niedziela, 7 października 2012

Kwaśne marzenia

Egzaminy wstępne na kierunek nauk politycznych. Profesor rozmawia z kandydatką:
- Co Pani wiadomo na temat programu ekonomicznego dla Polski realizowanego przez ministra Rostowskiego?
Dziewczyna milczy.
- No to co Pani wie o polityce społecznej Donalda Tuska?
Dziewczyna milczy.
- A wie Pani kto to jest Donald Tusk? Jarosław Kaczyński? Coś pani mówi nazwisko Komorowski?
Dziewczyna milczy.
- A skąd Pani pochodzi?
- Z Bieszczad Panie Profesorze.
Profesor podszedł do okna, wygląda na ulicę, chwilę się zastanawia i mówi do siebie:
- Kurwa... może by tak wszystko pierdolnąć i wyjechać w Bieszczady…?

A kto by nie chciał? Nie ma to jak zasztrasburgerować na początku. Tak mi się skojarzyło z podziałem marzeń, na dwie sfery. Na sferę takich true-marzeń, które wplatają się w życie. Takie marzenia,  że ot, chcę mieć dom, to pracuję na zdolność kredytową, odkładam gotóweczkę, przeglądam ogłoszenia, orientuję się w rynku co i jak. Jak chcę przebiec maraton to zapieprzam z planem treningowym, deszczyk nie deszczyk, zmęczenie nie zmęczenie. I coś robię w kierunku tego, żeby to się spełniło.

Druga sfera marzeń (można je tak nazwać?) związana jest z pieprzeniem. Jak to bym coś zrobił, chętnie bym wszystko rzucił i pojechał w Bieszczady, choćby jutro. To jedź.  Eee, no nie, w sumie to nie mogę bo praca, sraca, a właściwie to w piątek mam urodziny koleżanki. No i dentystę za dwa tygodnie, właściwie to nic poważnego, ale przegląd trzeba robić regularnie. Może za rok. To na cholerę chrzanisz i sobie i innym dupę zawracasz takim gadaniem.

Takie „wiesz, zazdroszczę Ci X, też bym chciał Y, zawsze chciałam Z”. Co robisz, żeby być o kroczek bliżej w drodze do tego XYZ? Czy w ogóle wiesz, gdzie ta droga się znajduje, jak na nią wejść i przez co prowadzi? Czy po prostu byle wymówka cię z niej zawraca, nawet zanim jeszcze poważnie na nią wkroczysz?

Jeśli tak, to są to takie kwaśne marzenia, niedojrzałe jabłka, w za dużej ilości, powtarzane i niezrealizowane… mogą tylko przyprawić o frustracyjną sraczkę. Ciebie i otoczenie. No bo ile można gadać/słuchać co to by było, gdyby się dało, ale się nie da. Albo chcesz, albo „chciałbyś”. Albo realizujesz, albo „realizowałbyś”. Panie, jakby się dało, to czemu nie…

rys. Andrzej Mleczko


Trzeba odróżniać CHCĘ od CHCIAŁBYM. Albo CHCIAŁBYM CHCIEĆ. Staram się albo przerzucić z koszyka Chciałbym do koszyka Chcę i wcielić w życie. Jeśli przez to musiałbym poświęcić coś, co jest wyżej na liście priorytetów - to jest miejsce na weryfikację. I wyrzucam to w ogóle z mojego pola widzenia/gadania. Bo tylko frustruje. A jak się pomieści w realu i da się zaplanować życie, żeby kierunek z takim nowym "marzeniem/zachcianką/planem/zwał jak zwał" był zgodny i go nie ominął - to wrzucam w koszyk Chcę. I Dążę. A przynajmniej próbuję (w wyniku m.in. tego moja lista 100 marzeń zmniejszyła się do 28. I kilku kandydatów do tego miana).

Bo ile można żreć niedojrzałe jabłka, żyć z cierpkim wyrazem na twarzy, a potem jeszcze biegać po kiblach. Ani to przyjemne ani produktywne, tylko deprech mode można złapać. Albo porzucić kwaśne jabłka, albo wcielić w życie, dojrzeć razem z nimi i zebrać pełne siaty.

PS. Autor prywatnie uwielbia kwaśne jabłka, ale z racji ograniczonej wyobraźni taka metafora powstała i zostanie. Hej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz