Kiedy tylko postawiłem stopy na twardym i nieruchomym betonie
peronu, mój wzrok przykuła dziewczyna ubrana w beżowy płaszcz z szyją okręconą
zielonym szalikiem, stojąca przy kiosku z gazetami. Niespecjalnie ładna, z
lekko rozchylonymi ustami wpatrywała się w ludzi wysiadających tak jak ja z
pociągu. Miałem wrażenie, że zaraz coś powie, jakby przygotowywała się do powitania
kogoś długo oczekiwanego - zwykła scena na kolejowym peronie, gdzie setki
dziewczyn czeka na setki swoich ukochanych każdego dnia. Mimo tego oparłem
plecak o murek, co chwila rzucając spojrzenia w jej stronę, ze skrępowaniem początkującego
podglądacza obserwując jej przygotowane do powitalnego pocałunku usta, jej
tęskne i pełne nadziei oczy, pilnie lustrujące podróżnych spod kasztanowej
grzywki.
Nie minęło wiele czasu, a ostatnia walizka z turkotem minęła
dziewczynę w beżowym płaszczu. Starszy mężczyzna przyczepiony do długiej rączki
bagażu zniknął w wejściu do podziemnego tunelu.
Teraz przyznaję to ze wstydem, ale w swojej perwersji
czekałem na pojawienie się wyrazu zawodu na jej twarzy, ściągniętych w dół
kącików ust, opustoszałego nagle spojrzenia. Chciałem przez jeden moment, w tej
jednej ludzkiej istocie, zobaczyć widowisko śmierci nadziei.
Całkiem na przekór, dziewczyna uśmiechnęła się. Nie z
wysiłkiem, nie na pocieszenie, na „nic się nie stało”. Po prostu, uśmiechnęła
się szczerze i przyjaźnie, do pustki pozostałej po pasażerach pociągu. Tak,
jakby wszystko poszło zupełnie z jakimś jej skrytym planem. Planem, który nagle
zapragnąłem odgadnąć, usłyszeć, poznać, którym chciałem się zachwycić.
Tak samo jak nią, bo w tej jednej chwili i w tym jednym
uśmiechu wydała się tak piękna. A może tak długo już się w nią wpatrywałem, że
zdążyła mnie zachwycić sobą w międzyczasie? Wiem tylko, że zechciałem być tym
pasażerem, na którego czeka, w chłodny marcowy poranek, w swoim beżowym płaszczu
i zielonym szaliku. Chciałem być tym, który usłyszy te przygotowane przez jej
usta słowa, pierwsze słowa po wylądowaniu na twardym i nieruchomym betonie peronu.
Chciałem być tym, który z jej ręką w swojej ręce zniknie w wejściu do
podziemnego tunelu.
Tylko tyle chciałem, nie mając w głowie żadnego dalszego
ciągu, żadnego pikniku przy zachodzącym słońcu i żadnych kwietniów po tym
marcowym poranku.
Dziewczyna uniosła lekko głowę, zamknęła oczy i odetchnęła
głębiej rześkim powietrzem. Uśmiech nie zniknął nawet na moment z jej twarzy. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz obróci się do mnie, z całą szczerością tego uśmiechu, z całą zielenią szalika. Przez ten jeden moment zastygłego między nami czasu niczego innego nie chciałem bardziej, na nic innego tak bardzo nie liczyłem. Jednak nie otwierając oczu odwróciła się lekko na pięcie i zaczęła odchodzić w stronę podziemnego wyjścia z peronu, zostawiając za sobą tylko wspomnienie falujących kasztanowych włosów.
A ja dostałem to, na co czekałem. Przez jeden moment i w
jednej ludzkiej istocie zobaczyłem swoje upragnione widowisko - poczułem śmierć nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz