sobota, 4 lutego 2012

Tantiemów, tantiemów mi trzeba!

Było o demokracji, to będzie i o prawie autorskim, z "ukradzionym" obrazkiem na końcu. Staczam się w mainstream.

Na wstępie wczorajszy szok – od 2000 roku funkcjonuje w UE dyrektywa, wprowadzająca opłaty dla autora za np. wypożyczanie napisanych przez niego książek z bibliotek (więcej na Gazeta.pl i innych portalach informacyjnych). Skutki: uszczuplenie budżetu państwa na inne cele, lub przerzucenie opłaty na czytelników i spadek czytelnictwa. Nie znalazłem żadnych badań, ale z logiki i z kilku akcji wiem, że wprowadzenie nawet symbolicznej opłaty drastycznie ogranicza korzystanie z bezpłatnych dotąd usług. O ile dobre jest to w przypadku odwiedzin u lekarza, gdzie ludzi jest za dużo, to wymiecenie ludzi z bibliotek nie wydaje się tak błyskotliwym pomysłem.

Prawo ludzkości do korzystania z jej dorobku (jako cywilizacji) vs prawo jednostki do ochrony swojego tworu i swojej własności.

Sprawiedliwość oddajmy autorom! 
Niech czerpią owoce z drzew zasadzonych,
Z myśli zasianych na glebie głów naszych.

Ale zaraz zaraz. To co jest sztuką? Utwór Maryli Rodowicz tak, należy jej się pieniążek za szwarnego walczyka zapląsanego do „Małgośki”, ZAIKS puszcza tacę. Pomijam aspekt kupienia płyty, oczywista sprawa. Czy taki sam pieniążek nie należy się twórcom z innych dziedzin, np. literatury? Czy pan Sapkowski czy pani Grochola nie powinni otrzymać złotego denara od każdego kto zechciał wypożyczyć ich dzieło z biblioteki i przeczytać je, zamiast kupić (czyli de facto zostać piratem, bo skorzystali z całokształtu dzieła a nie zapłacili i prawdopodobnie już nie zapłacą).

Horyzont – w poprzek. Gdzie są granice dzieł i sztuki? Czy wchodzący do pięknie zaprojektowanego budynku nie powinien architektowi ofiarować miedziaka za korzystanie z pięknych pasaży? Dodatkowa opłata za zdjęcie, którym podzielimy się z kimś – bo zobaczy na fotce, to po co ma sam jechać.

Horyzont – wstecz. Gdzie są granice długości prawa autorskiego? Czy nie ten sam piniążek dla pana Rynkowskiego za dziewczyny co w brązie się lubują, powinien pójść do pana Mozarta? To co stworzył wszak jego jest, a że mu się zmarło… to jego własność przeszła na synów i dalsze dziatki. I po 50 latach wygasła? To czy po 50 latach od nabywcy rodowej posiadłości też ona staje się niczyja? Jak własność to własność, halo. Jak dziedziczenie to dziedziczenie.

Wypożyczyłem dzisiaj tomik Stachury, chcąc przy współudziale herbaty zbrodniczo się nim zachwycić, bez świadków. Pani bibliotekarka zadilowała mi go z uśmiechem na twarzy, moralnie znieczulona na fakt, że okradamy wielkiego twórcę z należnych mu wynagrodzeń.

Artystom nie odmawiam prawa do czerpania zysków ze swoich dzieł, bo je stworzyli i im się należą. Ale sprawa nie jest tak prosta i jednoznaczna, bo jak wyznaczyć granice? I kto o nich decyduje? I jak to się ma do całości dorobku ludzkości jako cywilizacji, jeśli obwarujemy wszystko kopyrajtami i płatnymi licencjami, cokolwiek ktokolwiek wymyśli? I komu będzie się chciało wymyślać i tworzyć jak tych kopyrajtów i korzyści majątkowych nie będzie?

Wszystko oczywiście się rozbija o piniąse. W przeciwieństwie do dawnego modelu sztuki z mecenatami a nie konieczną komercjalizacją i sprzedażą. Kasa ważna, kasa niezbędna. Uznanie też, bo przeliczalne na piniążki.


Jak inaczej ta sprawa by wyglądała gdyby to nie pieniądze i posiadanie były podstawą dzisiejszej cywilizacji i to nie przez nie kształtowalibyśmy nasze działania, decyzje i prawo.

Mój nierealny świat, odcinek kolejny. 

4 komentarze:

  1. No tak, ale to jest tak, ze warunki rynku kształtują podmioty działające na nim. To, że w XIX wieku świat nie był zglobalizowany sprawiło że kompozytoryz w tamtych czasach biadowali na pojedynczych dworach. Nagrywanie muzyki, radio, internet wsyzstko zmieniło rynek i nawet można powiedzieć, że teraz, jako cywilzacja, znajdujemy się w punkcie zwrotnym. A za tymi zmianami zmieniają się artyści.

    Może tak naprawde najsprawiedliwszym systemem opłat byłby skomplikowany wzór uwzględniający jaki wpływ na czyjeś życie ma dany twór, pomnożone razy dochód. + opłata za dostarczenie. Ale do takiego systemu nam nadal daleko. A może płąć ile uważasz za warte? Tylko to wymagałoby dużych ustępstw od strony artystów. Takie tam gdybanie.

    P.S. Dyrektywa ma tylko 5 stron i jak większość papierow unijnych jest tłumaczona. Rzepie nie wierzę więc znalazłem (1 minuta) i przeczytałem (8 minut). Nie zawiodłem się, po raz kolejny rp kłamie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dyrektywa tylko ustawia ramy, tworzy definicje, mówi że powinnny być opłaty, ale w następnej linijce zwalnia z tego praktycznie wszystkie polskie biblioteki.
    "W przypadku pobierania przy użyczeniu przez instytucję
    dostępną dla publiczności opłaty, której wartość nie przekracza
    kwoty niezbędnej dla pokrycia kosztów obsługi
    instytucji, nie mamy do czynienia z wykorzystaniem
    w celach bezpośrednio lub pośrednio gospodarczych lub
    handlowych w rozumieniu niniejszej dyrektywy."

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się, że szybka lektura dyrektywy pomoga.

    Poza tym czysta logika ekonomii, pamiętasz teorię dóbr publicznych? Co roku płacisz za książki, które są w bibliotece i ta kasa trafia do autorów tych książek. Bibliotekarze nie ściągają książek z torrentów i nie drukują. W bibliotekach są oryginały za które została zapłacona kasa i trafiła do autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mniej istotny jest konkretny przykład, czyli ta dyrektywa. Przeczytałem, ale skoro prawnicy mają wątpliwości to chyba też przeczytali i interpretacja nie jest taka jasna... Gdyby była to tematu by nie było. Przeczytajcie chociażby artykuł 6, pkt 1: "Państwa Członkowskie mogą ustanowić odstępstwa od
    wyłącznego prawa przewidzianego w art. 1 w zakresie publicznego użyczenia, o ile przynajmniej twórcy otrzymają wynagrodzenie za takie użyczenie". Użyczenie publiczne to nie najem, który wyłączany jest własnie przez artykuł zacytowany przez Kaczego. Nie po to prawnicy robią 5 letnie studia prawnicze i aplikacje, żeby potem konstruować coś co zwykły człowiek może zrozumieć (sami odbieraliby sobie miejsca pracy ;p)

    Co do systemu podatków, to autor dostaje raz wynagrodzenie, a książkę czyta np. 10 osób. Uczciwe? Gdzieś jest granica powyżej której autor traci, bo ze dwie osoby może by kupiły, gdyby nie było w bibliotece. Granica w przypadku muzy np. jest przy imprezach powyżej 100 osób - wtedy wchodzi do gry ZAIKS. W przypadku obrazu z kolei autor dostaje jednorazowo (muzea chyba nie odprowadzają % biletów? ;)). A teoretycznie im starsze dzieło tym więcej powinno "zarobić", to jakby ktoś był właścicielem rollercoastera, za który przecież płaci się za każde doświadczenie...

    Co do globalizacji to nie wiem... Na pewno poszerzyło rynek i zmniejszyło nad nim kontrolę. Więc jest więcej odbiorców, łatwiejsza sprzedaż ale i łatwiejsza kradzież. Suma sumarum i tak artyści wychodzą na tym lepiej :)

    OdpowiedzUsuń