poniedziałek, 21 maja 2012

Po drodze mi po drodze

Relacja z Ukrainy czeka. Łatwiej napisać o wypadzie do Wieżycy, szczególnie że wiąże się z nim jedno pojedyncze uczucie.

Siedzę pod nasypem kolejowym, plecak pod głową. W ręku „Odkrycie nieba” Mulischa, lektura niezbyt kieszonkowa ale warto. Chłopacy będą na stacji za dwie godziny, nigdzie mi się nie spieszy. Aż dziwnie pomyśleć, że chwilę wcześniej wyszedłem z biura, zostawiając rozgrzebane projekty, niedokończone ustalenia, telefony do odebrania, zadania, które „może mógłbym wziąć na weekend”. Cały bajzel w głowie - już go tam nie ma. Jest słońce.

Idąc w stronę torów minąłem tabliczkę „Teren prywatny, wstęp surowo wzbroniony”. Za tabliczką łąka, oczko wodne. Gdyby głębiej się zastanowić, to to kompletnie nie ma sensu. Kto sprzedał Szanownemu Panu tę ziemię? Państwo/samorząd. Skąd oni ją mieli? Bo państwo ma ziemię od swojego powstania, to jego podstawa. Jak powstało państwo? Król czy inny wódz z setką wojaków zarżnął innych wojaków i innego wodza, i mianował ziemię swoją. Teraz nikt się nad tym nie zastanawia, że to z systemu feudalnego albo i jakiego wcześniejszego, opartego na niesprawiedliwych podziałach i przemocy wynikają państwa i ich prawa do ziemi. Feudalny system be, jego konsekwencje i własność ziemi cacy. Grunt, że można postawić tabliczkę na własnym gruncie. I nie wchodzić mi tu, parszywe pachoły, to moje!

Kupuję kabanosy i bułki, siadam pod stacją. Odrapany mur, w pobliżu biegają psy i dzieci. Nigdzie mi się nie spieszy, nic do zrobienia poza czekaniem.

Pociąg, dwóch poznanych panów ze Śląska, jeden myśliwy. "Ale te quady w lesie to pewnie was wkurzają?" - i co tu odpowiedzieć. Jasne, że wkurzają.

Wspinamy się na Wieżycę. Żadnego planu, gdzie będzie dogodne miejsce to się rozłożymy. Wiemy tylko tyle, że wschód słońca chcemy zobaczyć z wieży. Próby nocnych fotek, ognisko i kiełba. Nic się nie stało, ale prawo zakazuje. Bo coś się może stać. Nie stało się. Siedzimy tyle ile chcemy, o 3:30 pobudka.



Wschód na wieży, piździ niemiłosiernie. 


Wreszcie schodzimy, na niespieszne śniadanie pod wieżą. Jemy chyba z godzinę, palnikowi też się nie spieszy zagrzać wodę na trzy herbaty. Każdy może wybrać swoją ulubioną.


Nie mamy wyznaczonego deadline’u, posuwamy się naprzód przez wioskę. Wszyscy śpią, sklepy zamknięte. Odwiedzamy cmentarz, mijamy kilka pomników odnoszących się do tego samego wydarzenia.


Docieramy do jeziora, jest chyba siódma rano. Szybka kąpiel, zimno, ale potem można ogrzać się przy ognisku. Znowu trochę zdjęć, a potem zawijamy się w śpiwory. Słychać tylko fale jeziora, ptaki śpiewają. Nigdzie się nie spieszymy, o której będziemy o tej będziemy. Nie wiemy nawet o której powrotny pociąg. I nikt jakoś nie chce sprawdzać.





Sen przerywany zimnymi powiewami wiatru. Zakładam skarpetki i znowu zasypiam. Bez ustalonej godziny, o której musimy się zbierać. Nie umawialiśmy się „no dobra, tylko godzinka”. I w takim układzie czuć ten czas, czuć Tu i Teraz, czuć spędzanie życia. Jest koncentracja na bieżącej chwili. Jest wolność bez terminu, tylko w samodyscyplinie i samostanowieniu. Nie ma ustalonego „później”, w które wybiegałyby myśli. Nie ma po co wracać do „wcześniej”, bo to już było i nic z niego nie wynika dla teraz.

Zbieramy się, kiedy głodniejemy, a chleb się skończył rano. Docieramy do wioski, kupujemy świeżo pieczony bochen. Pomidor, pasztet, dżem. Jemy w słońcu nad rzeką. Jeszcze lody przy sklepie, wystawili nawet stolik przy którym można usiąść. Nie ma pośpiechu.

Wracamy na stację, plecaki pod głową i zasypiamy na ławkach.



Godzina do pociągu, sen w pociągu. Potem prawie godzina do autobusu. Zupełnie inne pojęcie czasu. Nie ma straconej godziny, nie ma straconego czasu. Zamiast go wykorzystywać „produktywnie” leżymy na trawie pod przystankiem. Cudowna bezproduktywność, tylko czy naprawdę bezproduktywna? Co ma być produktem, tym naprawdę wartościowym? Jest jeszcze Tymbark, który wypatrzyłem po taniości. Książka, nawet nie trzeba się wysilać na rozmowę, nie trzeba żeby cały czas coś się działo. Nie trzeba „produktywności”, „efektywności”, „tempa”, „zajęć obowiązkowych”, „zadań”. Czas, życie, wolność – wszystko pachnie prawdą i wiosną.

Tego było trzeba dla utwierdzenia się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz