Wyruszyłem w drogę, bo poszukuję prawdy. Od jakiegoś czasu
męczy mnie, że to wszystko jest jakieś sztuczne. Świat stoi na prowizorce, na
umownym przymykaniu oka, na fikcyjnych wymaganiach, na strukturach, które
stopniowo zaczęły mieć coraz mniej wspólnego z rzeczywistością. Aż stały się
zupełną fikcją, zdarzeniami w służbie idei, a nie życia.
Czym się różni idea od życia? A czym się rożni książka
przygodowa od przygód? Czym się różni wzór na pole prostokąta od pola pszenicy?
Czym się różni certyfikat od umiejętności stwarzania?
A dlaczego w drogę, zapytasz? Bo gdyby prawda była na
miejscu, to dawno bym ją znalazł. Chyba, że jestem tak głupi, że nie mogę
dostrzec jej pod własnym nosem… ale wtedy nic już mi nie pomoże, więc wolę
zakładać, że jednak jej tutaj nie ma.
Ze wzgórza widać panoramę na wioskę w dole. Koleiny wiją się
między żółtymi polami rzepaku, ale niechybnie doprowadzą mnie w dół pomiędzy
wyszczerbione płoty i wyszczerbione psy, szukające choćby ochłapu. Głodne. Mamy
na pewno coś wspólnego, ale dla nich niepojęcie metafizycznego. Może nie tylko
dla psów niepojęcie. W tym czy innym wypadku, w wiosce powinien być mostek
przez rzekę, a w sklepie chleb. Kończy się.
Dlaczego w drogę, znowu zapytasz? Bo droga jest jedna. Droga
jest prawdziwa, nie odwraca uwagi. Miasto odwraca uwagę tysiącem spraw,
zawrotnym tempem. Gdy zgubisz jedną sprawę, czegoś zapomnisz, odwleczesz,
zawalisz, to zamaskujesz to pomiędzy innymi sprawami. Zamieciesz pod dywan – a tutaj
nie ma dywanu. Zgubisz drogę – masz problem. Nie masz jedzenia – masz problem.
Realny, nie wyimaginowany, postawiony przed Tobą przez wykładowcę, wychowawcę,
szefa, urzędnika. Masz problem, bo namiot przecieka. To, że leje się na głowę
jest realne. To, że nie złożyłeś pisma, które jest potrzebne w urzędzie – nie.
To, że skończyły się zapałki i wczoraj nie było ogniska – jest realne.
I wszystko jest jakieś takie bardziej prawdziwe. Ściskam
kupiony bochenek w dłoni. Tutaj chleb jest chlebem, woda z rzeki wodą z rzeki.
Nie próbuje być niczym więcej, nie udaje że jest czymś więcej. Nie przekonuje
Cię do siebie, nie mami i nie mydli oczu. Nie jest zapakowany w kolorowe
papierki i hasła, po prostu leży ze złotą skórką na półce. Nie krzyczy, że jest
potrzebny. Po prostu wiesz, że jest. Proste równanie.
I człowiek jest prawdziwy w drodze. Nie ma miejsca na udawanie, a na pewno nie długo. Droga to ciągłe bycie takim, jakim się jest, non stop. Bo nie ma od niej przerwy, nie ma wyłączenia. Chyba, że z niej wrócisz. Nie uda się udawać niesiebie, nie przez cały czas. Droga wyciąga człowieka z człowieka.
Czas podzielony na zadania, pomiędzy 8 godzin w biurze i
wieczór na pozostałe rzeczy, jest nierealny. Jest umowny. Nie czuć go, gdzieś
się gubi w natłoku czasu. Zorganizowanego czasu, podzielonego na dni, godziny,
czas na pracę, czas na naukę, czas na, czas na, czas na. A przecież nawet kiedy
stoisz na plaży i przesypujesz piasek między palcami, mimo że go dużo, że jest
wszędzie, że jest w wydmach i tych wszystkich strukturach… To czuć go. I można
go potem podnieść, przesiać na nowo. Zrecyklingować? Czuć go tak samo, jak
leżąc nad jeziorem czekasz na nic. A podzielonego, rozmienionego na drobne,
szczegółowo opisane – nie czuć, znika gdzieś w przeszłości. Nie czujesz czasu,
czujesz jego brak. Zapachem potu przypomina, że nie zdążysz, nie ukończysz, nie
wyrobisz się. Wtedy go czuć, o tak. Im dłużej i częściej się nie wyrabiasz, tym
zapach potu starszy, bardziej kwaśny. Aż nie da się go wytrzymać.
Ale o czym innym miałem, bo ponuro się zrobiło. Że w drogę.
Że tam jest prawda w czystej postaci. Czas w czystej postaci. Życie i wolność w
czystej postaci. Nic nie przysłania tego co ważne, tego co się odczuwa, nic nie
odciąga. Czystość bez rozproszenia. Bez mydlenia oczu, a jednak czystość.
Wystarczy powiedzieć kilka nie dla fikcji i prawda jest o krok. Ten
pierwszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz