Filtrowy wstęp
Wiadomo, że filtrujemy rzeczywistość i docierają do nas
tylko wybitnie przebrane informacje. Tzn. nagle „zaczynamy dostrzegać”, że coś
co przed chwilą poznaliśmy albo czym się fascynujemy – jest tego więcej w
przyrodzie niż jeszcze chwilę przed poznaniem. Jesteśmy bardziej wyczuleni na
to. Nie „odfiltrowujemy” tego mózgiem.
I mój filtr ostatnio jest nastawiony na poszukiwaczy
przygód.
Adventurer właściwy
Wczoraj wieczorem zafascynowany obejrzałem Into the Wild.
Piękne marzenia i czyny, chociaż wybitnie głupie miejscami (no nie zabrać
kompasu w dzicz, tylko dla zasady? Kaman…). Ale pierwsza część podróży
McCandlessa vel Supertrampa i jego zamysł – podróż z niewielkimi środkami, po
co? Żeby zdobywać doświadczenie. Żeby przeżyć przygodę. Zatrudniać się
tymczasowo, gdy potrzeba kasy, bez wielkich sentymentów i zobowiązań – a potem
dalej. Supertramp pomagał w żniwach, a potem płynął kajakiem przez Wielki
Kanion. Sprzedawał książki, a potem obozował na stokach gór. Można powiedzieć, że poszukiwacz przygód (słabe
słowo to tłumaczenie z angielskiego).
Z samego rana dzień później (dziś) w biurze widzę opis
Wiela:
Although freelancers
today are usually designers, writers, programmers, photographers, or
illustrators; a few centuries ago the word freelance had a whole other meaning.
Back then mercenary knights or ‘free lances’ were soldiers for hire, named for
the long poles they carried and the freedom they had in whom they fought.
- Cyan & Collin Ta’eed,
How to be a rockstar freelancer
Nadal w tematyce wolnego zawodu, profesji która pozwala na
pewną swobodę w kształtowaniu. Dnia, trybu pracy, jej intensywności.
A zaraz potem rozmowa w pracy z Hanią, która opowiedziała o
swoim koledze architekcie, który raz na jakiś czas coś zaprojektuje, ale tak to
jeździ po świecie w dziwnych konfiguracjach, a to zahaczy się na misję w
Afganistanie, a to przejdzie samotnie Pireneje.
Profesja „poszukiwacza przygód” (tłumaczenie terminu adventurer
brzmi wieśniacko po polsku) jest naturalna w filmach, książkach, w rpgach. Nie
jest naturalna w życiu. Włóczenie się po świecie tylko po to, żeby zdobywać „doświadczenie”
i stawać się coraz potężniejszym w swoich zdolnościach i umiejętnościach – gromadzić
kolejne przygody… To nie jest coś co się radzi ludziom jako „karierę”.
- Jaki ma pan zawód?
- Poszukuję przygód. Zbieram różnorodne doświadczenia.
(Dlaczego definiujemy siebie przez zawód? Kim jesteś - lekarzem, policjantem, pracownikiem biurowym...)
A gdyby tak się zastanowić? Jak z poszukiwania przygód można
uczynić swoją profesję? A właściwie to swój styl życia podporządkować zbieraniu
jak największej liczby doświadczeń, jak największemu rozwojowi siebie?
Rozwój jako szkolenia, uniwersytety. To, czego można się
nauczyć w cieple biblioteki jest niezwykle ważne. Ale jak w bibliotece czy na
wykładzie można nauczyć się czegokolwiek o życiu, o świecie, o człowieku? Jak w
bezpieczeństwie nauczyć się czegokolwiek o zaradności?
Czuję, że prawdziwy postęp i prawdziwe poznanie nieodłącznie
związane są z drogą. Z ciągłym nieznanym, a więc i ciągłymi przygodami. Wraz ze zmieniającym się krajobrazem wokół zmieniają się
warunki. Adaptowanie się do wciąż nowego otoczenia, nowej sytuacji – pozwala utrzymać
ostrość zmysłów i nie uśpić ich pozornym komfortem. A wreszcie – dostarcza tyle
punktów widzenia i zrozumienia natury rzeczy, że trudno o inny równie dobry sposób
na rozwój.
O drodze więcej dowiesz się idąc, niż studiując mapy.
— Pam Brown
Rozwój to droga.
"To, czego można się nauczyć w cieple biblioteki jest niezwykle ważne." A teraz wyobraźmy sobie, że w RPGu mamy do wyboru dwóch kompanów. Typa co spędził życie w szkole oficerskiej ucząc się o wojaczce albo typa co spędził życie w lochach walcząc ze smokami. Kogo wybierzesz do drużyny? Kto nazbierał więcej PDków? Który z nich będzie miał miecz +5 i zbroję z łusek smoka?
OdpowiedzUsuńNie piszę, że najważniejsze, tylko niezwykle ważne - i trzeba umiejętnie to łączyć. Mag szkolony w gildii mógłby mieć swoje przewagi nad dzikim magiem... Nie ma co spierać się o wyższości praktyki nad teorią, bo zawsze wybiorę praktykę bez teorii niż teorię bez praktyki :) ale bez zgłębiania źródeł, do których czasem można dojść tylko przez pisma, wydaje mi się że horyzonty myślowe byłyby dość ubogie
OdpowiedzUsuń