Nawet nie zauważyłem, kiedy w moim życiu zaroiło się od
znaków przestankowych. Nadciągnęły niepostrzeżenie, po kilka-kilkanaście naraz,
ale każdy ściągał zaraz za sobą kolejne. Jak nielegalni imigranci
przygotowujący miejsce dla reszty swojej rodziny w nowym kraju. Z tym, że byłem
święcie przekonany, że moi imigranci przybywali z Zachodu.
Człowiek zauważa, że w pewnym momencie zaczyna się budzić rano od razu z wykrzyknikami w myślach. Kilka wykrzykników jednocześnie, jeden
zupełnie inny od drugiego, ale razem tworzyły chaotyczną, przyprawiającą o
mdłości bandę. Poranek nie jest stworzony do wykrzykników, a one wdzierały się
w jego świętość z pełnym zdecydowaniem i jakąś barbarzyńską żądzą zniszczenia
jego sacrum.
Ale nie chodzi tylko o wykrzykniki. Zauważyłem, że zacząłem
coraz bardziej żyć po przecinku. Taką zmianę się zauważa jeśli wcześniej żyło
się pełnymi zdaniami, bogatą formą, a nagle, zupełnie znikąd, zostajemy z
życiem poszatkowanym na małe podzdania, fragmenty, aż wreszcie strzępy.
Jednocześnie zdania zaczęły być coraz dłuższe, kluczące, skaczące po tematach.
Z niemożnością postawienia kropki, zamiast której wcinał się kolejny i kolejny
przecinek. Jak niekończąca się wyliczanka na placu zabaw – w oczekiwaniu na wybór
berka dzieci stają się znudzone, dorośleją, starzeją się aż wreszcie umierają.
Tak czułem się z moimi przecinkami, pośrodku placu moich spraw.
Jeszcze gorsze były średniki, które pojawiły się jakiś czas
po przecinkach. One pozostawiały niedokończoną pewną myśl, a zaraz za sobą
rozpoczynały kolejną zupełnie z nimi niezwiązaną. Średniki to chaos, chaos w
czystej postaci. O tyle podstępny, że jeszcze stara się udawać porządek i pewną
strukturę, ale to tylko wybieg. Potrafią zmieniać kierunek myśli kilkukrotnie w
trakcie jednego zdania, wcale go nie kończąc, aż wreszcie mózg zapomina co było
na początku, w środku, zostaje tylko koniec… i powrót do zapomnianej i
niedokończonej myśli, którą zdanie się zaczęło.
O właśnie, wielokropki. W hierarchii moich przestankowych
wrogów były zdecydowanie najgorszymi. Najbardziej wdzierały się w całą strukturę
zdań, przerywając je w zupełnie niespodziewanych miejscach. Czasem wtedy, kiedy
zaczynała się najlepsza zabawa, wielokropek kończył ją swoją arbitralną
interwencją, wyglądającą pozornie jak niezdecydowanie. Z czasem zaczął próbować
nawet w pół słowa…
Znaki rozmnożyły się jak zaraza, każąc budować karkołomne
konstrukcje, epatujące formą i złożoną strukturą, ale nie pozwalające
skoncentrować się na treści. Wzięły treść za wroga, zresztą ich walka jest
odwieczna. Proste zdania nie potrzebują wielu znaków. Są im zbędne, bo w kilku
słowach wyrażają istotę przekazu. Ale nie jest tak prosto pozbyć się nadmiaru
znaków, kiedy już wedrą się z całym zdecydowaniem w życie, kiedy przespało się
moment diametralnej zmiany konstrukcji zdań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz