90-10-00
Znaleźliśmy go leżącego twarzą do ziemi, pod stołem, gdzie
stoczył się w konwulsjach. Na ramieniu, od nadgarstka aż za łokieć, miał jakieś
siedem-osiem plastrów. Nie wiem co to za cholerstwo, technicy zbadają to w laboratorium.
Po obejrzeniu listu leżącego na stole obstawiałem, że to była jakaś fluoksetyna czy nialamid… Tak czy
siak wziął tego zdecydowanie za dużo.
Czemu to musiało ją spotkać? Siedzę sam w domu już drugi
miesiąc i nie mogę do tego dojść. Sam. Myślę o tych dniach, kiedy tu była,
kiedy spacerowaliśmy nad rzeką, jak za tym jednym razem… Jak rano wstawałem i
szedłem za róg po świeże pieczywo, nie
chcąc jej budzić. A kiedy wracałem, ona już czekała ze świeżo zaparzoną kawą...
Tutaj głos mu się łamie, obraz trochę drży. Oglądam list
dalej.
…tamtego dnia poszła tańczyć. Jak ona uwielbiała tańczyć!
Nie poszedłem z nią, miałem dużo pracy. A przecież byliśmy nierozłączni, Boże,
dlaczego nie poszedłem…
Trochę ciężko mi znieść jego wzrok patrzący wprost na mnie z
listu. Obniżam lekko środkową Proporcję, nieprzyjemne uczucie słabnie. To
niezgodne z procedurami, bo powinienem być skupiony na obecnej chwili, ale zjechać o 5
nie zaszkodzi.
…powinienem był pójść. Wtedy tamten by jej… to moja wina,
zawsze tyle pracowałem. Teraz to już nieważne, od dwóch miesięcy nie byłem w
pracy, przysłali tylko papiery. Czemu… czemu akurat ją musiał spotkać? Czemu
nie mógł wparować z bronią do mnie do domu, żebym to był ja!
Odpakował pudełko z plastrami. Chwilę ważył je w dłoni. Widać to nie pierwsze jego opakowanie.
…teraz to mi pomaga. To jedyne co mi pozostało. W sumie nic
mi nie pozostało, nic nie ma przede mną, na nic nie czekam. Tylko ona mogła…
Patrzy gdzieś w dal, milknie na dłużej. Przykleja dwa
plastry. Nie działają, ma zachwianą środkową Proporcję, nic nie czuje. Patrzy
na plastry, ale kontynuuje przemowę.
…tylko z nią mogłem coś zbudować. A kiedy w sierpniu
wyjechaliśmy na Sycylię… słońce, stare kamienne domu i brukowane uliczki, noce do późna na plaży z
winem, morze o wschodzie słońca. Jak ona mnie wtedy kochała! Widziałem to w jej oczach, zapytałem się… Byliśmy
tacy szczęśliwi, piasek pod plecami, gwiazdy, gdzieś w oddali muzyka z knajpy
czynnej do późna. Prosiła, żebym obiecał, że nie zostawię jej samej już nigdy!
A ja?!
Znałem ten stan. Wyraźne szczegóły, jakby cała przeszłość
zdarzyła się wczoraj. Więcej - jakby działa się dzisiaj - mocna pierwsza Proporcja. W międzyczasie doszedł
do sześciu plastrów, puste opakowanie wyrzucił pod stół. Zero pomyślenia o
konsekwencjach, zero czucia – nic dziwnego z takimi Proporcjami.
…a ja ją zostawiłem wtedy, kiedy byłem potrzebny. Nie w tę
cholerną noc na Sycylii. Nie miesiąc później, kiedy zdawała ten cholernie już
nieważny egzamin. Nie. Nie było mnie wtedy, kiedy mogłem coś zmienić…
Wywrócił oczami i stoczył się pod stół. List był sprzed
trzech dni, dla takich jak on już nie mogliśmy nic zrobić, nawet z obecną
technologią medyczną. Został tam, gdzie sam się umieścił, za nami.
05-80-15
A pieprzyć to, tak im powiedziałem. Nieważne co będzie za
rok, może wynajdą na to jakieś mniej ryzykowne lekarstwo? Ale nie dam się
zamknąć w szpitalu na dłużej. Że bez leków nie pociągnę długo? Leki mnie
ogłupiają, czynią mniej świadomym. Że w każdej chwili moje serce może stanąć? O
to martwić się będę później. A może wcale. Nie chcę zawracać sobie głowy tym
wszystkim co będzie, będzie, będzie.
Przestawiłem Proporcje mocniej na środek. W parku było niewielu
ludzi, było bardzo wcześnie, a placówka oddalona od miasteczka dobre kilka
kilometrów. Tak naprawdę to oprócz tego gościa na ławce kilkadziesiąt metrów
dalej nie było tu żywej duszy… nie licząc ptaków. Ptaki mają dusze?
Jak coś, co nie miałoby duszy mogłoby tak pięknie śpiewać?
Jak one brzmią, jakie harmonie tworzą! Zatonąłem słuchem w dźwiękach parku.
Łagodny wiatr na twarzy, przynosił zapachy świeżo skoszonej trawy i kwitnących
jabłoni. Dobrze, że posadzili tu takie piękne drzewa. Zamknąłem oczy, wyostrzyły mi się pozostałe zmysły. Ile zapachów można doświadczyć naraz? Czuję trzy, cztery, pięć… o, chyba przywieźli
pieczywo na zaplecze, czuję chrupiącą skórkę na tych bochnach, pewnie złotych w
promieniach porannego słońca.
Zachrzęściły kroki na żwirowej ścieżce, to ten gość z
naprzeciwka ruszył się na sąsiednią ławkę. Otworzyłem oczy, przypatrzyłem się
jego niebieskiemu szlafrokowi, siwym włosom, grubszym okularom na nosie.
Rozsiadł się na nowej ławce, stapiając się z jej błękitem. Powinni dawać
nam szlafroki innego koloru, byłoby ciekawiej… Podjął gazetę. Zamknąłem znowu
oczy, wsłuchiwałem się w ten dźwięk, gdy co kilka minut przewracał strony
gazety.
Taki obcy dźwięk w harmonijnym śpiewie ptaków i poszumie
drzew. Ale w końcu i gazeta jest z papieru, papier z drzew... wszystko jakoś się łączy, jakoś spina.
Poczułem pod sobą twardość ławki. Na stykach z ciałem poczułem to drewno
pomalowane na niebiesko, odciskające się na mięśniach i na tkance tłuszczowej.
Poczułem, jak krew przepływa w żyłach, poczułem swój oddech i powietrze przepływające przez nos, krtań, płuca. Świadomość chwili,
z której nie chciałem wychodzić… bo do czego?
Nie ma nic ważniejszego, nic na mnie nie czeka.
Spojrzałem na Proporcje przypięte do paska, na ich czerwone
liczniki. Dobrze mi z tym, nie chcę się martwić o jutro. Jutra może nie być, a
jest dzisiaj. Dzisiaj nie ma choroby, nie ma bólu. Dzisiaj jest tylko śpiew
ptaków, zapach chleba i łagodny wiatr na policzkach.
Podkręciłem środkową Proporcję na maksa. Jutra faktycznie
nie było, znaleźli mnie na niebieskiej ławce, w tym samym niebieskim szpitalnym
szlafroku.
15-10-75
Ojciec zawsze mówił, że rolą faceta jest utrzymać rodzinę. Zapewnić
byt, zapewnić warunki żonie, dzieciakom. Marta za rok idzie do liceum, muszę o tym
myśleć. Zaczną się wydatki na korepetycje, przygotowania do matury. Podręczniki
też nie są tanie, a poza tym powinienem podnieść jej kieszonkowe. No i lekcje
pianina, to też swoje robi a przecież ona wiąże z tym jakieś nadzieje na
przyszłość. Janek chciał nowy rower, kupiłem na raty, trzeba to też wkalkulować.
Trzeba poszukać dodatkowej kasy.
- Może wezmę ten projekt u Świderskiego. – mówię na głos
przy śniadaniu. Żona przerywa droczenie się z Jankiem na temat tego, że jest za
duży żeby jeść płatki ze zwierzątkami. Oboje są uśmiechnięci, dopiero teraz to
zauważam. I zauważam jak Ani schodzi z twarzy uśmiech i pojawia się troska w
oczach, kiedy patrzy na mnie. Zerkam przez jej ramię na lustro na komodzie –
fakt, rysy mam całe napięte, a oczy jakieś nieobecne. I te zmarszczki na czole…
Ale co poradzę, ktoś musi myśleć o ich przyszłości.
Pieniądze same się nie pojawią w domu. Tak, projekt Świderskiego to dobry
pomysł. Kilka, no kilkanaście tygodni pracy po nocach, obliczenia wieczorem…
ale dam radę. Dzięki temu poślemy Martę na najlepsze korki, zda maturę śpiewająco, dostanie
się na wymarzone studia. Jeszcze mi za to podziękuje.
Pamiętam, jak nie mogliśmy sobie pozwolić na ten rejs w wakacje, jacy wszyscy byli zawiedzeni. I jak późno kupiłem Marcie XAS, wszyscy jej koledzy już mieli. Była wtedy taka smutna, a przecież powinienem móc jej dać wszystko co najlepsze, to moje zadanie jako głowy tej rodziny!
Nie zauważyłem, kiedy Janek odszedł od stołu. To delikatny
całus w czubek głowy, od idącej do kuchni Ani obudził mnie z zamyślenia. Zrobimy sobie wakacje, dawno z nią nigdzie nie byłem. Odłożę trochę grosza, po
tym następnym projekcie nazbiera mi się trochę dni urlopu. Dzieciaki dadzą
sobie radę same, są już duże. A my pojedziemy może do Finlandii, zawsze chciałem
tam pojechać… A może Ania wolałaby gdzieś gdzie jest ciepło, południe Francji,
albo Hiszpania. Tak, Marcin był ostatnio w Barcelonie, mówił że świetnie się bawili. Trzy miesiące i zrobimy sobie urlop, na pewno. Jeśli nic mi nie wyskoczy.
Od jakiegoś czasu coś przeszkadzało mi skupić się na
myślach. Jakiś hałas. Po chwili zrozumiałem, że to Marta coś brzdąka na
pianinie jakiś utwór. Nawet ładnie. Kiedyś może coś z tego będzie, niech ćwiczy. Za rok-dwa
niech da koncert gdzieś, pójdziemy posłuchać, zasiądę w pierwszym rzędzie, jak
przykładny ojciec. Będę mógł być z niej dumny.
Machinalnie dokończyłem rogalika i herbatę, zastanawiając
się jak rozwiązać problem schematów wynagrodzeń dla dużego koncernu. To będzie pierwsze
zadanie, z jakim zmierzę się jak tylko przekroczę próg biura.
Zamknąłem pusty dom i wyszedłem do pracy ostatni. Umknęło
mi, kiedy dzieci i żona z niego wyszli, nie wiem czy się żegnali ze mną?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz