poniedziałek, 20 czerwca 2011

Warszawski apetizer

Już dłuższy czas, zmęczony skrótowymi i płytkimi formami komunikacji FaceBookowej (że o Twitterze nie wspomnę), a jednocześnie zafascynowany internetową wymianą idei szukałem okazji do rozpoczęcia pisania – i okazja mnie znalazła. Arcyświetna wyprawa do Warszawy na Jamiroquai i przeróżne zbiegi na niej powiedziały – dawaj! A wszystko dzięki sprezentowanemu przez Zuzę biletowi.


Warszawa na wejściu daje po oczach kontrastem. Wysoki przeszklony wieżowiec a i obok staruszek, który na kartonie wyłożył wszystko co ma – talię kart, zegarek na rękę i dwie-trzy używane książki – bo żyć za coś trzeba. Pani w z drogą bransoletą i markowymi okularami przeciwsłonecznymi smutna swoją piętą obtartą od skórzanych bucików i trzy uśmiechnięte, ładne dziewczyny ściskające mocno białe laski w rękach. Może takie kontrasty są wszędzie – ale w obcym mieście oko jakoś bardziej wyczulone.

Koncert – udany, a jakże! Sistars nawet pozytywnie zaskoczyli energią, szczególnie na początku (potem zajechało Cerekwicką). Plan B słabo, ale może do kogoś trafiło. No ale Jamiroquai w świetnej formie, długie i nowe aranżacje, tak że trudno było poznać na początku która to z piosenek, które tak dobrze przecież znam… Magia i czysta energia!

Freewalk po Warszawie w niedzielny poranek. W kieszeni mapa i pogięta pocztówka z Placem Teatralnym. Starówka pełna balonów-napchanych puchatków. Nowy Świat z muzykami (ostatecznie przekonałem się, że nie cierpię naganiaczy – nagabujących o wsparcie występujących. Sztuka sama się powinna bronić, bez nachalności i wyciągniętej chytrze łapy w moją stronę. Nie daję).  Jednocześnie jakaś niezwykłość i przyjazność Warszawy, czego bym się za nic nie spodziewał po stolicy. W Ujazdowskim perkusista ćwiczył z metronomem – słońce, park i pasja. Orajt.

A przed Łazienkami największy zbieg okoliczności, który pozwala wierzyć, że kroki we freewalku nie są przypadkowe. Centrum Sztuki Współczesnej i Muzeum bez Ścian – niesamowity performance. Wypożyczalnia Marzeń – wymiana kamyków z napisanymi marzeniami, skrytymi pod kołdrą. Doklejanie cytatów do zdjęć przeładowanej przestrzeni miejskiej. 10 najważniejszych słów w życiu ludzi, napisanych na deskach. Ingerowanie w przestrzeń i integrowanie z przestrzenią. Sztuka, którą można było poczuć i stworzyć na poczekaniu. Odkryć w sobie. Wiersz, czytany przez podeszłego w życiu artystę, wybrany właśnie dla Ciebie. Dla mnie – po wnikliwym szperaniu w książkach na regale ustawionym w parku – znalazł „Życiorys” Herberta. Mocny wybór, aktualny, chciałoby się rzec.

Takich właśnie akcji brakuje. Sztuki, która jest żywa, tworzona na naszych oczach, a nie zamknięta w skrzyniach muzeów, zamrożona i wystawiona do odbioru, jednokierunkowo. Sztuka na ulice, sztuka do głów. Tyle zdjęć ile zdołałem zrobić, wrzuciłem na Picasę:


I na podsumowanie dnia i wyprawy chłodnik melonowy – orajt totalny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz