piątek, 21 grudnia 2012

Milcz

Co możemy powiedzieć, czego już nie możemy? Co możemy powiedzieć, nie będąc skazanym na miesiąc przymusowych robót? I znowu temat patriotyczny.

Ruszyła mnie historia wrzucona kilka dni temu w gazecie, może dlatego ze sam mam opinie i lubię je wyrażać. Może dlatego, że cenię sobie wolność. A może dlatego, że coraz mniej wierzę w prawo jako środek do osiągnięcia sprawiedliwości. Może dlatego, że tutaj jak na dłoni widać skutki interesów pieniążkowych.

Sprawa przedstawiona w całości tutaj oraz tutaj (strona koncernu zbrojeniowego).

Opinie o wojnach (inwazjach? – wolno mi to jeszcze napisać?) są podzielone. Nieraz spotyka się artykuły - choćby niedawno w Przekroju, gdzie polscy żołnierze nazywani są okupantami (wolno mi to jeszcze napisać?), przytaczane są opinie ludzi, którzy żyją w Afganistanie, w Iraku. W Serbii czułem się nieswojo czytając napisy na murach „Śmierć NATO”. To my, do cholery, to my. To agresja skierowana przeciwko nam, bo nasze bomby zabiły im rodziny, zniszczyły domy. Prawda, oni też zabijali rodziny i niszczyli domy. Jesteśmy siebie warci?


I w takim momencie wpada pan weteran, który poczuł się urażony tym, że ktoś opinią w internecie wspiera naszych wrogów ("Kolejny okupant nie żyje. Brawa dla afgańskich bojowników o wolność"). Wrogów Ojczyzny i Świętego Polskiego Oręża. Ludzi, których motywacji nawet nie sposób nam zrozumieć, ale wystarczy pomyśleć o obecności obcych wojsk na terytorium naszej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej już nieco perspektywa się zmienia...

I w takim momencie wpada biznes zbrojeniowy, który ma oczywisty interes w tłumieniu negatywnych opinii o inwazji, tłumieniu pacyfistycznych nastrojów, i oficjalnie opłaca adwokatów. Nie chcę popadać w teorie spiskowe, ale to po prostu wygląda nie w porządku. Obrona Polskiego Oręża czy obrona intrantnego biznesu? (wolno mi to jeszcze napisać?). Sąd skazuje gościa na miesiąc robót.

Konsekwencje? Ludzie zaczynają się zastanawiać co jeszcze można powiedzieć, a co nie. Może jednak nie ujawnimy tych bardziej radykalnych opinii. Może jednak zmiękczymy nieco język, uważając żeby nie nastąpić komuś na odcisk. Szczególnie, jeśli ma za sobą kilka złotych więcej na lepszych adwokatów. Może jednak lepiej dyskutować o istotnych wrażliwych sprawach po cichu, żeby nikt nie usłyszał. Sam nie wiem ile jeszcze wolno mi napisać i pięć razy sprawdzam czy na pewno nikogo nie urażam tym co piszę - ale skąd mam to wiedzieć? Mnie obrazić trudno, szczególnie opinią w internecie. Ale skąd mam wiedzieć co urazi kogoś drugiego, kogo nie znam i nawet nie widziałem na oczy. No i co urazi sąd. Brakuje mi empatii.

A gość, w moim odczuciu, nie uraził nikogo racjonalnie myślącego. To jego opinia i ma do niej prawo. Kto miałby się tym przejmować na tyle, żeby chcieć żeby autor opinii miesiąc spędził na przymusowych pracach?

Że niby nawoływanie do nienawiści? Czy to większa zbrodnia niż hipotetyczne najechanie czyjegoś kraju i strzelanie do jego mieszkańców czy do kogokolwiek kto żyje? Nie mówię, że Polska armia to zrobiła i że kiedykolwiek w historii tak postąpili, w końcu nie wiem czy wolno mi to jeszcze napisać...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz