środa, 3 października 2012

O postępowaniu

Często z odkrywaniem rzeczy
Nie trzeba się spieszyć
- Paweł Czekalski, Xiężyca czas


Rozwijamy się, jest postęp. Cywilizacja idzie do przodu, tylko mam wrażenie że tak chcemy to wszystko pchać do przodu, że już nie zastanawiamy się czy to dobry kierunek. Przez ostatni miesiąc taka refleksja mnie napotykała co chwilę. Że coraz bardziej ulepszamy, ale nie tę drogę co trzeba. Coraz szybciej jedziemy, ale w złą stronę. Mamy coraz ostrzejsze siekiery, ale to nie z tego lasu trzeba drwa rąbać. 

Nasze wynalazki to zwykle śliczne błyskotki, które odrywają naszą uwagę od rzeczy poważnych. Są tylko ulepszonymi środkami wiodącymi do nie ulepszonego celu, celu już i tak zbyt łątwo osiągalnego. Bardzo nam śpieszno skonstruować telegraf magnetyczny z Maine do Teksasu, może atoli Maine i Teksas nie mają sobie nic ważnego do przekazania.
- Henry D. Thoreau, Walden
Próbowałem chleba i w Wielkiej Brytanii i na Ukrainie. Łatwo zgadnąć, który był lepszy, z chrupiącą, pachnącą skórką. Którego smak czuć było już przez łamiące go na kawałki dłonie. Zdrowy chleb w zachodnich krajach to wyjątek, sprzedawany na stoiskach ze znaczkiem "eko", za dodatkową kasę. Nowy trend, na coś co w mniej postępowych krajach jest normalne. To postęp jest? To, że pomidory mają coraz mniej smaku? Że z rumuńskich owoców smak aż ścieka po brodzie, podczas gdy u nas niejednokrotnie można dostać błyszczący, kolorowy papier bez smaku (bynajmniej nie chodzi tu o papierówki)? To jest postęp, ja się pytam? Że prawdziwego pożywienia trzeba szukać po targowiskach (wynalazek dawnych wieków) podczas gdy w powstałych niedawno hipermarketach nie znajdujemy tego, co dobre?

Żyjemy dłużej, ale czy szczęśliwiej? Mamy coraz lepsze warunki życia, ale czy to przekłada się na coś ponad ślizganie się po powierzchni życia? Czy postęp w zadowoleniu z życia jest proporcjonalny do skoku technologicznego, którego dokonaliśmy na przestrzeni wieków?

Choroby fizyczne zostały w dużej mierze opanowane. Za to panoszą się w ich miejsce choroby i problemy psychiczne. Depresja, problemy z poczuciem własnej wartości, koncentracją, społeczne odizolowanie, czy japoński wynalazek karōshi (śmierć z przepracowania). Ocenianie życia na podstawie jego długości jest szaleńczym błędem, lepszy rok jako wolny człowiek czy dwadzieścia lat w kamieniołomach?
A jeden dzień może być lepszy niż tysiące innych.

Podobnie jak ocenianie rozwoju kraju czy gospodarki na podstawie PKB.

ZB: Niech pan na przykład weźmie powszechny dziś w świecie sposób obliczania wydajności krajowej gospodarki, czyli PKB. Przecież PKB wciąż rośnie, a ludzie jakoś nie czują, że im się dużo lepiej żyje? Dlaczego?

JŻ: Bo wzrost trafia do kilku procent najbardziej zaradnych, którzy i tak byli najbogatsi?

ZB: To jest jedna przyczyna. Ale sam wzrost PKB to w istocie rzeczy globalne megakłamstwo, jeśli się go przyjmuje za miernik ludzkiego dobrobytu. Bo PKB notuje ilość pieniędzy, które w obrębie jakieś gospodarki przeszły z ręki do ręki. Natomiast ogromnej sfery gospodarki moralnej, rodzinnej, sąsiedzkiej, środowiskowej – PKB nie uwzględnia. Kiedy siedzę samotnie w stołówce czy w barze i połykam fast fooda, to może nie jest mi specjalnie przyjemnie, ale spełniam jakiś społeczny obowiązek, bo rachunek, który zapłacę, wejdzie w skład PKB i zwiększy wskaźniki wzrostu gospodarczego. Natomiast jeżeli żona ugotuje mi obiad i zjemy go razem z dziećmi, to może nam będzie przyjemniej i zdrowiej, ale zachowamy się aspołecznie i agospodarczo, bo PKB tego nie odnotuje. Kiedy do cna rozpadną się rodziny i wszyscy wylądujemy w stołówkach czy fast foodach, to zapewne ubędzie nam szczęścia, a pewnie i człowieczeństwa, ale PKB wzrośnie.
(…)

Rządy chlubią się wzrostem PKB, ale nie mówią, w jakim stopniu wzrost PKB podnosi jakość życia, a w jakim ją niszczy. A przecież kiedy już wszystkie nasze potrzeby i pragnienia – od jedzenia po seks – zaspokoi rynek i kiedy całe nasze życie zostanie sprowadzone do zarabiania oraz wydawania pieniędzy, staniemy się najbardziej nieszczęśliwymi, najbardziej samotnymi i absurdalnymi stworzeniami na świecie. Możemy oczywiście skomercjalizować całą tę sferę życia, która tradycyjnie była oparta na relacjach moralnych, wspólnocie, samopomocy i ludzkiej samodzielności, ale jak wtedy będzie wyglądało życie?
Czy jeśli rzeczywiście tak się bogacimy, to nie powinniśmy mieć więcej czasu na to, co kochamy? Jeśli dzisiejsze bogactwo jest niepomiernie większe od bogactwa sprzed dwustu lat (dajmy na to dziesięć razy), to czy nie powinniśmy pracować dziesięć razy mniej? A tak się nie dzieje. Następuje inflacja pieniądza, inflacja czasu, inflacja pracy, inflacja technologii i inflacja potrzeb. „Potrzebujemy” więcej, a więc postęp nie jest realny. Postęp jest tylko pozorem, tak samo jak podwyżka o 3% przy 3% inflacji. Nominalnie jesteśmy bogatsi, realnie tkwimy cały czas w tym samym, zmieniają się tylko detale. 

Jeżeli utrzymuje się, iż cywilizacja oznacza rzeczywisty rozwój warunków bytu - a moim zdaniem to prawda, chociaż tylko mądrzy udoskonalają swoje zdobycze - należy wykazać, że stworzyła lepsze domostwa nie podnosząc ich kosztów. Ceną zaś rzeczy jest ilość tego, co nazwałbym życiem, które należy za nie wymienić - natychmiast albo w ostatecznym rozrachunku. Przeciętny dom w mojej okolicy kosztuje chyba osiemset dolarów. Odłożenie tej sumy trwa w przypadku robotnika dziesięć, piętnaście lat, nawet jeśli nie jest obciążony rodziną. (...) Robotnikowi upłynie na ogół połowa życia, zanim zarobi na własny wigwam. Czy człowiek niecywilizowany mądrze by zrobił wymieniając na tych warunkach wigwam na pałac?
- Henry D. Thoreau, Walden

Zastanawiam się… właściwie to się nie zastanawiam, jestem pewny, że to do niczego dobrego nie prowadzi. Chyba że jesteśmy gdzieś na wierzchołku paraboli w stylu krzywej Laffera i od teraz postęp będzie wpływał na lepsze relacje, większe zaufanie do siebie, zdrowsze jedzenie (nie sądzę, obserwując zamieszanie z GMO), zdrowszy świat, różnorodność kulturową (nie gwarantowaną konstytucją, tylko realną), piękniejszą literaturę i muzykę, więcej czasu i swobody na to, co kochamy.

Niepotrzebny nam zawrotny postęp technologiczny, gospodarczy, medyczny czy rozwój czegokolwiek materialnego. Po co, ja się pytam? Czy istnieje punkt zadowolenia z materialnych rzeczy i postępu? To, czego tak naprawdę potrzebujemy, to zaniedbany od dawna postęp dusz.

3 komentarze:

  1. Autor bloga Becoming Minimalist wypowiadał się, że to jest dość zabawne:

    "Według ogólnego rozumowania, to czy jest kryzys czy nie, czy dobrze nam się wiedzie i czy jesteśmy szczęśliwi zależy od tego ile pieniędzy wydajemy w porównaniu z zeszłych rokiem. Jeśli tak jest, to ja od paru ładnych lat jestem bardzo nieszczęśliwym człowiekiem."
    [parafrazując oczywiście]

    A co do reszty...

    Jestem bardzo rozdartym człowiekiem. Jako programista widzę jak super jest mieć szybką sieć Wifi, porządne komputery i smartfon. Większość technologii z jakimi się stykam ma na celu umożliwienie robienia fajnych rzeczy człowiekowi - nie zapominana o obietnicach, planowania przyszłości czy automatycznego ściągania kolejnego podcastu do przesłuchania, żebym nie musiał marnować czasu na klikanie w interfejs na ekranie.

    A z drugiej strony przez mieszkanie na wsi powoli nienawidzę zakurzonych miast, moja dieta to Paleo, a ryby rzeczywiście o wiele lepsze są na targu, niż w supermarketach.

    "I'm torn between two worlds."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo sparafrazować to i "jeśli mamy więcej w swoim domu, niż mieliśmy rok temu, to dobrze nam się wiedzie" ;p

      Z tej całej technologii to chyba tylko rozpowszechnienie wiedzy wydaje mi się sensowne. Jednocześnie tyle wiedzy kurzy się na półkach w bibliotekach, bo nikt do tego nie sięga... A gdzie źródła, gdzie klasycy, Platon nie ma swojego podcastu.

      A miasta sux.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń