Co możemy powiedzieć, czego już nie możemy? Co możemy
powiedzieć, nie będąc skazanym na miesiąc przymusowych robót? I znowu temat
patriotyczny.
Ruszyła mnie historia wrzucona kilka dni temu w gazecie,
może dlatego ze sam mam opinie i lubię je wyrażać. Może dlatego, że cenię sobie
wolność. A może dlatego, że coraz mniej wierzę w prawo jako środek do
osiągnięcia sprawiedliwości. Może dlatego, że tutaj jak na dłoni widać skutki
interesów pieniążkowych.
Opinie o wojnach (inwazjach? – wolno mi to jeszcze napisać?)
są podzielone. Nieraz spotyka się artykuły - choćby niedawno w Przekroju, gdzie polscy żołnierze nazywani są
okupantami (wolno mi to jeszcze napisać?), przytaczane są opinie ludzi, którzy
żyją w Afganistanie, w Iraku. W Serbii czułem się nieswojo czytając napisy na
murach „Śmierć NATO”. To my, do cholery, to my. To agresja skierowana przeciwko
nam, bo nasze bomby zabiły im rodziny, zniszczyły domy. Prawda, oni też zabijali
rodziny i niszczyli domy. Jesteśmy siebie warci?
I w takim momencie wpada pan weteran, który poczuł się
urażony tym, że ktoś opinią w internecie wspiera naszych wrogów ("Kolejny
okupant nie żyje. Brawa dla afgańskich bojowników o wolność"). Wrogów Ojczyzny i Świętego Polskiego Oręża. Ludzi, których
motywacji nawet nie sposób nam zrozumieć, ale wystarczy pomyśleć o obecności
obcych wojsk na terytorium naszej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej już nieco
perspektywa się zmienia...
I w takim momencie wpada biznes zbrojeniowy, który ma oczywisty interes w
tłumieniu negatywnych opinii o inwazji, tłumieniu pacyfistycznych nastrojów, i oficjalnie opłaca adwokatów. Nie chcę popadać w teorie spiskowe, ale to po
prostu wygląda nie w porządku. Obrona Polskiego Oręża czy obrona intrantnego
biznesu? (wolno mi to jeszcze napisać?). Sąd skazuje gościa na miesiąc robót.
Konsekwencje? Ludzie zaczynają się zastanawiać co jeszcze
można powiedzieć, a co nie. Może jednak nie ujawnimy tych bardziej radykalnych
opinii. Może jednak zmiękczymy nieco język, uważając żeby nie nastąpić komuś na
odcisk. Szczególnie, jeśli ma za sobą kilka złotych więcej na lepszych adwokatów.
Może jednak lepiej dyskutować o istotnych wrażliwych sprawach po cichu, żeby
nikt nie usłyszał. Sam nie wiem ile jeszcze wolno mi napisać i pięć razy sprawdzam czy na pewno nikogo nie urażam tym co piszę - ale skąd mam to wiedzieć? Mnie obrazić trudno, szczególnie opinią w internecie. Ale skąd mam wiedzieć co urazi kogoś drugiego, kogo nie znam i nawet nie widziałem na oczy. No i co urazi sąd. Brakuje mi empatii.
A gość, w moim odczuciu, nie uraził nikogo racjonalnie
myślącego. To jego opinia i ma do niej prawo. Kto miałby się tym przejmować na tyle, żeby chcieć żeby autor opinii miesiąc spędził na przymusowych pracach?
Że niby nawoływanie do nienawiści? Czy to
większa zbrodnia niż hipotetyczne najechanie czyjegoś kraju i strzelanie do jego mieszkańców
czy do kogokolwiek kto żyje? Nie mówię, że Polska armia to zrobiła i że kiedykolwiek w historii tak postąpili, w końcu nie wiem czy wolno mi to jeszcze napisać...?