poniedziałek, 4 lipca 2011

Legenda śmierci

W Krakowie na Brackiej nie tylko padał deszcz, ale był (jest) stary antykwariat o półwiecznej tradycji. Szczerze polecam, nie tylko dla książek, jak się okazało. Podczas freewalku trafiliśmy tam z Grubym, ja głównie w poszukiwaniu poezji - nadal trwa search dzieł Wojaczka, Bursy... ale ciężko nawet Leśmiana czy Herberta dorwać, jest jakaś tragedia. Ci co cenią poezję już mają tomy, a reszta chyba nie szuka... a może?

Tak czy siak, w antykwariacie właściciel prowadził rozmowę ze starszym panem, który zaraz wciągnął się w moje poszukiwania. Od poezji do poezji, w końcu stanęło na Baczyńskim (w końcu imię po nim zobowiązuje). Starszy pan, który przeżył w Krakowie okupację, bardzo żywo skrytykował zarówno samo Powstanie Warszawskie, jak i ruchy Małego Sabotażu i inne akcje Szarych Szeregów, twierdząc że było to wysyłanie młodych chłopców i dziewczyn na bezsensowną śmierć za nikomu niepotrzebną sprawę. Jednocześnie głęboko patriotyczny, wyznawał tę bardziej krakowską szkołę - ochrony inteligencji, "przezimowania" ludzi kultury, nauki i sztuki, zamiast wysyłania ich na front.

- Co z tego, że rwali się do walki. Martwi nikomu na nic się nie przydadzą, a ich czyny miały wręcz zerowe znaczenie militarne.

- Militarne może i tak - co jednak z utrzymaniem ducha narodu, nadziei że Polska przetrwa?

- W czasie okupacji nikt, powtarzam NIKT, ze zdrowo myślących ludzi nie wątpił, że Niemcy tę wojnę przegrają. I nie trzeba było do tego malowanych kotwic, za które młodych chłopaków rozstrzeliwano. Bo duch w narodzie i tak był, jak 123 lata nie udało się go zgasić to 6 miałoby zagasić?

Ciekawe, bardzo ciekawe spojrzenie, oczywiście wpisujące się w długotrwałą dyskusję nad zasadnością Powstania Warszawskiego. Ale wychowywany w duchu "Kamieni na Szaniec", Zośki, Rudego i Alka jako bohaterów, a nie ludzi bezsensownie narażających swoje życie, nie spotkałem nigdy kogoś z tamtych lat tak otwarcie stającego po drugiej stronie i jednocześnie podnoszącego zdroworozsądkowe argumenty. Bo jak odbudować Polskę po wojnie, jak nie przez inteligencję?

Czy jednak te akcje, zrywy, a wreszcie śmierci były zupełnie bez sensu? Czy nie lepiej byłoby przeczekać wojnę, a później zakasać rękawy i brać się do odbudowy z gruzów? Odbudowy Polski uniwersyteckiej, salonów kultury?

A jednak coś mi mówi, że nie. Że działania i śmierci symboliczne są potrzebne. Jeśli nawet nie dają przewagi militarnej. Jeśli nawet na tamte czasy duch walki w narodzie był - to pokolenia, które wychowały się na "Kamieniach na Szaniec", które karmiono bohaterami przepełnionymi miłością do Polski tak wielka, by za nią zginąć, te legendy, które są obecne i pozostaną (mam nadzieję) w świadomości Polaków na długo po wojnie - pozwalają kształtować młode umysły w miłości do Ojczyzny. Refleksja nad sensownością i rozsądkiem przychodzi później, gdy człowiek dorośnie - ale to co zadzieje się do tego czasu w umyśle i w sercu (przynajmniej w moim) kształtuje postawę do rozsądnego wykorzystania w czasie pokoju. I śmierci, o ile tragiczne i dramatyczne na dane czasy, o tyle są potrzebne by budować legendy - na pokolenia w przód.

Nie wiem, które z podejść bardziej szanuję - ułańską fantazję ginących młodzieńców czy rozsądne podejście zorientowane na odbudowę po wojnie. Oba są potrzebne i z dzisiejszej perspektywy trudno rościć sobie prawo do krytyki któregokolwiek z nich. Generalnie mocno - bo i temat mocny.

2 komentarze:

  1. mit powstańca jest bardzo żywy w samej Warszawie, tam jest wręcz kult powstania, natomiast poza nią ludzie aż tak nie wielbią powstania/małego sabotażu.

    OdpowiedzUsuń
  2. To racja - co chwilę na kamienicy jest tablica pamiątkowa, co rusz oznaczenia studzienek, stare zdjęcia, panoramy zniszczeń, pocztówki z wojennymi ruinami. Warszawa napawa się tym kultem, i trzeba - jak jest o czym, to trzeba pamiętać.

    Swoją drogą ciekawe jak te przeżywanie okupacji wyglądało poza Warszawą, bo o tym wiele nie ma...

    OdpowiedzUsuń