- Nie zrozum mnie źle… - te słowa zawsze
poprzedzają coś, co zostanie źle zrozumiane. To jak mówić „nie bierz tego do
siebie, ale...” i mówienie czegoś, co bez wątpienia ktoś weźmie do siebie. –
Nie zrozum mnie źle, ale nie chcę, żebyś była moją żoną.
Wyczekałem
chwilę. Jej twarz nie drgnęła, ale widziałem w jej oczach, że jej dusza
zatoczyła się na boki, próbując utrzymać równowagę. Balans między
niezrozumieniem, smutkiem, goryczą a złością. Linoskoczek zwykle ma dwie
przepaści, w które może runąć – z prawej i z lewej. Ona miała cztery i
próbowała ustać na chybotliwej więzi, rozpiętej między nami.
Milczała.
Mogła zapytać „Jak to?” albo zadać mi jakieś inne banalne pytanie, żebym
kontynuował. Ale ona jak nikt nauczyła się operować ciszą. Bo wszystko ma swój
czas i jeśli ma się zdarzyć, to się zdarzy.
Powinna
odsunąć się na oparcie fotela w zdystansowanym oczekiwaniu. Może założyć ręce, podnieść
brwi. Ściągnąć usta i żądać wytłumaczenia. Tak jakby jej się należało. Ale ona
nadal siedziała lekko pochylona w moją stronę, cierpliwa i skupiona, z rękami
na kolanach, z nadzieją nie oczekiwaniem. Czyżby wiedziała?
- Nie chcę
nazwać cię moją. I nie chcę, żebyś ty nazywała mnie swoim. – przerwałem ciszę,
chociaż zaczynała mi się już podobać.
Wiedziałem, o
co pytały jej oczy.
- Jesteś dla
mnie… - szukałem słów. Bo jak opisać kogoś, ale tak naprawdę opisać, nie
skracając go do jednego słowa, nie zmieniając go w bezduszny rzeczownik, nie
klucząc wokół niego niedoskonałymi przymiotnikami, nie plącząc się w
nieporadności symboli? Jak precyzyjnie transponować duszę na słowa, nie tracąc
w translacji prawdziwej intencji twórcy?
- … ręką,
którą chcę pierwszy raz zamykać w swojej ręce. – kątem oka uchwyciłem, jak na
jej przedramieniu zjeżyły się te same drobne włoski, które liczyłem tysiące
razy.
- Zagadką,
którą chcę odgadywać przez cały dzień, a rano zapominać rozwiązania, żeby móc
od nowa… - im więcej mówiłem, tym bardziej czułem, że oddalam się w
bezprecyzyjność. Rozpaczliwie biegałem po znanych mi słowach, próbując zbudować
konstrukcje, które poddane surowej ocenie waliły się z przerażającą łatwością.
Czułem, że w tej amatorskiej próbie tłumaczenia jestem coraz dalej od
oryginału.
- Nie mów
więcej, nie trzeba. – cienie w kącikach jej ust wyglądały, jakby wiedziała, co
przed chwilą kotłowało się w mojej duszy.
- Ale nie chcę
nigdy stać się pewien, że należysz do mnie. Nigdy. – nie lubiłem mówić o
przyszłości. A co będzie, jak zmienię zdanie? Trzeba będzie wycofać wszystko. Mimo
to dziś zdecydowałem się mówić o przyszłości, w jakiś sposób wiedziałem, że tak
dzisiaj trzeba. - Nie chcę cię mieć.
- Za to
chciałbym, tak bardzo chciałbym, żebyś codziennie mnie wybierała. Co dzień, co
miesiąc, co rok – żebyś w każdej chwili wybierała mnie od nowa. Decydowała się
na mnie od zera, bez oglądania się na przeszłość i bez oczekiwań na przyszłość,
tak po prostu, tak na teraz. Żebyś wiedziała – tak, jego chcę. Dla tego gościa
chcę zatroszczyć się o siebie, chcę dla niego być lepsza. I chcę spróbować
uczynić go chociaż odrobinę, kruszynę, bardziej szczęśliwym niż jest teraz.
Wydało mi się,
że zrozumiała. Albo rozumiała już wcześniej. Właściwie nie można być pewnym co
zrozumiało się przed chwilą, a co rozumiało się zawsze nie wiedząc nawet o tym.
Ale teraz rozumiała, zauważyłem, gdy tylko uśmiechnęła się w głębi źrenic. I
jeszcze tak śmieszniej, lekko zarumienionym policzkiem.
- A gdybym
odeszła? Gdybym jeden raz po prostu cię nie wybrała, jutro, za miesiąc, za rok?
Serce mi
zadrżało. Tak jakby pominęło jedno uderzenie i przeszło do następnego. Coś w
mechanizmie zazgrzytało, ale działał dalej. Pracowicie dalej odmierzało litry,
z przedsionka do komory, jak klepsydra. Jednak to jedno drgnienie serca
zauważyła – nie wiem jak, czy w oku, czy w oddechu, czy w minimalnym ruchu ręki, którego nawet ja nie
byłem świadom.
- Nie
chciałbym tego. – zrobiło mi się sucho w
gardle. – Nie chcę tego. Nie chcę, żebyś któregoś dnia, któregoś
miesiąca, któregoś roku, nie wybrała mnie. Nie wiem co wtedy będzie, bo kto
może wiedzieć? I po co to wiedzieć?
- Tak może się
zdarzyć, może tak być, że poczujesz i postanowisz, że to nie ja. To może być
nawet i jutro. I odejdziesz, wolna, tak samo jak jesteś teraz. Bo nie należysz
do mnie, ja nie należę do ciebie. Nie mogę twojej duszy rozkazać, mogę tylko
swoją duszę tak przymusić, tak zaprząc do pracy, żeby ten dzień, kiedy mnie nie
wybierzesz, nastąpił tak późno jak się da.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz