedżerów są także spowodowane troską o własne dobro i powodzenie - co widać na przykładzie wzrostu wynagrodzeń kadr zarządzających, wcale nie odzwierciedlonych w lepszych wynikach firm. Zgodnie z teorią wolnego rynku płaca powinna rosnąć, jeśli krańcowa produktywność danego pracownika rośnie - co powinno być odzwierciedlone w zwiększonej produktywności/efektywności przedsiębiorstwa jako takiego. Wówczas decyzja jest ekonomicznie umocowana. Jak jest w praktyce? Zupełnie inaczej. Można mówić o racjonalnym i elastycznym rynku płac?

Which feeds into the question of exploding CEO pay. While this has affected most countries, the US has seen the largest increases (followed by the UK). In 1979 the CEO of a UK company earned slightly less than 10 times as much as the average worker on the shop floor. By 2002 a boss of a FTSE 100 company could expect to make 54 times as much as the typical worker. This means that while the wages for those on the shopfloor went up a little, once inflation is taken into account, the bosses wages arose from £200,000 per year to around £1.4m a year. In America, the increase was even worse. In 1980, the ratio of CEO to worker pay 50 to 1. Twenty years later it was 525 to 1, before falling back to 281 to 1 in 2002 following the collapse of the share price bubble. 
- Larry Elliott, "Nice work if you can get it: chief executives quietly enrich themselves for mediocrity,", The Guardian, 23 January, 2006


Jeśli chodzi o stosunek władzy, to w państwie nie cierpimy dyktatury czy totalitaryzmu. Jednocześnie godzimy się na niego w przypadku miejsca pracy. Dlaczego? Bo firmę możemy łatwiej zmienić niż panstwo zamieszkania? Różnica w powiększającej się przepaści między płacami kierownictwa a pracowników wynika m.in. z takiej struktury władzy. Tak długo jak akcjonariusze są zadowoleni, nie ma problemu. Często akcjonariuszami/udziałowcami jest własnie kadra zarządzająca, która oczywiście nie zgłasza obiekcji do powiększających się płac menedżmentu.Jaki chaos w tym systemie wprowadziłoby podzielenie udziałów po równo między wszystkich pracowników? Nadal prawdopodobnie potrzebny byłby menedżer, ale jak bardzo by się zmieniło jego umocowanie? Jak bardzo racjonalne decyzje musiałby podejmować, żeby nie być odwołanym przez udziałowców - pracowników?

Podsumowując aktualną strukturę własności: prawo właścicieli - ich firma - ich decyzja. Tylko nie mówmy tutaj o racjonalnym funkcjonowaniu wolnego rynku, gdy człowiek zachowuje się nieracjonalnie.


Wolny rynek jest nierealny

Prawdziwie wolny rynek, modelowy, nie jest możliwy do urzeczywistnienia. Jest pewnym stanem idealnym, wahadłem wychylonym w jedną stronę, ale znajdującym się w nieosiągalnym punkcie. 

Nie ma rynku idealnego, tak więc popyt i podaż nie ustalają ceny znajdującej się w punkcie równowagi. Analiza opiera się na następujących założeniach:
- nieskończenie wiele kupujących i sprzedających (tak, że pojedynczy podmiot nie może zachwiać cenami)
- jednorodność produktu - wszystkie mają takie same cechy, a więc wybór jest całkowicie swobodny i nie oparty na marce, cechach, serwisie, czy jakichkolwiek innych czynnikach
- doskonała informacja rynkowa - o produkcie oraz o cenach - teraz i w przyszłości (wyklucza to kupowanie w obawie przed przyszłością)
- brak barier wejścia i wyjścia z rynku - zwiększony popyt może być natychmiastowo zaspokojony, bez inwestycji w maszyny, technologie czy kapitał wiedzy. 
- zerowe koszty transakcji - produkty wszystkich producentów są tak samo dostępne, przy takich samych kosztach przesyłki/płatności itp.

Jak bardzo nierealne jest każde z tych założeń, tego nie trzeba tłumaczyć. Tak samo dalekie od modelu jest ustalanie cen w punkcie równowagi, nawet w dłuższym terminie. Oczywiście, można to przyjąć za pewien wzorzec idealny... ale proszę wówczas o wyrozumiałość w moich wywodach odnośnie anarchizmu, życia bez państwa, ludzi działających z szacunkiem i miłością do siebie, dzielących się dobrobytem. Bo równie bliskie są urzeczywistnienia, jak działający sprawnie mechanizm popytu i podaży - z tym, że tego drugiego nigdy nie sprawdzimy, bo kto wie jaka jest cena równowagi?

Dorzućmy do pieca koncepcji konkurencji doskonałej - w praktyce ogromna część dóbr (nie tylko FMCG), jest produkowana przez ograniczoną liczbę producentów, działających na wielu rynkach i w wielu branżach. Jak to się ma do equilibrium point - przy możliwościach transferu zysków/pokrywania strat z jednego kraju do drugiego, czy z jednej branży do drugiej - w praktyce konkurencja nie jest swobodna na poszczególnych wycinkach globalnego rynku, bo korporacje mogą "wycinać" mniejszych konkurentów, kompensując profitami ze spółek-sióstr. W praktyce mamy więc międzynarodowe oligopole, co dalekie jest od modelowej konkurencji doskonałej leżącej u podstaw uzasadnienia racjonalnego poziomu cen.

(pełna grafika tutaj)

Tak długo, jak będą rządy, tak długo w ekonomii zawsze będzie polityka. Nie jestem pewien, czy kwestie wydatków rządowych można zracjonalizować do najbardziej efektywnych. Ma to wiele wspólnego z punktem poprzednim o nieracjonalności decydentów - politycy nie działają biorąc pod uwagę interes ekonomiczny "kapitałodawców" - podatników. Wynika to z samej natury wyborów parlamentarnych - wybierany jest nie najbardziej efektywny ekonomicznie rząd/parlament, a ten który cieszy się największym poparciem - które często wynika z niezrozumiałych sympatii. Oczywiście wpływa to na decyzje członków gabinetu, co w rezultacie zaburza wolny rynek. Im większe wydatki państwa, tym większe zaburzenie wolnego rynku (oczywista oczywistość).

Dodatkowo, zawsze coś się wtrąci, zaburzając wolny rynek, np.:

In XIX century social reformers tried to bring legislation to british parlament regulating and partly banning child labour. (..) They banned factory work for children up to the age of 9, between 10 and 16 children could work but only up to 12 hours a day. Yes, they were really going soft on these kids, huh?
- Ha-Joon Chang, 23 things they don't tell you about capitalism

To taki skrajny przykład, pokazujący jak zaburzony jest wolny rynek dla celów powiedzmy "wyższych" - w wierze, że dobro ogółu (albo jednostek) będzie wówczas, jeśli dzieci więcej czasu spędzą na edukacji (obowiązek szkolny, w przypadku prywatyzacji edukacji, również będzie zaburzeniem wolnego rynku), niż pracując. Chcąc otrzymać w pełni wolny rynek, większość tych decyzji musi zostać w rękach jednostek - czy chcą pracować ponad normę, czy chcą pracować w młodym wieku, czy chcą pracować w ciężkich warunkach - kwestia ustalenia płacy za daną pracę, Dążenie do w pełni wolnego rynku wiąże się ze zgodą na takie wolności wyboru jednostki. 

I tutaj osobiście dochodzę do pewnego paradosksu. O ile bardzo mocno wierzę w prawo jednostki do samostanowienia, to w tym przypadku nie sądzę, by zniesienie zakazów, ograniczeń itp. prowadziło do rzeczywistej wolności wyboru jednostki. Dlaczego - o tym chociażby w następnym punkcie.


Popyt i podaż nie działają na rynku pracy

Znów, wolny rynek powinien ustawiać płace na takie wysokości, żeby były w punkcie równowagi. Dlaczego ustawia je poniżej tego punktu?

Po pierwsze, siła negocjacyjna.

Współczesny człowiek ma na ogół jedną rzecz do sprzedania - własną pracę. Jeśli nie sprzeda jej, nie zarobi, nie będzie miał za co kupić jedzenia, opłacić mieszkania itp. W praktyce więc musi pracować, co osłabia jego pozycję negocjacyjną. Wiąże się to z akceptacją niższej płacy, byle tylko mieć pewne możliwości. Wlicza często również przyszłe możliwości, podwyżki itp. Pod presją ubóstwa pracownik nie ma wolności wyboru, zachowuje się nieracjonalnie. Na dodatek w długiej perspektywie nie ma możliwości wywierania presji na pracodawcę (płaca jest zbyt niska, więc nie pracuję) - gdyż konieczność utrzymania się występuje w szalenie krótkim terminie - jeść musimy codziennie. Wyklucza to więc analizę długoterminową.

Z drugiej strony pracodawca nie jest tak bardzo przyciśnięty przez konieczność zatrudnienia nowego pracownika, bo jego brak rzadko wiąże się z głodem jego i jego rodziny, czy ubóstwem.  Ergo - płaca pozostaje poniżej punktu równowagi.

