środa, 14 grudnia 2011

Po prośbie

Da się przeżyć nie prosząc nikogo o nic?

Myślę, że poza sytuacjami, że strułem się czymś i w gorączce obijam po ścianach, da się.

Ostatnio jakaś frustracja mnie bierze prosząc kogoś o coś. W sumie nie proszę często. I rzadko w takich projektach, które zlecę sobie sam w głowie – raczej w takich, które zaakceptuję z zewnątrz. Przykład – problem mam teraz z obstawą muzyczną mszy. Zgodziłem się pomóc na ostatnią chwilę, ale pod warunkiem, że nie będę sam grał, bo samemu to plebs i nic ciekawego. I jak przychodzi czas próby to jakoś trudno innym znaleźć czas. Ja nie lubię prosić, ustalać setek terminów gdy komuś nie pasuje, zbierać ludzi i zachęcać na siłę. Albo jest ciekawy projekt i wchodzisz, albo nie.

I powinno być w takim momencie „no hard feelings” – najwyraźniej to nie twój projekt, ok. Tyle, że tak mogę zrobić w momencie, gdy to nie jest właśnie coś obiecane komuś (typu obstawa mszy) i sam też mogę się wycofać.

Stąd krok do nie obiecywania komukolwiek czegokolwiek. I nie zgadzania się na prośby. Bo potem jest niewywiązanie się z obietnicy, albo konieczność wywiązania się z niej.

Bo potem jest konieczność proszenia ludzi o to żeby mi pomogli się wywiązać. Nie lubię i nie chcę.

Wolę system współuczestnictwa w projekcie – jest ciekawa wizja, możemy razem stworzyć coś ciekawego. Wchodzisz? Ok. Wycofasz się po jakimś czasie? Ok, bo jestem na to przygotowany i pociągnę to sam. Dołączysz na nowo? Ok, albo nie ok - za późno. Ale nie muszę prosić, być zależnym, bo „nic się nie uda, jak nie weźmiesz w tym udziału”. Ja jestem niezależną jednostką, ty niezależną, jak nam po drodze to zróbmy coś razem. A nie "proszę, proszę, proooooszęęęę!".

Tyle, że to ogranicza wielkość projektu. W grupie łatwiej realizować duże przedsięwzięcia. Niektórych się nie zrealizuje samemu – nie ma takich skilli, będzie się zależnym od współpracy innych. Ale jakoś jestem w stanie pogodzić się z mniejszymi projektami, a szlifując skille samodzielności i niezależności da się podnieść ich wielkość. Jak znajdzie się entuzjasta chętny współpracować nad projektem – fajnie, z pożytkiem dla mnie, dla niego i dla projektu. Jak nie znajdzie się – dam radę sam przeprowadzić projekt i nie ma żalu do nikogo.

Nie brałem pod uwagę procedury szukania kogokolwiek do wspólnej wyprawy na biegun południowy. Szukanie, przekonywanie to często droga w przeciwnym kierunku, zamiast prowadzić nas do celu, oddala. Druga osoba musi sama chcieć osiągnąć cel. (…) Można zrobić coś wspólnie, jeśli ma się wspólną wizję. (…) Najważniejsze, żeby ruszyć. Samemu czy z kimś, to tylko kalkulacje.
- Marek Kamiński, Wyprawa

Stąd uczę się grać sam. Stąd looper. Bo w dzisiejszych czasach doprosić się kogoś wspólnego grania, żeby znalazł na to czas… czasem graniczy z cudem. I zamiast frustracji mam możliwości. A jak ktoś chce i może dołączyć, to jest tylko na plus.

Stąd lubię sam chodzić po górach – niezależnie czy znajdzie się ktoś do kompletu czy nie, jestem w stanie pojechać. I coraz lepiej mi to wychodzi.

Stąd ogólnie widzę wartość w samotności. Nie typu „forever alone”, ale takiej która daje samodzielność. I chroni przed frustracją wypraszania u ludzi czegoś i zawodu, gdy nie zgadzają się lub dają ciała.

3 komentarze:

  1. To chyba nie jest dobra samotność. Taka zdrowa, radość przebywania z samym sobą - owszem. Ale taka samotność, bo przestaje ufać się ludziom... Nie lubię tego, że ludzie nawalają - fakt. Często wolę sama coś zrobić, ale porządnie. Ale to nie powód, by chować się przed tą frustracją. Powstaje pytanie, czy projekty, o które się martwimy, jak one są ważne? Jak to wpływa na nasze przyszłe życie? Będzie to ważne za 150 lat? I wtedy człowiek podchodzi z większym luzem, bo zazwyczaj okazuje się, że nie...;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat tutaj wkurzałem się, że zobowiązałem się zrobić coś, czego sam nie byłem w stanie zrobić a ludzie zaczęli po kolei odmawiać albo nawalać. Wolę projekty które mogę zrobić i sam, a jak z kimś to tylko na plus :)

    Bo tak to nie lubię (a więc i nie praktykuję ;p) żalu do nikogo. Nie Twój projekt - i ok. I uśmiech na paszczę :) Może tak nie zbuduje się piramid czy nowego systemu politycznego, ale czy tylko na te dwa sposoby można non omnis moriar?

    OdpowiedzUsuń