poniedziałek, 26 listopada 2012

Manifest starego, zmęczonego człowiekiem

Gdy do idealizmu dołącza bezkompromisowość, to z ich romansu może urodzić się albo rewolucja, albo frustracja. Właściwie rewolucja zawsze przechodzi we frustrację, jak tylko pozjada własne dzieci (czyli wnuki tych poprzednich). Z tej sagi rodzinnej krystalizuje się gdzieś moje miejsce w światowej ideologii.

W istotność pieniądza i rachunek ekonomiczny nie wierzę. We władzę nie wierzę (władza korumpuje, władza absolutna…). W to, że prawo zapewni sprawiedliwość nie wierzę. W zmianę też nie wierzę? Każdy szczytny w założeniach ruch (hipisi, alterglobaliści, rastafarianie) po pewnym czasie się komercjalizuje i dewaluuje. Koszulki z Che są produkowane w sweatshopach i można je kupić w kopenhaskiej Christianie.
   
Nie jestem dobrym materiałem na mieszkańca tego świata

Ślizgamy się po powierzchni świata, nie dotykając istoty. Rozmawiamy około tematu, około sedna.

Coraz częściej czuję się jakby wszyscy wokół kłócili się o to, jaki kolor cyferek jest najlepszy, podczas gdy ja widzę błąd w równaniu. Albo zręczniejsze, zapożyczone porównanie:

We’re In a giant car heading toward a brick wall and everyone’s arguing over where they’re going to sit.
- David Suzuki

Na szczęście nie tylko ja widzę błąd w równaniu i nie jestem jedynym, który dostrzega ścianę.

Ulepszamy system ekonomiczny, ale nie zastanawiamy się czy pieniądz w ogóle jest potrzebny. Czy nie możemy się dzielić wszystkim ze sobą, tak jak uczymy nasze dzieci?

Udoskonalamy prawo. A przecież gdyby nie było pośród nas skurwysynów, to niepotrzebne byłoby prawo. Nie byłoby kogo pilnować.

Pracujemy nad demokratyzacją władzy. Nie zadając sobie pytania czy w ogóle potrzebujemy władzy nad sobą, czy potrzebujemy kogokolwiek pilnującego nas i zdolnego nam kazać robić „właściwą rzecz”. Jasne, jesteśmy omylni jako ludzie. Dlaczego więc wybieramy tak samo omylnych ludzi do władz?

Organizujemy sprawniejsze wojsko. Żeby bronić się przed samymi sobą? Bo przecież gdyby nikt nie atakował, nikt nie musiałby się bronić.

Napędzamy postęp technologiczny, rzadko zastanawiając się czy rzeczywiście zwiększa on nasze szczęście tak bardzo, jak śmie twierdzić.

Sabo, nie idź tą drogą!

Mam pełną świadomość, że porządek świata, w jaki wierzę, jest nie do osiągnięcia - na pewno nie w ciągu najbliższych 500 lat, a może w ogóle?

Nie polecam nikomu. Wiara w ideały, szczególnie te nieosiągalne, to ciężki kawałek chleba. Wiara, że powinno być tak, jak zupełnie nie jest, to frustracja. Czy to oznacza, że powinienem odpuścić? Zejść z obłoków na ziemię i pogodzić się z faktem, że się nie da? Powinienem rozmienić ideały na drobne, może bardziej realne?

Nie wiem, czy potrafię. To trochę jak z miłością. Nie da się racjonalnie przetłumaczyć i wytłumaczyć, po prostu się czuje i wie się, że tak a nie inaczej. Wiara na poziomie uczuć. Na poziomie serca.

Może się mylę. Może oszalałem. Może żyję bajką. Może nigdy nie będzie tak, jakbym chciał. Może straciłem kontakt z rzeczywistością. Może nie umiem zauważyć najprostszych rzeczy. Może dałem się zmanipulować. Może kompletnie błądzę. Może tracę czas.

Ale wierzę w to, że to serce jest odpowiedzią. I nie chcę zmieniać ideałów na mniej idealne… tylko dlatego że te są nieosiągalne.

4 komentarze:

  1. Stary! Chylę czoła i podziwiam odwagę mówienia tego co czujesz. Tak 3maj! Dodaję oczywiście do obserwowanych, bo z chęcią poczytam Twoje kolejne posty.

    ******************
    http://niecodzienno.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. W necie to jeszcze sobie można mówić, co się czuje, trudniej mówić o tym resztą życia :) Wpadam z rewizytą ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uważam, że sensem jest dążenie do ideału, którego to intensywność i motywacja jest miarą radości czy satysfakcji. Tak jak funkcja, która dąży do nieskończoności. Wtedy jesteśmy szczęśliwi, gdy do czegoś zmierzamy, a największą pułapką jest brak celu. Frustracja zrodzi się wtedy, gdy zaczniemy "się" bądź "innych" osądzać lub oceniać przez pryzmat ostatecznego rezultatu. Podobnie z postrzeganiem świata (konglomeratu społeczeństw tworzonych przez jednostki) - ten, w którym żyjemy z natury rzeczy zawsze będzie niedoskonały, ale nasza doskonałość (jednostki, a w konsekwencji też i świata) wyrobi się w tym, ile wysiłku włożymy w kształtowanie hartu swojego ducha, a swoją postawą w zmianę postawy drugiego człowieka. Na darmo prawić drugiemu kazania dopóki sami jesteśmy nieintegralni. W takim stanie rzeczy jednostka zaczyna nagle z frustracji odczuwać satysfakcję - bez względu na rezultat :)

    Pozdrawiam i gratuluję ciekawych przemyśleń!

    Szymon Sz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Chociaż teoretycznie im wyżej mierzysz tym bardziej prawdopodobne jest, że się zawiedziesz - a rozczarowanie czy nieszczęście to rozdźwięk między oczekiwaniem a stanem faktycznym.

      Po stokroć podpisuję się za to pod koncentracją na pracy nad sobą - tam jest na tyle dużo roboty, że gdyby się zabrać za to serio to nie ma czasu na pouczanie czy zmienianie na siłę innych.

      Pozdrawiam, dobrze było usłyszeć słowo od Ciebie!

      Usuń