The idea of 'free contract' between the potentate and his starving subject is a sick joke, perhaps worth some moments in an academic seminar exploring the consequences of (in my view, absurd) ideas, but nowhere else.
- Noam Chomsky


Po drugie, mobilność

Rynek pracy jest różny w różnych miastach. Aby płaca kształtowała się w punkcie równowagi, pracownik musi być gotowy, by przenieść się do innego miasta, innego kraju. Człowiek jako istota rodzinna i społeczna ma z tym trudności, co sprawia, że od razu znika część jego możliwości i siły negocjacyjnej - ergo - godzi się na niższą płacę. W sytuacji tej nie pomaga również rynek nieruchomości. Problem rozwiązuje częściowo informatyzacja, jednak niezależność od miejsca pobytu nawet w nowoczesnych firmach jest jeszcze raczkująca. Nadal preferuje się obecność pracowników w jednym biurze.

Chociaż, żeby oddać sprawiedliwość, mamy emigrację zarobkową - najazd na Wyspy Brytyjskie chociażby. Nie widziałem statystyk, ale odbywa się to głównie poza zawodem preferowanym, czyli zmieniamy niejako "branżę", najczęściej w dół. Inżynier z Polski na ogół nie wyjeżdża, by być inżynierem zagranicą. Jak to zaaplikować do elastyczności rynku pracy?

Z drugiej strony mamy coraz bardziej mobilny kapitał - w ramach zmiany z akcentu produkcyjnego na gospodarkę opartą na usługach pracodawcy stają się coraz bardziej mobilni, przenosząc biura z miejsca na miejsce, w poszukiwaniu najtańszej siły roboczej. Myślę, że warto tutaj rozróżnić dwa rynki - pracy umysłowej (kapitał produkcyjny wysoko mobilny) oraz pracy opartej na wysiłku fizycznym (kapitał produkcyjny mało mobilny). Do drugiej kategorii zaliczymy te wszystkie wysoko płatne prace, które ściągają młodych zdolnych wykształconych z Polski - restauracje, hotele, zakłady produkcyjne, przetwórstwo itp.

Rezultat - pracodawcy przemieszczają się szukając najtańszej siły roboczej, pracownicy są mniej skłonni do przemieszczania się w poszukiwaniu godziwej płacy. Obala to mit myślenia, że "chętny wszystko może" - nawet przy zaangażowaniu, ambicji  i samorozwoju rynek pracy nie gwarantuje odpowiedniej płacy.


Ekonomia prowadzi do wypaczeń moralności

Myślenie wolnorynkowe w swej istocie wyklucza myślenie humanitarne. Podejmowanie racjonalnych decyzji i działań wyklucza wspomaganie osób o mniejszych szansach - ponieważ jest myśleniem transakcyjnym. Oczywiście, nikt nie zabrania filantropii, jest to decyzja indywidualna jednostek. Natomiast w zetknięciu z założeniami ekonomicznego myślenia jest ona kontrproduktywna i nieefektywna. Liberalizm ekonomiczny liczy na dobrą wolę osób z kapitałem, że będą wspomagać osoby i sprawy, gdzie jest to nieefektywne finansowo - a więc przeczące istocie myślenia wolnorynkowego, opartego na systemie transakcyjnym i zwrotach z kapitału. Szlachetne założenie, oczywiście praktykowane przez wielu przedsiębiorców, mimo wszystko pozostaje ono niejako w opozycji do fundamentalnych założeń i jest jedynie myśleniem życzeniowym.

Tymczasem przecież podstawy porządku społecznego, rodzina, przyjaźń czy miłość - działa na przeczących temu systemowi zasadach. Są dalekie od systemu transakcyjnego, często bezinteresowne, bazujące na uczuciach a nie racjonalnych ekonomicznie decyzjach.

To moje zdanie, a co o tym mówią badania psychologiczne - na które jako absolwent ekonomii również patrzę zatrwożony pod osobistym kątem:

Studying economics also seems to make you a nastier person. Psychological studies have shown that economics graduate students are more likely to 'free ride' -- shirk contributions to an experimental 'public goods' account in the pursuit of higher private returns -- than the general public. Economists also are less generous that other academics in charitable giving. Undergraduate economics majors are more likely to defect in the classic prisoner's dilemma game that are other majors. And on other tests, students grow less honest - expressing less of a tendency, for example, to return found money - after studying economics, but not studying a control subject like astronomy. Frank, Gilovich, and Regan 1993). 

This is no surprise, really. Mainstream economics is built entirely on a notion of self-interested individuals, rational self-maximisers who can order their wants and spend accordingly. There's little room for sentiment, uncertainty, selflessness, and social institutions. Whether this is an accurate picture of the average human is open to question, but there's no question that capitalism as a system and economics as a discipline both reward people who conform to the model.
- Doug Henwood, Wall Street

Plus słowo od papieża Franciszka:

[S]ome people continue to defend trickle-down theories which assume that economic growth, encouraged by a free market, will inevitably succeed in bringing about greater justice and inclusiveness in the world. This opinion, which has never been confirmed by the facts, expresses a crude and naïve trust in the goodness of those wielding economic power and in the sacralized workings of the prevailing economic system. Meanwhile, the excluded are still waiting. To sustain a lifestyle which excludes others, or to sustain enthusiasm for that selfish ideal, a globalization of indifference has developed. Almost without being aware of it, we end up being incapable of feeling compassion at the outcry of the poor, weeping for other people’s pain, and feeling a need to help them, as though all this were someone else’s responsibility and not our own. The culture of prosperity deadens us; we are thrilled if the market offers us something new to purchase; and in the meantime all those lives stunted for lack of opportunity seem a mere spectacle; they fail to move us.
- Franciszek I


Słowo o systemie monetarnym

Jeszcze jedna świadomość mnie przeraża, po analizie systemu monetarnego. Pieniądz pochodzi z dwóch źródeł - z wpłaconych do banku centralnego kruszców, lub z obligacji wyemitowanych przez państwo i sprzedanych bankowi centralnemu. O ile się nie mylę, po sierpniu 1971 kiedy wymienność dolara na złoto została zawieszona a kurs upłynniony, nie pozostała już żadna waluta na świecie ze stałym parytetem złota, a więc pokryta w kruszcu. Co to oznacza?

Że każda złotówka, dolar czy euro, to dług. Nasz, jednego banku, drugiego banku, czy w końcu - państwa wobec banku centralnego. Nie wiem czy dobrze wnioskuję (niech mnie ktoś poprawi), ale gdyby każdy spłacił swoje długi, to nie pozostałaby na tym świecie ani jedna moneta. Przerażająca świadomość, prawda? System monetarny sprawia, że żyjąc na Ziemi staliśmy się sami sobie dłużni. Cała ludzkość jest na minusie, z odsetkami... Jak może to doprowadzić w ostatecznym rozrachunku do powszechnego dobrobytu?


Konkludując prywatę - nie wiem, gdzie obecnie stoję, nie wiem do końca, w co ekonomicznie wierzę. Bo ograniczanie wolności przedsiębiorców jest ograniczaniem wolności jednostek. A jednocześnie pewne limity (jak w przykładzie z pracującymi dziećmi) może faktycznie są zdrowe i "humanitarne". Skłaniam się coraz bardziej ku zdaniu prof. Josepha Vogla (świetny wywiad można przeczytać tutaj), że teodyceę - wiarę w to, że Bóg czuwa nad porządkiem świata zastąpiliśmy oikodyceą - wiarą, że porządek świata zapewniają siły rynkowe i "niewidzialna ręka rynku", dając jej przymioty niemal boskie. Tymczasem stworzony przez rynek porządek nie zapewnia ani wolności, ani dobrobytu (na który nas przecież w XXI wieku stać!), ani szczęścia. Nie w powszechnym wydaniu.

Nie do końca sprecyzowałem jeszcze, w co wierzę, ale wiem w co już nie wierzę, a to już pewien progres - w kapitalistyczny wolny rynek.


7 komentarzy:

  1. Hej Kafk, rzuciłeś tutaj mega kobyłę i nie ma szans, żeby odpisać na nią jednym komentarzem. Wybacz jak skomentuje tylko część. Postaram się obronić obecny system, nie zamierzam agitować poglądami bardziej liberalnymi.

    Świat jest niesprawiedliwy i niektórzy startują z wyższej pozycji niż inni. Część ekonomistów uważa, ze bogactwo krajów w ogromnym stopniu wywodzi się z ich położenia geograficznego (nurt geograficzny, np. książka "Gun, germs and steel"). Część wynika z bogactwa naturalnego, technologii, idei. To nie jest tak, że gdyby nie kolonializm to świat byłby równy. Pewnie cześć wynika z działań uznanych przez ciebie za nieetyczne, ale jest to jest wspólne dziedzictwo ludności Europejskiej sprzed XXI wieku. Pamiętajmy też, że rynek z przymusem to nie jest wolny rynek, więc nie możemy tego przypisać do krytyki tego systemu. Bo jak nie to, czy "nowy układ" też będzie winny historii?

    A co z odszkodowaniem Majom? Jeżeli ludziom jest źle z historią europy, to mogą wpłacić na budowanie studni w Peru, czy szpitali, dróg, szkół. Jesteśmy w sytuacji, ze każdy kto chce ten może. Kolejny krok to przymus, albo podatek. To czy ktoś umywa ręce i baluje, czy przesyła złotówki to jego świadomy wybór; a ty chyba jesteś za świadomym wyborem? Ponownie jesteśmy przy argumencie taniego laptopa. Można, ale każdy lubi jak mu w dupkę ciepło. Instytucje wolnego rynku w żaden sposób nie blokują przepływów humanitarnych\historycznych i myślę, że ten argument nie pasuje do krytyki wolnego rynku, a społeczeństwa, albo wręcz natury człowieka.

