środa, 27 marca 2013

Cholerna szosa


- Człowiek czuje się prawdziwie samotny, kiedy ma coś takiego, czego nie powie nikomu. – powiedział w zamyśleniu, wychylając się przez barierkę. Wychylał się trochę za mocno, jak na mój gust, może po to, żeby zobaczyć fale rozbijające się na skałach pod nami. – Naprawdę nikomu, nawet rodzonej matce. Nawet najlepszemu przyjacielowi. Nikomu.

Mimo, że staliśmy w pełnym słońcu, w powietrzu ciężko wisiał żar jawnie szydzący z sąsiedztwa morza, po jego twarzy przemknął nieokreślony cień. Albo raczej Cień – swego czasu naczytałem się Le Guin i to porównanie wydawało się jak najbardziej na miejscu.

- Nosisz to w sercu, a dusza wyrywa się, żeby się z kimś tym podzielić. Ale wiesz, że to daremne. Że nikt nawet nie będzie chciał słuchać. Że nikt nawet nie będzie chciał zrozumieć. Bo to zbyt skomplikowane. Albo czujesz, że nie masz prawa kogoś bliskiego obarczyć takim ciężarem, ciężarem swoich myśli.  – wciąż wpatrywał się pusto w fale kilkanaście metrów pod nami. Mówił do mnie, ale też na wpół do siebie. – Wiesz, czujesz, że w tej jednej kwestii jesteś jedyną duszą w kosmosie.

Za naszymi plecami przejechał samochód, pierwszy od dwóch godzin. Drgnąłem, ale było już za późno żeby machać. Cholerna szosa, nigdy się stąd nie wydostaniemy.

Jay nadal był poza tą sytuacją. Zdawał się nie zauważać naszego beznadziejnego położenia, tkwiąc pośrodku własnego wywodu.

- I to dopiero jest prawdziwa samotność. Póki masz komu powiedzieć, nie jesteś sam.

- I jeszcze ta nadzieja. – po chwili wrócił do porzuconej myśli. – Kiedy kogoś spotykasz, że gdy otworzysz usta, to będziesz mógł powiedzieć. Że twoja dusza nie jest sama w tym pieprzonym kosmosie. Ale za każdym razem okazuje się, że jest. Umarła nadzieja za każdym razem przypomina o tym, jak bardzo samotny jesteś.

Z uwagą przejechał dłonią po metalu barierki. To znów powróciło go do tego realnego, materialnego świata, chociaż w tym momencie wydał mi się tu tylko gościem.

- A ty masz takie coś? – pytanie wydało mi się naturalną konsekwencją tego co mówił, ale w momencie, gdy je wymówiłem, zrozumiałem jak bardzo się myliłem.

- Tak, mam. – odwrócił się od morza i spojrzał pod nogi, na przybrudzony piachem plecak. Podniósł go i zarzucił sobie na ramię.

- Idziemy? Bo nigdy się stąd nie wydostaniemy. – ruszył wzdłuż pobocza. – Cholerna szosa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz