Gdy do idealizmu dołącza bezkompromisowość, to z ich romansu
może urodzić się albo rewolucja, albo frustracja. Właściwie rewolucja zawsze
przechodzi we frustrację, jak tylko pozjada własne dzieci (czyli wnuki tych
poprzednich). Z tej sagi rodzinnej krystalizuje się gdzieś moje miejsce w
światowej ideologii.
W istotność pieniądza i rachunek ekonomiczny nie wierzę. We
władzę nie wierzę (władza korumpuje, władza absolutna…). W to, że prawo zapewni
sprawiedliwość nie wierzę. W zmianę też nie wierzę? Każdy szczytny w
założeniach ruch (hipisi, alterglobaliści, rastafarianie) po pewnym czasie się komercjalizuje
i dewaluuje. Koszulki z Che są produkowane w sweatshopach i można je kupić w
kopenhaskiej Christianie.
Nie jestem dobrym
materiałem na mieszkańca tego świata
Ślizgamy się po powierzchni świata, nie dotykając istoty.
Rozmawiamy około tematu, około sedna.
Coraz częściej czuję się jakby wszyscy wokół kłócili się o
to, jaki kolor cyferek jest najlepszy, podczas gdy ja widzę błąd w
równaniu. Albo zręczniejsze, zapożyczone porównanie:
We’re In a giant car heading toward a brick wall
and everyone’s arguing over where they’re going to sit.
- David Suzuki
Na szczęście nie tylko ja widzę błąd w równaniu i nie jestem
jedynym, który dostrzega ścianę.
Ulepszamy system ekonomiczny, ale nie zastanawiamy się czy
pieniądz w ogóle jest potrzebny. Czy nie możemy się dzielić wszystkim ze sobą,
tak jak uczymy nasze dzieci?
Udoskonalamy prawo. A przecież gdyby nie było pośród nas
skurwysynów, to niepotrzebne byłoby prawo. Nie byłoby kogo pilnować.
Pracujemy nad demokratyzacją władzy. Nie zadając sobie
pytania czy w ogóle potrzebujemy władzy nad sobą, czy potrzebujemy kogokolwiek
pilnującego nas i zdolnego nam kazać robić „właściwą rzecz”. Jasne, jesteśmy
omylni jako ludzie. Dlaczego więc wybieramy tak samo omylnych ludzi do władz?
Organizujemy sprawniejsze wojsko. Żeby bronić się przed
samymi sobą? Bo przecież gdyby nikt nie atakował, nikt nie musiałby się bronić.
Napędzamy postęp technologiczny, rzadko zastanawiając się
czy rzeczywiście zwiększa on nasze szczęście tak bardzo, jak śmie twierdzić.
Sabo, nie idź tą
drogą!
Mam pełną świadomość, że porządek świata, w jaki wierzę, jest nie do osiągnięcia - na pewno nie w ciągu najbliższych 500 lat, a może w ogóle?
Nie polecam nikomu. Wiara w ideały, szczególnie te nieosiągalne, to ciężki kawałek chleba. Wiara, że powinno być tak, jak zupełnie nie jest, to frustracja. Czy to oznacza, że powinienem odpuścić? Zejść z obłoków na ziemię i pogodzić się z faktem, że się nie da? Powinienem rozmienić ideały na drobne, może bardziej realne?
Nie polecam nikomu. Wiara w ideały, szczególnie te nieosiągalne, to ciężki kawałek chleba. Wiara, że powinno być tak, jak zupełnie nie jest, to frustracja. Czy to oznacza, że powinienem odpuścić? Zejść z obłoków na ziemię i pogodzić się z faktem, że się nie da? Powinienem rozmienić ideały na drobne, może bardziej realne?
Nie wiem, czy potrafię. To trochę jak z miłością. Nie da się
racjonalnie przetłumaczyć i wytłumaczyć, po prostu się czuje i wie się, że tak
a nie inaczej. Wiara na poziomie uczuć. Na poziomie serca.
Może się mylę. Może oszalałem. Może żyję bajką. Może nigdy nie będzie tak,
jakbym chciał. Może straciłem kontakt z rzeczywistością. Może nie umiem
zauważyć najprostszych rzeczy. Może
dałem się zmanipulować. Może kompletnie błądzę. Może tracę czas.
Ale wierzę w to, że to serce jest odpowiedzią. I nie chcę zmieniać
ideałów na mniej idealne… tylko dlatego że te są nieosiągalne.