    I to też nie jest tak, ze łupy z tamtego wieku cały czas dają bogactwo przeciętnemu Jonesowi, czy Smithsowi. Możliwe, ze złoto pozwoliło zbudować porty i drogi i dachy nad głowami mieszkańców, ale czy te inwestycje nadal mogą mieć wpływ na dobrobyt ludności? Jaki to ma wpływ na usługi, finanse, wysokie technologie i naukę? Można chyba to uargumentować, że może mieć wpływ, ale czy to nie jest tak, że pomiędzy wojnami, bankructwami to mogło już stracić swój cały pozytywny wpływ?

    Negatywne efekty nadal może mieć, o czym mówi się wyraźnie w "why nations fial" (o czym niżej napisałem), ale z drugiej strony, czy te kraje i gospodarki w ogóle by wystartowały? A może amerykanie nadal by polowali na bizony, a ci w Ameryce południowej nosili owoce w plecakach? Historia dzieje się bardzo powoli, a niektóre z plemion, które nie spotkały jeszcze cywilizacji wyznają Boeing'izm, od białych samolotów, których można wyjaśnić tylko słowem "Bóg". Mimo negatywnych pierwszych -set lat kontaktów zachodu ze światem, to mimo wszystko daliśmy krajom na świecie wiedzę, technologię i pierwszy krok; może jednak efekt jest mimo wszystko pozytywny? Oczywiście, najlepiej by było bez wojen.

    Czy bogactwo zaburza rachunek redystrybucji? Zakładam, ze mówisz nadal o społeczeństwach, a pisząc o jednostkach łatwiej ci było wyrazić myśl. Kraje różnią się bogactwem, ale ile z tej różnicy pochodzi z czasów kolonialnych? Czy Polska (bo mimo wszystko jesteśmy top 15% of the world) zawdzięcza swoje bogactwo kolonializmowi i wojnom - no chyba nie, więc wg. mnie nie jesteśmy nikomu nic winni. Nie widzę też połączenia bogactwa kraju z jego historią sprzed XX wieku - np. potężna kolonialna Hiszpania jest prawie bankrutem, a w ciągu ostatnich kilkuset lat pojawiło się wiele niespodzianek. BRICS pan słyszał? A niby, to kraje, które są tak bardzo do tyłu.

    Z drugiej strony widzę wyraźne połączenie pomiędzy instytucjami wolnorynkowymi a bogactwem. Polecam książkę "Why nations fail: the origins of power, prosperity and poverty". Mi dała naprawdę dużo do myślenia. Jak nie, to możemy na skype'ie pogadać, to ci opiszę co tam jest, w dwóch akapitach tego napisać szkoda.

    A pisałeś o redystrybucji... to nie jest takie oczywiste, czy bogaci się bogacą, a biedni biednieją. A wzrost gospodarczy zaciemnia obraz jeszcze bardziej. Znasz hasła social mobility, albo beta\sigma konwergencja? To są ogromne i trudne tematy, które z taką łatwością rzucasz jak pewnik.

    Ufff pierwszy temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OK, spróbuję tez się odnieść :) Oczywiście, że nie byłoby równości bez kolonializmu itp. - no bo jedne regiony rozwijały się szybciej a inne wolniej, dlatego przecież Europa miała szansę podbić Afrykę czy Amerykę, przyjeżdżając z bronią palną. Natomiast nie chodzi o bezwzględną równość wszystkich (to byłby socjalizm), ale o świadomość z czego wynika m.in. system i dzisiejsze dysproporcje w "wolnej" konkurencji. To jak dwie drużyny biegaczy, gdzie jedna z bronią przyszła do drugiej, połamała nogi, a teraz mówi sorry i urządza zawody, gdzie przecież każdy może biec tak szybko jak potrafi? (upraszczam straszliwie, bo wchodzą tu przemiany ekonomiczne, techniczne, biologiczne, genetyczne, społeczne, psychologiczne........)

      Nie zgodzę się, że mogę teraz wpłacić na studnię w Peru. Założenia wolności i sprawiedliwości są takie - ktoś mi zabrał piłkę, ma mi oddać piłkę. Ktoś mi zabił syna, zagrabił zasoby naturalne, a córkę wziął w niewolę - jakie jest zadośćuczynienie? Kto ma je dać? Komu? Krajom postkolonialnym? Toż to socjalizm znowu i pobożne liczenie na efektywną redystrybucję. Jaka jest gwarancja, że oddadzą sprawiedliwość skrzywdzonym jednostkom? Moim zdaniem szkody są niereperowalne już.

      Odnośnie tego, czy nadal wpływa - złoto zostało przejedzone lub przeinwestowane. Brukowane drogi już nie spełniają swojej roli. Ale spełniały w danym czasie, infrastruktura przyspieszała rozwój. A nawet jeśli nie uznasz tego argumentu, to utracone zasoby naturalne spowolniły rozwój ograbionych krajów.

      W akapicie o postępie technicznym odbiję pytanie - czy celem człowieka jest (jednostki) jest postęp, czy szczęście? Badania (Happy Planet Index) wskazują na najszczęśliwszych ludzi wcale nie z tak zaawansowanych technicznie gospodarek. Jasne, przed kolonizacją w Afryce nawet nie wynaleziono koła (sic!). Pytanie, czy pogrążenie kontynentu w wojnach postkolonizacyjnych i ogólny rozrachunek postępu przysłużył się do szczęścia ludzi, czy do większych tragedii. Dla mnie postęp nie jest najistotniejszym czynnikiem w życiu.

      Fakt, może zgrzeszyłem analizując kolonie w oderwaniu od innych czynników - ale oczywiście nie można tego zrobić i w drugą stronę. Hiszpania czy Portugalia utworzyły jedne z największych w historii świata imperiów. Teraz nie przędą najlepiej. I ku temu jest taki miliard czynników, że nie sposób tego zanalizować. Nie wiemy gdzie byłyby bez tego. Może w takim razie analiza jest bez sensu :)

      W kwestii kolonii polecam The coconut revolution - porusza świetnie kwestie neokolonializmu, obecnego cały czas na świecie, oraz prawa własności. Największy konflikt zbrojny w Oceanii po II wojnie światowej. Sam sięgnę i po tę książę, którą polecasz, bo brzmi ciekawie :)

      Usuń
  2. (1) No dobrze, niech ci będzie. Powinniśmy być świadomi, że historia kolonialna daje przewagę krajom obecnie bogatym. Uważam, ze mój poprzedni argument nadal trafia w sedno i chciałbym go powtórzyć - twoje odpowiedź nie sprawiają, że on znika. "Pamiętajmy też, że rynek z przymusem to nie jest wolny rynek, więc nie możemy tego przypisać do krytyki tego systemu. Bo jak nie to, czy 'nowy układ' też będzie winny historii?"

    (2) Dobrze, tamci nie żyją, nie ma kto, nie ma komu oddawać, nie ma jak i nie ma pewności i nie ma chęci, ale są możliwości. Z tego powodu nie widzę zarzutu dla wolnego rynku. Ponownie skopiuję argument, który jest celny, a nie uzyskał odpowiedzi. "Instytucje wolnego rynku w żaden sposób nie blokują przepływów humanitarnych\historycznych i myślę, że [argument braku rekompensaty] nie pasuje do krytyki wolnego rynku, a społeczeństwa, albo wręcz natury człowieka."

    Mam wrażenie że niespójnie piszesz. Zarzucasz wolnemu rynkowi brak rekomepnsaty za kolonializm, a teraz mówisz, że się nie da tego zrobić. No to kiedy będzie dobrze?

    (3) Dobra, kolonializm przyśpieszył tu rozwój gospodarczy, a tam spowolnił. Ale chce tutaj ponownie przywołać argument postępu technologicznego z akapitu 5 pierwszego komentarza. Co jeżeli oprócz wyzysku przyniesiono również postęp technologiczny? "Zabraliśmy wam 30 ton złota, ale macie plany koła i wozu, podstawy medycyny i penicylinę, pismo itd. itp. Oczywiście, lepiej by było, gdyby bez wyzysku, ale powinniśmy te zjawiska razem porównywać. Nie sadzę, zęby ich wspólny efekt był taki oczywisty.

    (4) Dobrze, są szczęśliwi. Kolonializm był zły, i może trzy wieki szczęścia stracono. Pewnie, trzy wieki kolonializmu mogły zniszczyć część szczęścia dla tamtych ludzi, ale to jest strasznie miękkie i do atakowania z każdej strony. Proszę daruj mi dyskusji filozoficzno-etycznej.

    inna sprawa, że Happy Planet Index nie tłumaczy tego o czym piszesz, bo bardzo mocno bierze pod uwagę ecologic footprint. http://www.happyplanetindex.org/img/equation.gif Pomnóż proszę wynik świata zachodniego kilka razy i wtedy wyciągnij wnioski. Proszę, tej piłeczki nie odbijaj nowym argumentem, ale ustosunkuj się to HPI bez footprintu, bo inaczej dyskutować nie ma sensu.

    (5) Tak, zgadzam się, ze to trudny temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Przeszłości i historii nie zmażemy. Stało się, mleko rozlane. Natomiast kwestia tego jak układ/system odnosi się do różnic wynikających z historii i jak one wpływają na możliwości poszczególnych jego uczestników. Wolny rynek to konkurencja - jak przytoczony trochę przerysowany przykład o wyścigu. Gdyby model konkurencji zastąpić np. "każdemu po równo" (od razu zaznaczam, że nie jestem do tego modelu przekonany), to wówczas te różnice wynikające z błędów historii nie byłyby tak widoczne, prawda?

      2. Możliwe, że niespójnie. Natomiast wytykanie błędów i wskazywanie, że już się nie da ich naprawić zgodnie z mechanizmami obecnego systemu nie wydaje mi się logicznym uchybieniem. Stało się i nie da się naprawić. Teraz kwestia tego, jak sprawić, by te nienaprawialne szkody i zbrodnie przesżłości 9Mocne słowo, ale chyba na miejscu) nie rzutowały na sytuację obecną. W sytuacji wolnej konkurencji rzutują. Wytykam błędy, nie zawsze jestem tak supermądry, żeby podawać też rozwiązania.

      3/4. Tutaj dla mnie argumentem jest szczęście człowieka, nie postęp technologiczny. Nie żyjemy po to, żeby mieć internet, ale mamy internet po to, żeby być szczęśliwymi (przynajmniej w moim systemie wartości, który oczywiście nie musi być podzielany). Nie zawsze te dwie rzeczy idą w parze - szczęście i postęp technologiczny. HPI podaję jako przykład indeksu "szczęścia", fakt że również ekologia nie dla każdego jest istotna, a możliwe nawet, że zniszczenie ekologiczne Europy przekłada się na odkrycia dostępne w innych częściach świata, które teraz sobie śmiało z nich korzystają (tylko czy przysparza to satysfakcji z życia?). Nie znam innego indeksu mierzącego zadowolenie z życia, ale poszukam :) Może dostępne są też dane cząstkowe z tego równania. Wydaje mi się, że zadowolenie z życia ma więcej do rzeczy ze stosunkami społecznymi, niż z postępem technologicznym - ale stosunki społeczne są mocno powiązane i z technologią (to, co się dzieje dobrego i złego teraz w kwestiach społecznych przez cybernetyzację życia), jak i z systemem ekonomicznym.

      Natomiast naprawdę polecam Coconut Revolution, co nieco mówi o neokolonializmie, prawie własności i zniszczeniach ekologicznych w imię zysku (oczywiście to jedna strona barykady).

      Tak czy śmak jest to tylko ten aspekt kolonialny. Najbardziej aktualnie mnie zajmuje tematyka rynku pracy i dysproporcji na nim występujących, które przeczą idei wolności. Robię notatki, może będzie niedługo kolejne bełkoczące dzieło :) Co pociesza, to że w swoim szaleństwie czasem natykam się na inne nazwiska :)

      Usuń
    2. Kurka, zapomniałbym znowu się odnieść do tego argumentu, który znów przytaczasz. Nie, instytucje wolnego rynku nie blokują możliwości pomocy humanitarnej. Ale w swej istocie przeczą jej, ponieważ jest nieefektywna z punktu widzenia zysku/straty, a więc postępowanie charytatywne jest wręcz antysystemowe. W tym punkcie chciałem się odnieść do badań psychologicznych odnośnie studentów ekonomii - jak studiowanie wolnego rynku i efektywności finansowej, gdzie pieniądz jest kryterium podejmowania decyzji, wpływa na niechęć do pomagania innym. Obawiam się, że przy większej implementacji mechanizmów wolnorynkowych w życiu człowieka taka postawa stałaby się jeszcze bardziej powszechna. Ale moze się mylę (są przykłady filantropów wśród bogatych tego świata - tylko na wolnym rynku nie każdy może być bogaty jak Bill Gates czy Rockefeller).

      Usuń
    3. (1 i 2) To zbliżamy się już coraz bliżej. Z mysli "WR jest winny nierówności na świecie" do "WR jest be, bo nie zasypuje nierówności".

      Czy zmiana X poprawiajaca równość na świecie ma być przymusowa, czy za zgodą wszystkich tracących na tym?

      Za "X" podstaw "wszystkim równiej", "fair trade", "kupujcie gorsze, ale afrykańskie", "nie sprzedawajcie, tylko dajcie im samemu zbudować", "obowiązkowe dodatki w cenie produktów!" etc.

      Odp A) Przymus -> nie bierzemy pod uwagę
      Odp B) Za zgodą -> system tego nie blokuje.

      WR zna przykłady, gdy ktoś z pobudek charytatywnych płaci kupujesz dorższe banany z "fair trade". Jak ma taką potrzebę to może. Nie widzę zarzutu dla WR, jeżeli ktoś z nich nie korzysta.

      System zna też przykłady, gdzie ktoś wysyła pieniażki do Afryki, ale potem inne firmy osób nie są takie miłe i go wygryzają z rynku. Sorry Gregory, ale inni nie są tacy mili. Ale gdyby byli, to by działało. Nie są? To nie jest wina WR.

      Ponownie widzę, to tak i tu się nie nie zmieniło "Instytucje wolnego rynku w żaden sposób nie blokują przepływów humanitarnych\historycznych i myślę, że [argument braku rekompensaty] nie pasuje do krytyki wolnego rynku, a społeczeństwa, albo wręcz natury człowieka." Nie zgadzasz się, cóż, to do porozumienia nie dojdziemy. Twoje argumenty tutaj nadal nie trafiają.

      3\4 http://imgur.com/XvOaeMc

      Nie bullshituj. W danych jest szczęście zgłaszane przez ludzi. Jak twoje własne dane cię nie przekonują, to ja nie wiem po co wogóle piszę.

      5. Strata\zysk nie ma nic wspólnego z pomocą humanitarną. Nie rozumiem twojego argumentu.

      Cocount obejrzę, ale wiesz jak jest i ile ma się czasu.

      Usuń
    4. Na wstępie: ja dopuszczam do siebie myśl, że nic nie jest jednoznaczne. Gdyby było i byłoby to perfekcyjnie racjonalne, trudno byłoby o poparcie krytyki WR ze strony osób z uznanymi nazwiskami w dziedzinie nauki i dorobkiem na innych polach naukowych (chociażby Chomskiego, który zrewolucjonizował lingwistykę). Dopuszczam do siebie myśl - może zatrutą? - że mogę się mylić. Że dane także mogą się mylić (mimo że często używam ich jako poparcie swoich tez). Badania, tezy, statystyki i ideologie to też swoisty WR i gra interesów. Zarówno po jednej jak i drugiej stronie, kwestia zidentyfikowania tych interesów.

      1 i 2: wracając do głównego bloku tekstu, zakładam, że WR nie bierze pod uwagę nierówności z przeszłych czasów. Nie mówię, że jest im winien jako jedyny czynnik, bo byłoby to szaleństwem - mamy tu konkwistę, grabież ziemi i zasobów, niewolnictwo itp. Natomiast to, że nie "rozprawia się" z tematem, że część z uczestników gry rynkowej ma nierówny start i owszem.

      3 i 4: Ok, układając kraje tylko wg experienced well-being masz rację. Czołówka to kraje o wysokim stopniu postępu technologicznego, a reszta to wyjątki: 4. Wenezuela, 13. Kostaryka, 14. Panama, 17. Nowa Zelandia, 27. Salwador, 30. Trynidad i Tobago. Ustawiając w szyku odwrotnym widać odwrotną tendencję, a nawet na 29. można znaleźć moje miejsce pobytu obecne. 40. Serbia, 49. Węgry, 51. Łotwa i 63. Portugalia (wszystkie niżej niż Bangladesz, Indie i Irak). Myślę, że trudno to jednoznacznie połączyć z postępem technologicznym, pewnie trzeba by było to wrzucić do tego programu z ekonometrii. W takim razie odwołuję tezę, wobec braku dowodów :) Natomiast jeszcze raz zaznaczę, że wpływ postępu technologicznego na szczęście nie jest jednoznaczny.

      5. Pozwolę się cofnąć do przykłądu wymienianego przez Ciebie kilka linijek wyżej. Pomoc humanitarna musi być przez kogoś finansowana (nie ma darmowych obiadów), a więc wg hierarchii wartości WR jest nieefektywna. Nie tylko nie promuje tych postaw, ale w jego logice są nieefektywne i prowadzą do "marnotrawstwa" zasobów i mogą skutkować utratą przewag konkurencyjnych. Bardziej efektywne jest reinwestowanie zasobów, zamiast pomocy. A w skali indywidualnej skutkuje to tym, co napisałem na końcu artykułu w badaniach psychologicznych - Frank, Gilovich, Regan 1993. Chodzi o pewną wypaczoną (w moim pojęciu) hierarchię wartości, promującą postawy egoistyczne i piętnującą altruistyczne. W rodzinie, wśród przyjaciół itp. to by nie przeszło. Ale w wielkiej skali nie widzimy w tym nic złego.

      Problem z grą interesów jednostek np. można zobaczyć tutaj - Tragedy of the Commons: http://www.youtube.com/watch?v=0b2Tl0x-niw

      Usuń