czwartek, 20 czerwca 2013

Znów przycinek



Nawet nie zauważyłem, kiedy w moim życiu zaroiło się od znaków przestankowych. Nadciągnęły niepostrzeżenie, po kilka-kilkanaście naraz, ale każdy ściągał zaraz za sobą kolejne. Jak nielegalni imigranci przygotowujący miejsce dla reszty swojej rodziny w nowym kraju. Z tym, że byłem święcie przekonany, że moi imigranci przybywali z Zachodu.

Człowiek zauważa, że w pewnym momencie zaczyna się budzić rano od razu z wykrzyknikami w myślach. Kilka wykrzykników jednocześnie, jeden zupełnie inny od drugiego, ale razem tworzyły chaotyczną, przyprawiającą o mdłości bandę. Poranek nie jest stworzony do wykrzykników, a one wdzierały się w jego świętość z pełnym zdecydowaniem i jakąś barbarzyńską żądzą zniszczenia jego sacrum.

Ale nie chodzi tylko o wykrzykniki. Zauważyłem, że zacząłem coraz bardziej żyć po przecinku. Taką zmianę się zauważa jeśli wcześniej żyło się pełnymi zdaniami, bogatą formą, a nagle, zupełnie znikąd, zostajemy z życiem poszatkowanym na małe podzdania, fragmenty, aż wreszcie strzępy. Jednocześnie zdania zaczęły być coraz dłuższe, kluczące, skaczące po tematach. Z niemożnością postawienia kropki, zamiast której wcinał się kolejny i kolejny przecinek. Jak niekończąca się wyliczanka na placu zabaw – w oczekiwaniu na wybór berka dzieci stają się znudzone, dorośleją, starzeją się aż wreszcie umierają. Tak czułem się z moimi przecinkami, pośrodku placu moich spraw.

Jeszcze gorsze były średniki, które pojawiły się jakiś czas po przecinkach. One pozostawiały niedokończoną pewną myśl, a zaraz za sobą rozpoczynały kolejną zupełnie z nimi niezwiązaną. Średniki to chaos, chaos w czystej postaci. O tyle podstępny, że jeszcze stara się udawać porządek i pewną strukturę, ale to tylko wybieg. Potrafią zmieniać kierunek myśli kilkukrotnie w trakcie jednego zdania, wcale go nie kończąc, aż wreszcie mózg zapomina co było na początku, w środku, zostaje tylko koniec… i powrót do zapomnianej i niedokończonej myśli, którą zdanie się zaczęło.

O właśnie, wielokropki. W hierarchii moich przestankowych wrogów były zdecydowanie najgorszymi. Najbardziej wdzierały się w całą strukturę zdań, przerywając je w zupełnie niespodziewanych miejscach. Czasem wtedy, kiedy zaczynała się najlepsza zabawa, wielokropek kończył ją swoją arbitralną interwencją, wyglądającą pozornie jak niezdecydowanie. Z czasem zaczął próbować nawet w pół słowa…

Znaki rozmnożyły się jak zaraza, każąc budować karkołomne konstrukcje, epatujące formą i złożoną strukturą, ale nie pozwalające skoncentrować się na treści. Wzięły treść za wroga, zresztą ich walka jest odwieczna. Proste zdania nie potrzebują wielu znaków. Są im zbędne, bo w kilku słowach wyrażają istotę przekazu. Ale nie jest tak prosto pozbyć się nadmiaru znaków, kiedy już wedrą się z całym zdecydowaniem w życie, kiedy przespało się moment diametralnej zmiany konstrukcji zdań. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz