Ile można myśleć o wyjeździe, nie wyjeżdżając? Się aż
niezdrowe robi dla mózgu z przepełnienia myśli.
Dylemat początkowy – Beskid Sądecki czy Kotlina Kłodzka?
Dylemat rozwiązał Empik, który dysponował tylko mapami tej drugiej. Dylemat
drugi – Masyw Śnieżnika na wschód od Międzylesia czy Góry Bystrzyckie na
zachód. Zostawiłem decyzję do pociągu.
Nie sądziłem, że mamy tak dobre połączenie z Gdańska do
Kotliny Kłodzkiej – nic tylko na weekend tam skakać (jeszcze ze zniżką 26% to
bajeczka). 21:30 Gdańsk, 5:30 Wrocław i 8:00 Góry. Żyć nie umierać.
Recz najważniejsza:jest śnieg!
Porywający Jelenik
Chłodna rzeczka, forsowny marsz, pić się chce. Ale kto tam
by pił z kubka – na bogato się napiję z miski. No i rzeczka poniosła miskę w
siną dal, więc nijak potem już nie szło gotować. Trudno, przygoda.
Drogę zastąpiła mi Dzika Orlica, rzeka graniczna. Po drugiej
stronie Czechy i to całkiem ładne górki. Rzut oka na mapę i szybka zmiana
planów – idę w Orlické. Tylko żeby tam się dostać trzeba było przejść
a) Przez gospodarstwo
b) Przez rzeczkę (Czerwony Potok)
Szydercze owce
Gospodarstwo – jak przystało na dobrą postapokalipsę –
dysponowało zestawem zniszczonych maszyn wszelkiej maści: samochody, maszyny
rolnicze, cmentarzysko.
Jak na postapokalipsę przystało, między tymi wrakami
kręciło się stado owiec, bacznie przyglądające się mi w ciszy i skupieniu.
Dopiero gdy naruszyłem jakiś niezwykle ważny punkt w terenie podniosły krzyk
(jak herbata u sąsiada w piosence Comy) i bucząc zaczęły mnie śledzić, w
odległości metr-dwa. Bucząc – nie becząc, bo odgłos był jakby komuś bardzo nie
podobał się mój występ. Rozumiem, nie każdemu w śmiech z moich żartów, więc
szybko zgubiłem owce za zakrętem.
Skok przez Czerwony Potok, most przez Dziką Orlicę i zaraz
rzeka oddzieliła mnie od Polski. Jak się okazało, na dłużej niż planowałem.
Czeska strona pełna jest umocnień sprzed drugiej wojny
światowej – niezła gratka, w połączeniu z ciągle sypiącym śniegiem zrobił się
trochę klimat Ardenów.
Czeska strona to także świetnie przygotowane do biegówek
trasy. Wyratrakowane elegancko, masa śmigających. Sam zacząłem żałować, że nie
mam nart, szczególnie gdy zacząłem zapadać się po kolana w śniegu a narciarze z
gracją szusowali tuż obok.
Pierwszy nocleg pod Arenckym Verchem byłby całkiem miły
gdyby nie kondensacja w namiocie- to raz. A dwa – na zimę jednak nie tunele,
tylko kopułki – bo nijak tego się nie da elegancko rozpiąć na śniegu. Za to
śpiwory sprawdziły się pierwszorzędnie – łączenie dwóch syntetyków i wkładki i
ciepełko.
Rano poległ jeden z moich towarzyszy – po sześciu latach
wspólnych wędrówek połamał się kij Masters.
Drugi dzień to więcej bunkrów, jeden widoczek. Spotkani
Czesi dziwili się gdzie mam „bieżki” (sam nad tym się zastanawiałem). Pod
koniec dnia zawód, że w Mostowicach ani Lasówce nie ma żadnego przejścia na
polską stronę przez Dziką Orlicę, a człowiek za krajem już zatęsknił. Skoro nie
da się przejść przez rzekę, to trzeba ją obejść. Szybka przebitka przez kolejny
nieprzetarty szlak, w tym końcówka już po ciemku i koło 17:00 wyszedłem na
polską stronę. Nie chciało się spać (wstałem o 8:00), więc zdecydowałem zrobić
jak najwięcej kilometrów w stronę Dusznik Zdroju.
Miło, asfaltem, w końcu zaległem na przystanku autobusowym
pośrodku niczego. Sezon menelstwa 2012 uważam za otwarty.
W Dusznikach uzupełnienie zapasu czekolady i decyzja poparta
sprawdzeniem PKP – czy na wschód do Kłodzka, czy też wsiądę gdzieś na północy,
jeśli przejdę przez Góry Stołowe. Druga opcja wygrała jako ciekawsza i ruszyłem
kolejnym mocno nieprzetartym szlakiem.
Co ciekawe, nie sądziłem że gdzieś poza Żywieckim i Tatrami
są łańcuchy a tu taka niespodzianka – fragment i w Stołowych się znalazł.
Główne szlaki w Stołowych też oblężone przez biegaczy.
W końcu zejście do Wambierzyc, czas przyspieszył i zmiana
pory roku na wiosnę,oto ona:
Zresztą, wioska wybitnie dziwna. Sama nazwa już przynosi na
myśl opowieści o wampirach. Przestrach dawnych mieszkańców obrazowały liczne
rzeczki i domy za kładkami (wszak wampiry nie przejdą przez płynącą wodę), a
także poszukiwanie ratunku w rozwiniętym centrum sakralnym (góra Tabor, góra
Synaj i ogromne sankturarium.
Z Wambierzyc trafiłem do Ścinawki Średniej, gdzie miałem
pociąg. Takiej menelni jeszcze w życiu nie widziałem. Sama stacja kilometr za
ostatnimi zabudowaniami, torów z 8, zardzewiałe wagony, powybijane szyby, brak
jakiegokolwiek oświetlenia, okalające stację działki-slumsy i trzy mosty
kolejowe… Ogólnie klimat ciężki, szczególnie że zmrok zapadał a miałem tam
czekać trzy godziny na pociąg.
Coś powiedziało mi, że mogę się nie doczekać i ruszyłem na „następny
przystanek” – do Nowej Rudy. Tam stację z kolei okupowała grupa kilkunastu
ziomków, niezbyt przychylnie mierzących mnie wzrokiem. Mających też
niewątpliwie coś na sumieniu, bo gdy tylko pod stację podjechał patrol policji,
zerwali się jak przepłoszone ptactwo, znikając w ciemnościach torowiska.
Fotki na Picasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz