W niedzielę miejskie pociągi jeżdżą tak rzadko, że zawsze są
pełne przynajmniej na tyle, że z trudem wypatruję ostatnie wolne miejsce na
końcu wagonu. Ludzie nie jadą do pracy, a więc czy w ogóle gdzieś się spieszą,
czy możemy jechać tak powoli jak w tej chwili?
Obok mnie mężczyzna o nieogolonej twarzy, w ciemnej czapce
głęboko nasuniętej na oczy śpi oparty o okno. Pewnie obudzi się tuż przed swoją
stacją, dzięki tej tajemniczej sile, która zdaje się czuwać nad śpiącymi
podróżnymi równie mocno jak nad pijakami, potrząsając ich ramieniem w pociągu
czy autobusie właśnie wtedy, kiedy trzeba i pozwalając bezpiecznie wrócić do
domu.
Naprzeciwko starsza kobieta w fioletowej kurtce, patrzy przez
to samo okno, o które oparty jest śpiący mężczyzna. Niecierpliwie miętosi
foliową siatkę w dłoni, wodzi oczami za mijanymi budynkami, wypatruje swojej
stacji. Myślami jest już pewnie w innym czasie, śpieszą jej się pół godziny do
przodu. Do czasu, aż opuści ciążący jej widocznie stan uwięzienia w tym wagonie
i będzie mogła podążyć dalej już polegając na swoich własnych siłach, z
okrutnie pomiętą foliową siatką w dłoni.
Patrzę na całkiem ładną blondynkę w wełnianej czapce i
szarym płaszczyku. Czyta książkę, twarda okładka, kilkaset stron. Przerywa
lekturę, odsłania przegub lewej ręki i sprawdza godzinę na zegarku – ktoś jeszcze
nosi zegarki? – uśmiecha się uroczo do pomyślnego układu wskazówek. Wygląda,
jakby wskazały jej porę zbliżającego się spotkania.
Tuż obok niej siedzi młody facet w garniturze i płaszczu.
Gustowny szalik wokół szyi, na kolanach tablet w skórzanym futerale. Co chwila
odrywa od niego wzrok i patrzy przez okno. Jest już w innym miejscu, u celu
podróży. Mimo kompletnie innego stylu te zaburzenia czasoprzestrzeni łączą go z
kobietą w fioletowej kurtce. I pewnie dziesiątkami innych pasażerów przymusowo
unieruchomionych na plastikowych czerwonych siedzeniach kolejki.
Mężczyzna koło czterdziestki, z ciemnym wąsem na tle bladej
twarzy, pada na ziemię pomiędzy przedziałami, przy wejściu. Podchodzą do niego
dwie czy trzy osoby, teraz już nie pamiętam. Ktoś z nich szybko przechodzi
pomiędzy ławkami, zaczepia butem o plecak leżący w przejściu. Nie zamyka za
sobą drzwi, przechodząc dalej, zamyka je kobieta w fioletowej kurtce. Nie widzi
mężczyzny na podłodze, mruczy coś pod nosem o kulturze osobistej.
Chłopak w dresowej bluzie z nałożonym na głowę kapturem,
wyciąga szyję, żeby popatrzeć przez prześwit na mężczyznę leżącego w przejściu.
Komórka z wpół napisanym smsem zastyga w ręce.
Stoimy na stacji, jeszcze kawał drogi do Gdyni. Mężczyzna z
wąsem nie odzyskuje oddechu, chyba umiera, ale nie słychać podniesionych głosów
ani podniecenia. Ani ci, którzy przy nim są, ani nikt w przedziale go nie zna,
nie ma emocji ani dramatu.
Blondynka przerywa na chwilę czytanie, patrzy wzrokiem
widzącym jeszcze opisywane w książce pejzaże. Wraca do nudnej rzeczywistości,
ale tylko omiata ją przez moment i zanurza się w labirynt liter.
Stoimy już dobre kilka minut. Mężczyzna w garniturze zaniepokojony
zbyt długim postojem podąża za wzrokiem chłopaka w kapturze – który notabene
wrócił już do pisania smsa. Widzi, co się dzieje, wyjmuje telefon i zawiadamia
kogoś ze swojej odrębnej czasoprzestrzeni, że się spóźni.
Tajemnicza siła, która chyba miała w planach obudzić faceta
przytulonego do okna obok mnie, nie wzięła chyba poprawki na ten postój. Budzi
się teraz, kilka stacji przed docelową. Rozgląda się, ale nie zauważając
niczego ciekawego wraca do snu.
Do wagonu wchodzą sanitariusze. Dźwigają mężczyznę z wąsem
na nosze i transportują na peron. Możemy ruszać dalej, wszyscy oddychają z
ulgą. Może jednak nikt nigdzie się nie spóźni, a czasoprzestrzeń wszystkich,
poza tym jednym mężczyzną, zostanie ocalona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz